Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

04.07.2002 - toga dansverg - moondalla


Kto: Toga Dansverg
Miejsce: Żuława koło Gdańska
Data: 04-07.07.2002

Moondalla - Międzynarodowy Festiwal Kultury Trance

Oczyszczenie ciała dla ducha i ducha dla ciała...

Toga Dansverg to grupa, która od pewnego czasu wiedzie prym jeżeli chodzi o organizację imprez transowych na terenie 3miasta. Imprezy firmowane przez tą grupę stały się swego rodzaju marką wśród fanów psychedelicznych podróży. Klimat, jaki budują na imprezach jest za każdym razem niepowtarzalny, a to za sprawa świetnych wizualizacji, klimatu no i oczywiście muzyki...

4 LIPCA 2002 - CZWARTEK... W końcu jesteśmy na miejscu...

Moondalla... podsycani od dłuższego czasu informacjami na temat tego transowego festiwalu w końcu mieliśmy okazję zmierzyć się z przeznaczeniem. Po przybyciu całą brygadą na miejsce imprezy około godziny 19.00 i rozbiciu namiotów postanowiliśmy zwiedzić miejsce naszej 4-dniowej podróży. Trzeba przyznać, że miejscówka, w której odbyła się cała impreza była bardzo przyjemnym miejscem. Przed nami rozpościerało się szczerze rozległe pole z małym laskiem w środku; cisza, spokój i natura - nic tylko rozbijać namioty. Brak było jednak jakiegoś jeziorka, no ale cóż, siła wyższa... Zielone moondallowe opaski oraz togowe pieczątki na ręce i jedziemy... Dookoła same przyjazne twarze, zero buractwa, co było jednym z ważnych elementów sukcesu tej imprezy. Główna scena mieściła się nieopodal całego obozowiska. Na drewnianej konstrukcji mieściła się DJ-ka oraz cały soundsystem o mocy, bagatela, 18000 wat :) Było więc na co czekać... Wzdłuż wielkiej polany nad głowami przyszłych imprezowiczów zawieszone zostały cztery bardzo długie białe tkaniny, które (zwłaszcza w nocy spotęgowane mocą ultrafioletu) dawały bardzo ciekawe efekty wizualne. W małym lasku, wśród wysokich drzew usytuowany został chillout i to on właśnie pierwszej nocy miał wieść główny prym, podczas gdy główna scena przygotowywała się na psychodeliczny zmasowany atak. Chillout był miejscem magicznym. Wokoło piętrzyły się różnobarwne tkaniny oraz fluoro dekoracje, podczas gdy nad głowami chilloutowców unosił się zawieszony między drzewami ogromny fluoryzujący sześcian (świetna robota!). Dodatkowo chillout prócz wszelkich dekoracji i "stanowiska muzycznego" został uposażony w "barek" z zimnymi napojami, a także jeden z osławionych chai-shopów, gdzie za niewygórowane ceny można było dostać strawę dla ciała i ducha (sabji, ryż pulao, dal pomidorowy, chipsy słodkie i pikantne) oraz ciepłe napoje (yogi tea, kawę, sok oraz przeróżnej maści herbatki ziołowe) na każdą kieszeń i żołądek (tak więc o jedzenie nie było co się zbytnio martwić, tym bardziej, że stałym punktem programu były kolektywne wypady do pobliskich sklepów, tudzież okresowe podróże do domu w celu uzupełnienia zapasów). Wśród cienia drzew można było się wygodnie położyć, odpocząć, zjeść i delektować się ambientowymi brzmieniami... coś pięknego... Szkoda tylko, że chillout dysponował zaledwie jedną jedyną kanapą, mając w pamięci cudowne czilowe zaleganie na imprezie Harmonia... Tak czy siak mnogość szczegółów i piękno miejsca przerasta słowa zawarte chociażby w tej relacji.

