Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

07.07.2006 - mystika


Kto: Spectra Sound & Friends
Miejsce: Blatnica, 17km od Martina (Słowacja)
Data: 7-9.07.2006

Wakacje w pełni, słońce przygrzewa, więc trzeba wykorzystywać ten czas jak najlepiej. A wiadomo, że najlepiej czas wolny spędza się na festiwalach wraz ze znajomymi. Tak też było w miniony weekend (7-9.07.2006), kiedy to wspólnie z Nelą, Gagarinem, Leszkiem i Molą udaliśmy się na Mystika Open Air na Słowacji. Festiwal zachęcał nas nie tyle line upem, choć przecież jako główna gwiazda Mystiki zagrać miał legendarny już Electric Universe, a także młody szwajcar Electrypnose (Peak Records). Głównym celem wyprawy była chęć uczestniczenia w słowackim festiwalu, bowiem słyszałem, że na takowych jest jeszcze piękniej niż na czeskich festach. Zachęcała nas także miejscówka w której Mystika się odbywała. Górskie tereny które znajdowały się w rejonie Parku Narodowego Wielka Fatra otaczały z każdej strony pięknymi widokami miejsce weekendowych lotów.

Na Słowację wyruszyliśmy w piątek po godzinie 17. Podróż przez Czechy minęła dość szybko i bez problemów kilka minut po 22 pojawiliśmy się w Blatnicy. Już na dzień dobry przywitała nas rejestracja na jednym z samochodów. Okazało się, że na miejscu byli także Polacy z Żor, niestety nie udało nam się ich spotkać (jeśli czytają tą relację to może się też wypowiedzą). 22 to jak na festiwal godzina już dość późna, jednak o tej porze na miejscu było mało ludzi. Zresztą jak się później okazało przez cały czas trwania festiwalu miejsce odwiedziło może w sumie 500-600 osób, co jak na festiwal z taką gwiazdą jak Electric Universe jest mało. Przecież na "jagodzianej" Platonii w maju przybyło około 200 osób, a tak wielkie gwiazdy nie grały. Nie wiem czym był spowodowany ten stan, wątpię by nagle aż tyle osób z Czech i Słowacji wyjechało na rozpoczynający się w tym samym dniu Fullmoon Festival.

Miejscem w którym odbywała się Mystika był camping w miejscowości Blatnica. Teren bardzo zielony, znajdowały się na nim domki do wynajęcia, schronisko oraz miejsca na przyczepy campingowe i namioty. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy po wyjściu z samochodu to fakt, że niemal na każdym drzewku znajdował się worek na śmieci i było to dobre podejście organizatorów, bowiem przez te całe trzy dni zabawy na terenie imprezy nie było miejsc w których śmieci by raziły w oczy. A gdy tylko na mainfloorze pojawiła się większa sterta śmieci to od razu organizatorzy i osoby bawiące się pomagały w jej uprzątnięciu. Osoby, które miały miejsce w swych samochodach na sprzęt zasilany elektrycznie nie miały problemów z prądem, bowiem przy każdym ze stanowisk campingowych znajdowała się skrzynka z gniazdkami.

Po rozpakowaniu się i zaspokojeniu pragnienia, wyruszyliśmy w teren. Choć na zegarkach było grubo po 22, było bardzo ciepło, co bardzo cieszyło przed zbliżającą się nocą pełną szaleństw. Muzycznie także zaskoczenie, bowiem przywitały nas progressy, których nikt z nas się nie spodziewał. Mystika powolutku się rozkręcała, co chwilę na campingu pojawiały się nowe samochody: Czesi, Węgrzy, Austriacy, no i przede wszystkim Słowacy to narodowości, które pojawiły się na Mystice. Nie można zapomnieć także o nas, a gdy czescy i słowaccy znajomi dowiedzieli się, że Mystikę odwiedziła ekipa z Gdańska, byli pod wielkim wrażeniem. Oprócz głównej sceny na Mystice zlokalizowane były dwa chaishopy, chillout oraz knajpka, w której można było zjeść i napić się piwka i kofoli. Przy knajpce była także malutka scenka, w której lano piwko i grano drum'n'bass. W sumie nie wiem po kiego grali jak i tak nikt tam się nie bawił, a miejscami tak napierniczali, że będąc w knajpce odechciewało się tam dłużej spoczywać. Chillout też zbytnio nie spełnił swej roli pierwszego dnia, przebywało w nim mało osób - może dlatego, że był w budynku - następnego dnia DJe grali już w chaishopie Shantea, a miejsce, w którym pierwszej nocy był chillout przemieniło się w noclegownię. Pora jednak wrócić na mainfloor, gdzie, jak wspominałem na początku, grano progressy. Dodatkowo na telebimie prezentowane były filmiki z różnych festiwali, w tym z Ozory 2005, na której tegoroczną edycję wybieramy się za ponad miesiąc.

