Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

03.03.2006 - twisted records party


Miejsce: klub SeOne, Londyn
Data: 03.03.2006

- London?
- Yes. London. You know: fish, chips, cup of tea, bad food, worse weather, Mary fucking Poppins. London!

Zapewne wszyscy, a przynajmniej część z Was, pamiętają w.w. dialog z filmu "Przekręt" ("Snatch"). Równie spontaniczna decyzja o wyjeździe zapadła w mroźny dzień 17 lutego, kiedy Mauser podsunął mi kuszący pomysł imprezy organizowanej przez Twisted Records w Londynie. Impreza ta to upamiętnienie dziesięciolecia działalności wytwórni z której wyszły jedne z najbardziej pamiętnych projektów i płyt na scenie transowej, ale nie ma się co temu dziwić, skoro za Twisted stoją ludzie z pasją i niebywałym talentem. Na początku miałem wątpliwości co do tego pomysłu z powodów finansowych i braku czasu, ale kiedy te przeszkody zostały wyeliminowane pozostało zacierać rączki. Jeszcze tego samego dnia zostały zabukowane bilety na samolot, pociąg, jak i wejściówki do klubu.

Wyjazd ten był dla mnie o tyle wyjątkowy, jako że był to mój pierwszy lot samolotem, pierwsza (i zapewne nie ostatnia) wizyta w Anglii, jak i pierwszy (i mam nadzieję nie ostatni) live act Hallucinogena i jego unusual suspects. W kraju królowej Elżbiety i ciasta z mięsną wkładką znaleźliśmy się w godzinach południowych, po czym po kilku perypetiach związanych z rozeznaniem w terenie spotkaliśmy "swojego" w osobie Stiopy. Już we trójkę udaliśmy się do jego domu nieopodal słynnego Camden Town (powiadam, fascynujące miejsce). Reszta dnia zleciała na chodzeniu po mieście i zaleganiu przy piwku. Sielankowy nastrój skończył się wieczorem, kiedy w powietrzu czuć było już coraz bardziej nadchodzącą imprezę. Pod klubem zawitaliśmy naszą pięcioosobową ekipą (Mauser, Stiopa, Kaja, Retro i ja) po godzinie 22. Powalił mnie widok klubu mieszczącego się w wielkim tunelu. Przed wejściem kłębił się tłum ludzi żądnych wrażeń i w mig dało się poczuć ten wydawałoby się nienamacalny klimat brytyjskich balang. Po niezbędnych formalnościach związanych z odbiorem biletów i przejściem przez dwie bramki obsługiwane przez rosłych czarnoskórych wyspiarzy znaleźliśmy się w środku SeOne.

Klub znacznie odstawał od tego co widziałem dotąd, głównie ze względu na jego rozmiary. Przepastnych sal było kilka, z czego na jednej (Main Arch) zagrać mieli Ott, Younger Brother, Hallucinogen, Prometheus, Tristan i Dickster. Druga sala to Deep Blue Arches, gdzie klimaty Backroom Beats uskuteczniali Western Rebel Alliance (w wersji live), Youth (tego pana chyba nie trzeba przedstawiać) czy Esion-jim. W sali numer trzy (Cream Arch) poza udziałem Grahama Wooda (kolejna sława, kłania się The Infinity Project) i live actami Organismic i Slack Baba rządził niepodzielnie Merv Perpler z legendarnego Eat Static, tym razem z setem prezentującym jego dokonania na polu muzyki jako Flexitones i Hi Fi Companions. Czwóreczka to Blue Arch, czyli ponownie Ott (live) oraz tacy jak Bluetech i Toires. Red Arch, sala którą opiekowała się słynna ekipa Tribe Of Frog oferowała żywsze dźwięki, które prócz rezydentów tego składu serwowali DJe z Dragonfly Records (Henry Seligman i Pogo) oraz Michele Adamson. Podczas wędrówek po klubie zatrzymaliśmy się najdłużej w komnacie Tribe Of Frog, gdzie optymizmem i ciekawym repertuarem promieniowała pani Adamson, moim zdaniem była to również najładniej udekorowana sala. Chociaż sale oferujące chillout pierwszego gatunku były nader kuszące, to jednak sami przyznacie, że prawdziwe wyzwania czekały nas na głównej sali. Po paru kursach po klubie w końcu wróciliśmy do jednej z sal, która okazała się być główną. Na mainfloorze pogrywał w najlepsze uśmiechnięty od ucha do ucha naczelny chilloutowiec Twisted Records, czyli nieznany z imienia i nazwiska Ott, do którego należał warm-up set przed głównymi daniami. Nie da się ukryć, że jego dubowe tracki są naładowane sporym ładunkiem energii, co widać zresztą było po dokazujących na parkiecie ludziach. Tych dźwignęły na swoich masywnych barkach numery z płyty "Blumenkraft" ("Jack's Cheese And Bread Snack", "Splitting An Atom"...), jak i kilka nowych pozycji, które zagoszczą na kolejnym albumie. Chociaż czas z Ott nie był straconym, to w głębi pragnąłem, aby na scenie pojawił się w końcu Simon bądź Benji. Marzenie spełniło się dość szybko i tak oto wkrótce pojawili się obaj, montując swój sprzęt, z laptopem marki Apple na czele. Teraz przyszło czekać albo na Younger Brothera albo na Hallucinogena. Jak pokazał czas padło na to pierwsze...