Około godziny 21 na chilloucie zaczęły rozbrzmiewać pierwsze ambientowe dźwięki, które wraz z zachodzącym słońcem przeradzały się w coraz bardziej wyeksponowane, wyrafinowane, eksperymentalne brzmienia zapodawane przez Wołgasa oraz Fabiana. Większość zebranych osób skupiała się głównie na rozmowach, popijaniu trunków oraz obracaniu w palcach zielonych muszkieterów. Około godziny 2 zmuszony byłem powrócić do namiotu a to za sprawą siąpiącego deszczu oraz dającego się we znaki zmęczenia... i tak pogrążyłem się w głęboki sen przy dźwiękach "Haldolium - Reagua"...

Zgodnie z relacjami znajomych, którzy na chilloucie pozostali do samego rana, za sterami zasiadł DJ Om Narayan (Snake) nierzadko zapodając wiele eksperymentalnych brzmień pomieszanych ze znanymi utworami. Templar po wielogodzinnym romansie z ziołami, chilloutową kanapą w towarzystwie miłych rozmówców i numerami takimi jak "Shpongle - Vapour Rumours" czy "Hallucinogen - The Herb Garden" również dołączył do grona zwolenników krainy Morfeusza. Pewna część ludzi pozostała na chilloucie, gdzie przez pewien czas ku zadowoleniu wielu osób (m.in. Blantifki) w akompaniamencie deszczyku zabrzmiały stare poczciwe d'n'b...

5 LIPCA 2002 - PIĄTEK... Ov Silence Night is comming...

Około godziny 10 rano cała ekipa powolutku zaczęła dochodzić do siebie... las chilloutowy koił rozbudzone dusze ambientami, a na niebie cały czas wisiały ciemne chmury, które nie zapowiadały niestety zbyt pięknej pogody. Nie przejmując się niczym postanowiłem położyć się na materacyku i delektować się świeżym powietrzem oraz browarkiem. Leżałem, rozmawiałem, popijałem, popijałem, rozmawiałem i leżałem... szybki powrót do domu i z powrotem i tak niespodziewanie nastał wieczór. Około godziny 22 zachęcony dźwiękami, które dochodziły z głównej sceny udałem się obadać całą sytuację, która panowała w tymże miejscu. Duża ilość zebranych osób bawiła się przy dźwiękach formacji Ov-Silence. Na samym początku dekami zawładnął mój największy faworyt tejże imprezy, czyli Mike Hotz. Numery jakie kładł na deki były bardzo ostre, dynamiczne, typowo tech-transowe. The Delta, Wizzy Noise, Synthetic, X Dream... - kawałki tych właśnie projektów wiodły prym w secie pana z formacji Mushroom. Tłum szalał pogrążony w hipnotycznym tańcu... a na środek polanki wystąpiła ekipa połykaczy ognia. Występ tejże grupy jeszcze bardziej podkręcił publikę do zabawy... w powietrzu aż było czuć pozytywne wibracje... Taniec... Trans... Uśmiechy...

Około godziny 5 rano na głównej scenie muzyka zmieniła się w bardziej pulsującą i progresywną. Typowo skandynawskie numery rozbrzmiewały w odległości kilku kilometrów od polany, a bawiących się nadal przybywało. Duża ilość alkoholu i innych substancji nakazywała mi natychmiast skierować się do śpiwora... kładąc się z uśmiechem na twarzy witały mnie pierwsze promienie słońca, zapowiadające kolejne przeżycia następnych dni...

Z perspektywy kolejnych nocy muszę stwierdzić, iż podczas piątkowo-sobotniej nocy bawiłem się najlepiej, a to za sprawą idealnego klimatu, jaki stworzyła swoimi popisami ekipa Ov Silence. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz usłyszę tę formacje w akcji...