Kolejny z DJów grał już bardziej melodyjniej, przez co na polance pojawiło się jeszcze więcej osób. Tikal, Optokoppler, Protoculture to kilku z producentów, których utwory mogliśmy usłyszeć. Szał był coraz większy, szkoda tylko, że CD-R z których grali miały tendencję do zacinania się przez co kilka razy byliśmy wybijani z transu. No i technika grających pozostawiała wiele do życzenia. Panowie zbytnio się nie wysilali, puszczając początek nowego utworu w momencie, gdy poprzedni się kończył - mogło to troszkę denerwować, ale jednocześnie pozwalało na zaczerpnięcie powietrza. Ważne jednak, że nie było jakże uwielbianych przez Słowaków morderczych darków. Te jednak nadeszły wraz z rozpoczęciem live actu Electrypnose, na szczęście młody Szwajcar ma dobrze poukładane w głowie i jego muzyka to nie najazd niemieckich czołgów na Warszawę. Wielkim fanem darków nie jestem, jednak występ Electrypnose mi się podobał. Początek i koniec był wyśmienity, utwory tworzyły pewną historię. Jedynie środek, podczas którego było maksymalne uderzenie, troszkę mnie zniechęcił do zabawy, jednak taki styl grania bardzo podobał się ludziom, którzy radośnie bawili się przez cały występ. Młody szwajcar na zakończenie otrzymał brawa, a stery przejął Gondar (Trancedelic Family), który zaprezentował swój materiał. Dotychczas nie miałem okazji usłyszeć Gondara na żywo, a jego utwory znałem tylko i wyłącznie z filmików z różnych imprez. Gondar rozpoczął poprzez podtrzymanie klimatu, czyli mocny beat, który miał zachęcić ludzi do dalszej zabawy, jednak im dłużej grał Gondar, tym jego utwory były coraz bardziej melodyjne i lżejsze - idealne wręcz na sobotni poranek. W jednym z kawałków Gondar wykorzystał sample z utworów Celtic Cross. Muszę przyznać, że gdyby impreza była jednodniowa to Gondar byłby jej najlepszym reprezentantem. Jeśli będziecie mieli okazję usłyszeć Gondara na imprezie to nie zastanawiajcie się nad tym czy warto się wybrać.

O godzinie 6:00 stery przejął Psyla (Mystical Waves), który rozpoczął melodyjnie, by później przechodzić w bardziej mroczne strony transu. Zmęczenie dawało znać o sobie, więc udałem się do namiotu na drzemkę. Niestety po 70 minutach się zbudziłem przy pomocy dźwięków, jakie dochodziły z maina oraz dzięki pomocy słońca, które już o tej porze dość mocno grzało. Niestety poranki i przedpołudnie na Mystice nie były zbyt piękne, DJe jakby nie mieli wyczucia pory dnia i łoili dość ostro. Jakże piękny był moment, gdy na chwilę nawalił sprzęt i nastała cisza. Niestety była to tylko chwila. Czas ten poświeciłem na rozmowy ze znajomymi oraz zakosztowaniu się w specjały baru, wybrałem placki, które niestety nie były zbyt wysokich lotów. Około godziny 14 niebo nad Blatnicą zaczęło się zachmurzać, a z oddala widać było pioruny. Chyba nikomu nie muszę mówić jak wyglądają burze w górach. Wprawdzie burza dotarła do Blatnicy jednak oszczędziła nas i po niecałych dwóch godzinach opady ustały, a powietrze stało się rześkie. Była to dla nas ulga, choć temperatura spadła o 10 stopni, nadal było ciepło. 4/5 naszej ekipy zrealizowało swój plan poprzez rozegranie na boisku małego meczyku. Drużyna Jagodowych Psylesii (Gagarin i ja) niestety przegrała z ekipą niezrzeszonych (Lechu i Mola) 10:6. Wprawdzie techniką bardziej czarowała drużyna przegranych to Lechu i Mola wykorzystywali nasze błędy. Dodatkowym smaczkiem rozgrywki było to, że obie drużyny wystąpiły niczym sławny brazylijski piłkarz Leonidas - bez butów. Ten sparing miał być tylko rozgrzewką przed meczami polsko-słowacko-czeskimi. Wprawdzie ekipy Czechów i Słowaków wyraziły chęć uczestnictwa w meczach to jednak się nie pojawiły. Wraz z Gagarinem mamy nadzieję, że na Moondalli uda nam się zrewanżować Moli i Lechowi za przegraną.