Live act rozpoczął się koło północy inicjując sobotę nowym hipnotyzującym numerem duetu. Z wyczuciem Benji i Simon wyprowadzali z głośników kolejne dumne produkcje. Tak jak przewidywałem, panowie zaprezentowali swój dotychczasowy dorobek w postaci płyty "A Flock Of Bleeps", jak i 3 bądź 4 nowe numery. Odpowiednio podkręcone stare tracki w nowej oprawie zyskały jeszcze więcej. Takiej muzyki nie powstydziłby się na pewno nikt w barach ze striptizem na Marsie. Kapitalne. Si i Ben bawili się świetnie przy muzyce razem z tłumem, a na dancefloorze potęgowała się wspaniała atmosfera. Wydawałoby się że lepiej być nie mogło, tymczasem szybko wyrośli nam kolejni przedstawiciele polskiej emigracji, z mistrzem parkietu Kefirem i Quonciem na czele. Tak oto stworzyliśmy prężną polską reprezentację, której głównym celem był spowity fantastycznymi dźwiękami imprezowy hedonizm w różnych postaciach. Wracając do live actu, muszę nadmienić, że w przypadku wymienionych artystów nie ma tu mowy o jakiejś niewidocznej aurze gwiazdorskiego majestatu, o którym można mówić w paru innych przypadkach. Klimat gęstniał z utworu na utwór. Tak jak podejrzewałem live act osiągnął swoje apogeum wraz z popisowym numerem duetu, "The Finger", który sklecono zręcznie z wersji podstawowej oraz jego remixu w wykonaniu GMS. Nie skłamię pisząc, że track uskrzydlił i zagotował do stanu wrzenia całą salę. Brawa dla obu muzyków, które otrzymali po występie, były jak najbardziej zasłużone.

Jako drugi zagrał Benji w roli Prometheusa. Muzyk ten zdołał zainteresować mnie szmat czasu temu swoimi niebanalnymi produkcjami pojawiającymi się na różnych kompilacjach, a jego debiutancka płyta "Robot-O-Chan" to pozycja, która bardzo często zapycha mój czytnik CD. Około wpół do drugiej szlaki przetarł "The Kraft", czyli pierwszy utwór ze zbliżającej się wielkimi krokami płyty "Corridor Of Mirrors". Odpowiednie intro, niczym przyzwoita gra wstępna, dało początek iście transowej uczcie. Drugi w kolejce był znany już ze składanki "Unusual Suspects 2" track "Oscar", który obnaża fachowe podejście pana Benjamina do muzyki. Po samplach kolejnego utworu rozpoznałem "The Soma Poets", który również zagrzeje miejsce na albumie. Przyznam, że zapowiada się naprawdę solidny krążek, na który nie poskąpię grosza. Ponownie dało się odczuć moc muzyki Prometheusa, która w połączeniu z nagłośnieniem (notabene świetnym) dała piorunujący efekt. Z nowości zasłyszałem jeszcze jeden utwór, po czym przez salę przetoczył się dudniący "Grow More Pot" - i nie ma mocnych... Moje ciało miało już jednak dosyć i postanowiliśmy odpocząć kapkę na jednym z chilloutów, by móc odpowiednio przygotować się na występ Posforda.