6 LIPCA 2002 - SOBOTA... Chille, Apoca, słońce, zioła, kiełbaski i czeski bas...

Sobota rano - budzi się kolejny dzień, a na obu scenach nieprzerwanie gra muzyka. Sobota była wyjątkowo słoneczna, podobnie jak miniony piątek. Po iście rzeźnickiej nocy z Ov-Silence na głównej scenie zabrzmiały nieco luźniejsze, mniej twarde i mniej pompujące kawałki, aczkolwiek nadal utrzymane w podobnych klimatach, mimo to nic co można by porównywać z nocnym graniem. Opatrzywszy moją pokaraną słońcem twarz (poparzenia nie są szczególnie miłym doświadczeniem...) podreptałem w stronę mainflooru by trochę potańczyć. Świat nieco się zmienił - w świetle dnia zniknęły fluoro barwy dekoracji, a płachty powiewające nad sceną zostały nieco potargane przez niemiłosierny wiatr. Nieopodal głośnika (sic) spotkałem znajomego z Niemiec, którego twarz mówiła jedno - radość, radość i jeszcze raz radość. Trochę tańca, trochę chilloutu i z powrotem do obozu zobaczyć jak się mają sprawy. Na szczęście wszystko po staremu: sodoma i gomora, zwłoki kolegów i koleżanek wycieńczone dobrą zabawą, walające się poza namiotami... Kolega Łosiu po namiętnej nocy z muzyką i syntetykami skutecznie zaserwował w namiocie klimat małpiego gaju. Na szczęście naturalne zdolności wiatru doprowadziły wkrótce namiot do pierwotnego stanu używalności. Godzina 13ta - nadwątlenie sił w naszych szeregach - Guli wyruszył z powrotem do domu odpocząć przed egzamami (powodzenia).

W sumie prawie cała sobota aż do wieczora była bardzo spokojna, w powietrzu wisiała "cisza przed burzą", dlatego też rozsądnym wyjściem było spokojne delektować się z ekipą w składzie Nomatrixx, Magikhall i Blantifka chillem. Tak sobie siedzieliśmy bez żadnego celu ("najlepszy plan to bezplan") na czilowej kanapie (mogło być ich znacznie więcej), kiedy muzyka z chilloutu po drobnej awarii agregatu przeniosła się na główną scenę. Ogólnie rzecz biorąc wszyscy zalegali w oczekiwaniu na porywające ciało i ducha transy. Ok godziny 15 z dniową obsuwą na mainfloorze zabrzmiały dźwięki live actu duetu Apoca - drugi po Ov-Silence Night najlepszy chyba występ tej imprezy. Całemu live actowi akompaniowały dźwięki wydobywające się z didgeridoo. Piękne dźwiękowe przestrzenie, wysublimowane sample, odgłosy natury... i my na materacu przed sceną... ta chwila mogła trwać wieczność. Wielka szkoda, że nic nie wydają... Po chłopakach z Apoci w ruch swoje CD'ki wprawił jeszcze Wołgas, przygotowując DJ'owi Roughowi grunt dla jego transowych dźwięków. Na set Rougha zaciągnął mnie numer Magnetrixxa, jednak kluczem do sukcesu tego setu był klasyk "Psysex - L.S.Dance", który doprowadził do euforii silnie zaangażowanych w trance i taniec ludzi zgromadzonych na mainfloorze. Rough dobrze wiedział jak zrobić użytek z czarnych krążków i dobrego nagłośnienia, bo okolicę plądrowały niskie basy aż miło. Dość ciekawy był widok trójki dzieci, które przedostały się na teren mainflooru i po chwili potrzebnej na ogarnięcie magii tego miejsca zaczęły naśladować tańczących ludzi. Jeszcze wcześniej zaobserwowałem na terenie polany parę staruszków... Jak widać ta muzyka nie zna barier wiekowych. Ściśnięty głodem udałem się po grze Rougha w stronę obozu, gdzie do później nocy nasza wesoła ekipa zmontowała ognisko z kiełbaskami. "Dobre wiadro nigdy nie jest złe", następnie jedzenie. Na scenie zabrakło niestety oczekiwanych występów DJ'ów Kwieqa z Hallabanahy oraz Dreddy'ego. Nawet rzesze upierdliwych komarów oraz kiepskie granie (prawdopodobnie któregoś z Niemców, najwyraźniej lubującego się w dobijających zapożyczeniach house'owych w transie) nie były w stanie zakłócić dobrej atmosfery. Jak to ktoś przy ognisku dobrze stwierdził: "Na głównej scenie odwalają fuszerkę". Postanowiłem krzynkę się przespać i zasnąłem z nadzieją na dobrą muzykę rano... Koło godziny 2-giej Martyzan / Martyrium wszedł na scenę by skutecznie pozamiatać żenadę po swoim poprzedniku, więc kiepska muza się zakończyła. Podczas mego pół-snu dosłyszałem jeszcze numer "Quirk - Lofi Scifi". Ciekawe co się działo z Owerem podczas tego utworu... ;] Dopada mnie Morfeusz...