Pora wrócić do muzycznych doznań Mystiki. A w nocy z soboty na niedzielę działo się i to sporo. DJe Nokoklaus, Kary i Elephant zaprezentowali bardzo ciekawe dźwięki. Szczególnie dwaj pierwsi panowie nie dość że grali bardzo fajne progressy to dobrze miksowali. Wrecked Machines i Meller to tylko nieliczni producenci, których to utwory mogliśmy usłyszeć. Impreza rozkręcała się coraz bardziej. Na miejsce Mystiki przybywali nowi ludzie, by móc usłyszeć na żywo Electric Universe. Wspólnie zastanawialiśmy się czy Boris Blenn przyjedzie. 500-600 osób które zakupiło bilety nie pokryłoby kosztów jakie Blenn bierze za występ, już nie wspomnę o opłaceniu pozostałych grających, sprzętu itp. Jednak organizatorzy nie wymiękli i Boris Blenn wspólnie z Rolandem Wedingiem pojawili się w Blatnicy. Z rozmów, jakie przeprowadziłem ze Słowakami, byli zaskoczeni, że Blenn pojawił się wraz z gitarzystą, czyli w pierwotnych planach miał być tylko Blenn, a tu taka niespodzianka. Nie wspomnę o euforii, jaka zapanowała. Nim jednak Electric Universe zagrał, swój set zaprezentował jeden z organizatorów Mystiki - DJ Gyrro, który chyba pobił wszystkie standardy grania na imprezach. No bo jak wytłumaczyć, że DJ grający przed live actem, w swym secie prezentuje utwory głównej gwiazdy nocy? "Czeski film", a raczej słowacki, jakby tego było mało to podczas pierwszego z dwóch utworów Electric Universe płyta się zacinała - ach te CD-R wypalane w 4 minuty. Nie wiem czy czasem Boris Blenn nie był zaskoczony, gdy usłyszał swe produkcje. Nie zdziwiłbym się, gdyby w tej chwili Blenn dławił się pierogami. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że wszyscy DJe grający ustalili przed imprezą, że utworów Electric Universe nie grają! A tu nie dość, że zostały zagrane, to jeszcze przez jednego z organizatorów! Pomijając ten fakt Gyrro z utworu na utwór zwiększał tempo, więc ja udałem się do samochodu, by odpocząć na planowany o godzinie 2:00 wystąp EU. Występ opóźnił się o 10 minut, a związane to było z problemami z podpięciem gitary. Ach ta gitara, po tym gdy rok temu Gagarin wspominał, że na Ozorze Roland latał po scenie z niepodpiętą gitarą, starałem się dokładnie spoglądać na to jak Roland szarpie strunami. No i zaczęło się, pierwszy kawałek to "Tune Up" z nowowydanej płyty. Spodziewałem się tego, że EU zaprezentuje swój najnowszy materiał i tak też się stało. Jako, że jakoś ta płyta do tamtej pory do mnie nie przemawiała bawiłem się średnio. Publika szalała, a ja miałem czas, by spokojnie porobić fotki. Do tej nocy twierdziłem, że płyta "Silence In Action" jest średniej jakości i, że jest powieleniem pomysłów z poprzedniej, jakże genialnej płyty "Cosmic Experience". Kawałki dość podobne do siebie i jako płyta w całości nie tworzą takiego klimatu jak poprzedniczki. Jednak poszczególne utwory zagrane w secie mogą nieźle pozamiatać parkietem i naprawdę mają to coś. Sam się sobie dziwię, że to mówię, ale jak wytłumaczyć, że przez ostatnie dwa dni płytę "Silence In Action" przesłuchałem z sześć razy i jeszcze mi się nie znudziła? Wróćmy do występu Borisa i Rolanda, którzy bardzo dobrze się bawili wspólnie ze wszystkim którzy zebrali się na polance... Niedosyt ciągle pozostawał, tym bardziej, że Electric Universe to jeden z moich ulubionych projektów. Gdy materiał z nowej płyty się wyczerpywał Blenn, zapodawał co jakiś czas zapodawał utwory z poprzedniczki. To, że "Gaijinrocker" robi dobrze wie chyba każdy, ale zagrany na żywo i ze zmienioną gitarką w dalszej części utworu robi jeszcze lepiej! To był moment, w którym byłem w 100% przekonany, że Roland nie udaje gry na gitarze (tak jak ja w młodości grając na ciupadze z Zakopanego). Jako, że utwór ten znam bardzo dobrze, rozpoznałem mocniejsze "szarpnięcie" strunami w kulminacyjnym momencie kawałka. Dodatkowo Blenn co jakiś czas na głównym mikserze filtrował gitarę co dawało ciekawe efekty. Przełomowym momentem imprezy był jednak kawałek "The Player", to co działo się podczas niego oraz to co działo się już do samego końca to po prostu historia i Electric Universe jakiego wszyscy kochają. Mocne zakwaszone dźwięki dodatkowo dekorowały Blatnice tej nocy. Ludzie osiągali stany jakich jeszcze nie było im dane osiągnąć. Ja pomimo lekkiej kontuzji nogi odleciałem tak daleko, że trudno mi przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz muzyka mnie tak uniosła. Szkoda, że poza gitarą, laptopem i mikserem Blenn nie zabrał za sobą innego sprzętu (zapewne są to większe koszty), bo wówczas byłby totalny odlot, gdyby te wkrętki tworzył na żywo, jednym słowy - poezja. Live act EU ukazał, że i Macintoshe się zawieszają, bowiem przez kilka sekund nastąpił mały zawias, podczas którego tylko zabrzdąkała gitara, a pozostałej gamy dźwięku nie było. Tym występem EU ponownie powrócił do mego serca i pewnie stąd bierze się kolejne już odsłuchanie "Silence In Action". Po tym występie nie pozostało już nic innego jak tylko udać się do samochodu na zasłużone sen. Tym razem udało mi się wytrzymać 3 godziny. Dźwięki i upał zrobiły swoje. Na szczęście od 9 grał Gyrro i choć spodziewałem się najgorszego, to jednak zamiast Kindzadzy usłyszałem Protoculture, Silicon Sound... czyli to co Styropiany lubią najbardziej. Lekki wiaterek, słoneczko, goła klata (hahaha) i można się bawić.