Po powrocie na główną scenę szybko rozpoznaliśmy typowe dla Simona brzmienia. Panujący na sali niesamowity ścisk dawał się we znaki, jednak w obliczu live actu zszedł na dalszy plan. Siódme poty wycisnął już z publiki "Long Long Arms", twór autorstwa Audio Chemistry, wspólnego projektu Simona i Jotiego Sidhu (Psychaos). Masywny bassline obleczony w sforę halucynogennych dźwięków sprawdził się doskonale. Wkrótce salę wypełnił jeden z najsłynniejszych monologów znanych miłośnikom transu i tak oto rozbrzmiały pierwsze akordy "LSD". W końcu usłyszałem na żywo utwór od którego zacząłem całą tą przygodę. Na utwór składały się jego trzy różne wersje, co dodało całości tylko pikanterii. Szczytowe momenty utworu to oczywiste okrzyki zachwytu i ręce w górze... Życie jest tak piękne jak otaczająca nas muzyka... Dalej z głośników popłynęły dwie lub trzy nieznane mi dotąd pozycje, bardzo fachowe, plastyczne i bogate kompozycje. Znanym elementem live actu był już jednak figurujący na kompilacji "Unusual Suspects 2" track "Stretch Tastic", nawiązujący do czasów "The Lone Deranger" i pokazujący kto tu jest mistrzem zabaw z dźwiękiem. Miłym dodatkiem był remix utworu Manmademan (zapraszam do płyty "The Legend - Remixes"). Zdawałoby się, że okres miłych niespodzianek dobiegł końca, tymczasem Simon puścił kolejne oczko w stronę jego fanów, mianowicie dość złowrogą trzecią wersję kultowego "Gamma Goblins". Ufff... Po tej i poprzednich pozycjach niech nie dziwi szeroki poklask jaki zdobył flagowy projekt Posforda. Nowe numery, jak i cały występ, bardzo mnie podbudowały i z niecierpliwością czekam na kolejną płytę Simona, która ponownie zakasuje konkurencję materiałem wysokiej jakości. Kiedy soniczne manipulacje dobiegły końca zapadła cisza i w tej samej chwili rozległy się oklaski. Było to dla mnie i Mausera zielone światło by opuścić klub, jednak niespodziewanie Simon zagrał jako bis "Shamanix", oczywiście w zmutowanej wersji, jak przystało na porządny występ. Decyzja o powrocie w mig odsunęła się w cień - coś pięknego, najlepsze chwile z płytą "Twisted" mignęły mi przed oczami... W drodze do szatni odprowadzał nas monster-track w postaci "Gamma Goblins (GMS Remix)". Z jednej strony szkoda było opuszczać klub (niestety goniły nas zabukowane na taką a nie inną godzinę bilety), z drugiej strony zaliczyliśmy już wszystko co trzeba, z Hallucinogenem na czele. Skoro o nim znowu mowa, to myślę, że idealnym uzupełnieniem relacji będą słowa Mausera, który doskonale ujął esencję pewnego fenomenu:

Nie wiem czy pamiętacie kiedy pierwszy raz usłyszeliście Hallucinogena - ja miałem to szczęście że przedstawiono mi twórczość Simona w postaci czegoś nadzwyczajnego - jeszcze nie wiedząc z czym mam do czynienia powiedziano mi ze jest to genialne - z takim również nastawieniem podchodziłem do tego materiału. Jestem z natury wybredny i rzadko ulegam wpływom, jednakże w tym przypadku nie musiałem bronić się przed zasugerowanymi opiniami. Hallucinogen jest po prostu genialny, ba, cały label Twisted ma tak charakterystyczny styl, który jak chyba żaden inny nie przypadł mi do gustu. Prometheus, Younger Brother - z czystym sumieniem mogę powiedzieć, ze są to wspaniale projekty. Ale, ale - ileż można słuchać ciągle tych samych numerów. I racja - na dość długi czas, aż do momentu tej imprezy odstawiłem te - wydawałoby się - oklepane tracki. Ale gdy usłyszałem na żywo po kolei Younger Brothera i Hallucinogena pomyślałem sobie: "Jezu Święty, w życiu nie słyszałem czegoś lepszego!" Każdy z tych "oklepańców" podany był zupełnie na świeżo, a pojedyncze wychwytywane przeze mnie dźwięki, dzięki którym rozpoznawałem kolejne utwory, w połączeniu z nowymi aranżacjami, wywoływały we mnie skojarzenie z bardzo długo leżakującym winem. To było po prostu piękne. Te numery się nie starzeją, a wsparte charyzma bijąca z bawiącego się za dekami Posforda przyprawiały mnie o totalny orgazm. Powtórzę te słowa jeszcze raz: ORGAZM TOTALNY! Bardzo również rzucił mi się w oczy kompletny brak tzw. lanserstwa ze strony Simona. On po prostu się tym bawi, jest częścią tego tańczącego tłumu, a gdyby nie stał za dekami wyglądałby tak samo jak my bawiący się przy tej genialnej muzyce zwykli ludzie. I cała ta mieszanka, w połączeniu z potężnym nagłośnieniem spowodowała, ze zaraz po wyjściu z klubu stwierdziłem, ze impreza ta była jedną z najlepszych imprez na jakich w życiu dane mi było być.

Mam nadzieję, że mimo ograniczeń jakie narzuca język, udało mi się choć trochę przybliżyć Wam tą imprezę i sprawić, byście poczuli namiastkę tego klimatu. Osobiście jestem bardziej niż zadowolony z wyjazdu, a samą imprezę będę z pewnością pamiętał długo. Pewne jest, że gdybym się tam nie wybrał, długo plułbym sobie w brodę. Nie da się ukryć, że Anglicy postarali się o klimat, którym mogą szczycić się jedynie najlepsi. Kłaniam się w pas magikom z Twisted Records, którzy swoim talentem i muzyką wlali we mnie masę radości i otuchy co do stanu psychedelicznego transu. Pragnę też podziękować Mauserowi za wspólny trip, jak i pozdrowić wszystkich rodaków, których spotkaliśmy na obczyźnie, a z którymi wspólnie testowaliśmy smakołyki ze wspaniałego labela jakim niewątpliwie jest Twisted Records, wytwórnia najzwyklejszych w świecie ludzi z niezwykłymi pomysłami na niesamowitą muzykę.

Templar