7 LIPCA 2002 - NIEDZIELA... End of the Trip...

Niebieska pigułka czy czerwona?... Obudziłem się sam wedle mojego zegara biologicznego (3 osoby, które zapewniały mnie, że obudzą mnie na czas zniknęły jak kamfora) ok. godziny 3 rano i opuściłem namiot. Od tego momentu zaczynają się przysłowiowe schody, gdyż pisząc tą relację zastanawiam się gdzie poszedłem i jak umknęło mi parę godzin z życiorysu, trudno mi to sobie w sumie przypomnieć... W każdym bądź razie zapragnąłem znowu na chwile odpocząć, jednak gdy ujrzałem w moim namiocie baraszkującą w najlepsze parę znajomych porzuciłem wszelkie myśli o śnie. Z tego co się później dowiedziałem o zabawie na mainfloorze żałowałem że przespałem grę Martyriuma bo było ultramiodnie, no ale cóż, czasu nie cofnę, a szkoda... Żeby nie popaść w zbytnie odrętwienie szybko skierowałem się w stronę mainflooru, gdzie muzykę zapodawał Atan wspierany przez swojego bębniącego kompana Miervuuga Sveerga. Parkiet był przerzedzony z racji tego, że większość obozowiczów już spała, jednak wciąż transowe dźwięki znajdowały o tej porze swoich amatorów. Po zabawie przy secie Atana udałem się nieco dalej by pozalegać na materacu w otoczeniu przyrody, gdy za deki wszedł Yanzan - DJ z Hamburga - by kolejny raz wprawić okolicę i ludzi w drżenie za pomocą czarnych krążków i mocy 18000W kolumn. Muszę przyznać, że jego gra wywarła na mnie dośc duże wrażenie (a słyszałem go po raz pierwszy - nie uczęszczałem do klubu Kaponiera, kiedy grał na imprezie Baba Yaga, a na Somie w Pomarańczarni byłem chory). Yanzan umiejętnie łączył podczas gry nowe propozycje muzyczne (z przewagą niemieckiego i skandynawskiego transu) z paroma starymi utworami jak "Hallucinogen - Alpha Centauri" (obserwując w czasie jego trwania publikę stwierdziłem, że Hallucinogen bardzo inspiruje tańczących do podejmowania wysoce ciekawej choreografii tańca) czy "Infected Mushroom - Release Me" (trzeba było widzieć radość na twarzy tańczącego Gagarina...) - oba kawałki były dla mnie miłym zaskoczeniem. Miodem, który rozlał mi się na serce był zapodany przez Yanzana utwór "Ololiuqui - Activate Chi" - coś pięknego. Wokale utworu: "Activate Spirit... Activate Terra... Activate Aqua... Activate Solar... Activate CHI!" idealnie lączyły się z czerwienią słońca wznoszącego się coraz to wyżej na horyzontem. Typowy poranny kawałek. Innym pamiętnym kawałkiem dla wielu był "Legura vs. Yaniv - Sex In The Name Of God", grany również na minionej Wizji Iluzji 3 (mi jednak nie przypadł do gustu ze względu na monotonny klimat i do bólu przewidywalne upchane jakby na siłę sample wokalowe).