Po godzinie 12 dźwięk zamilkł i scena była rozbierana. Tak zakończyła się Mystika. Zapomniałem jeszcze napisać o dekoracjach oraz wizualizacjach, jakie miały miejsce podczas nocnej zabawy. Scena główna udekorowana była backdropami ekipy Fluorobotanics. Chaishop Shantea i chillout udekorowały ekipy PsyAlaski, Liquid Art, kilka dekosów należało do pojedynczych osób. Mainfloor udekorowany był także kilkoma dekorami trójwymiarowymi. Wspominałem także o wizualizacjach, za które odpowiedzialna była ekipa Visual Division. Wizualizacje były bardzo dobre i dodatkowo uatrakcyjniały zabawę.

Po wysprzątaniu miejsca w którym biwakowaliśmy, pożegnaniu się z Czechami i Słowakami przyszła pora na odpalenie wozu. To, że normalnie nie zapali, wiedzieliśmy od sobotniego poranka. Na pych nie zapalił, więc potrzebna była pomoc jednego ze słowackich kierowców. Po odpaleniu "Molowozu" wyruszyliśmy w poszukiwaniu jeziora, by po trzech dniach zabawy móc się orzeźwić. Wprawdzie na miejscu imprezy był prysznic i toalety, które były czyściutkie przez całą imprezę, to jednak jezioro ma swoje uroki. No i od tego momentu zaczął się kolejny "Czeski Film" z udziałem Moli, moim i dwóch map, dzięki którym zwiedziliśmy część Moraw oraz Śląska Cieszyńskiego. Ot taka wycieczka. Śmiechu było co niemiara, jezioro zaliczyliśmy, zdążyliśmy też na drugą połowę meczu finałowego Włochy-Francja, zobaczyliśmy filmik z Mystiki który wspólnie nakręciłem z Gagarinem i udaliśmy się spać.

Tak oto właśnie minął nasz pierwszy słowacki festiwal. Wszystko czego można oczekiwać od festiwalu zostało spełnione. Dobra pogoda, muzyka, uśmiechy, taniec, zabawa... aż szkoda było opuszczać Blatnice. No ale jak to już w życiu bywa, wszystko co dobre szybko się kończy. Na zakończenie dodam, że miejscówka ma ogromny potencjał i podczas Mystiki była wykorzystana może w 15%, oby za rok ponownie w tym samym miejscu odbył się kolejny festiwal na który zapewne znowu się wybierzemy.

Styropian