Ok. godziny 10-tej rano zauważyłem krzątającego się tu i ówdzie DJ'a Elfa, więc wiedziałem, że zaraz należy się spodziewać jego grania. I nie myliłem się. Miejsce za sterami po zagranicznym koledze zajął nasz jedyny i niepowtarzalny Bartek, dość spowalniając tempo muzyki i nierzadko wprowadzając więcej dźwiękowego chaosu. Po pewnym czasie wokoło zapanowała cisza, po czym nastąpił demontaż głównej sceny. Elf teleportował się wraz ze swoimi dźwiękami do "sali" chilloutowej zapodając tam dla odmiany bardziej stonowane utwory, pasujące klimatem do otoczenia i sceny. Tak oto wśród drzew rozbrzmiały chillowe kawałki. Poranny budyń czekoladowy, płatki kukurydziane na sucho oraz "Alien Project - The First Revelation part 1" zrobiły swoje... Później z chilloutu zaczęły dobiegać coraz szybsze kawałki, znacznie bardziej pokręcone, świszczące, brzęczące i psychedeliczne niż te, które zagrał wcześniej Elf na głównej scenie. Przyjemnie słuchało się "Younger Brother - Dwarves (Main Mix)" podczas ostatnich montaży. Słysząc później z daleka "Pleiadians - Maia" wiedziałem, że przy konsolecie zasiadł już z pewnością KXN. Szybkie kawałki leciały jeszcze przez długi czas podczas naszego zalegania w obozowisku namiotowym przy dźwiękach albumu "Shpongle - Tales Of The Inexpressible" unoszących się z samochodu stojącego nieopodal, podczas gdy w powietrzu unosił się klimat after-party i pakowania. Niewielkie zamieszania związanie z pakowaniem, zdjęcie naszej transowej flagi obozowej, trochę pożegnań i na polanie zaczęło świecić pustkami. Line-upową niespodzianką okazał się nagle... brak niespodzianki. Szkoda...

Tak sobie siedzieliśmy na torbach, gdy nagle zaczął siąpić nieśmiało dawno zażegnany deszcz. "Miłe złego początki, lecz koniec najgorszy" jak mawia stare porzekadło. O ile pogoda rano zapowiadała się obiecująco, tak teraz siedzieliśmy pod prowizorycznym schronem zalewani hektolitrami deszczu. Z wiecznie żywego lasku dochodziły nas hard-housowe (sic) pogrywanie. Było trochę ciśnienia z powrotem do domu, transport zamulał. Szczęściem w końcu nasz czerwony rydwan w końcu wiózł nas w kierunku domu. Jak na pożegnanie z lasu chilloutowego dobiegł mnie "Hallucinogen - Spiritual Antiseptic"... Po drodze wynikło trochę komplikacji, ale faktem jest że w przytulnych domach znaleźliśmy sie koło godziny 23ciej, wykonując plan o kryptonimie Kąpiel & Kolacja. Moondalla dobiegła końca... lecz nie w naszych głowach... Wróciłem zadowolony, bogatszy o nowe doświadczenia... i z nadmierną "opalenizną" na twarzy ;].

Stwierdzić należy, że impreza zalicza się do tych udanych. Moondalla była właśnie tym, na co czekaliśmy bodajże od zimy 2001. Podziękowania dla Togi, wszystkich zaangażowanych w powstanie tej imprezy oraz dla wszystkich, którzy przyjechali na ten kosmiczny zlot. Mimo iż nie dopisała frekwencja ludzi, to poza ludźmi nie zabrakło chyba niczego. Ci co nie byli dużo stracili. Naprawdę było warto odwiedzić tą magiczną polanę i las pełne pozytywnej energii, pozytywnych ludzi i dobrej muzyki, by oczyścić swe ciało dla ducha i ducha dla ciała! Coś takiego trzeba powtórzyć! A muzyki trance nie wolno zamykać w klubach!

PS. Greetz (kolejność przypadkowa): Guli, Damnee, Gagarin i Jagodziani, Blantifka, Mauser, Nomatrixx, Magikhall, DD-wiadro, Lechu, Kaśka, Łosiu, Oskar, Hexe, Karolencjusz, Sickman, Miss Eris, Hubert, Afghanfan, Patryk, Quonciu, Kefir, Axe, całe Setrancemelo, Elf, Toga Dansverg, DrugStore, przyjaciele z zagranicy oraz wiele innych osób...

PS.2 Z tego, co wiadomo na następny rok zapowiadana jest kolejna edycja festiwalu.

Trust In Trance, Live The Dream, Enjoy The Life...

Ower & Templar