Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

08.08.2007 - ozora festival 2007


Miejsce: Ozora, Węgry
Data: 8-12.08.2007

1.jpg

Po ubiegłorocznym zachwycie nad festiwalem Ozora na Węgrzech, wiadomo było gdzie w tym roku ponownie się wybiorę. Piękna miejscówka, dobra organizacja i kolejny raz bardzo dobry line up - sprawiło, że tym razem na Ozorze pojawiła się przeszło setka naszych rodaków.

Z Katowic wyruszyliśmy w środę rano. Po kilkugodzinnej jeździe byliśmy na miejscu. Gdy jechaliśmy się w kierunku festiwalu, w oddali było widać ciemne chmury, które wskazywały, że chwilę wcześniej padało. Na szczęście, gdy dojechaliśmy do bram festiwalu przywitało nas słońce. Spodziewaliśmy się, że przy bramce będzie sporo osób, ale nie myśleliśmy, że zakup biletu będzie trwał tak długo - aż dwie godziny. Niestety bilety sprzedawała tylko jedna osoba, a opaski zakładały dwie. Przy tak dużym festiwalu, było to dla mnie lekkie nieporozumienie. Tym bardziej, że w kolejce czekać musiały także osoby, które bilety zakupiły w przedsprzedaży. Pamiętam, że na Full Moon'ie 2005 osoby z biletami zakupionymi w przedsprzedaży i goście, były obsługiwane w oddzielnym stanowisku. Był to w zasadzie jedyny mankament tegorocznej Ozory, o którym zresztą wszyscy zapominali po przekroczeniu bram festiwalu.

7.jpg

Freaków nie brakowało


Na polu namiotowym było już sporo osób i chcąc nie chcąc wybraliśmy miejscówkę na lekkim zboczu (około 10 minut od głównej sceny). Miejscówka ta okazała się strzałem w dziesiątkę, bowiem przez cały czas trwania festiwalu mieliśmy ciszę i spokój, a w momencie gwałtownych opadów - o których później, ochroniła nas od szkód. Niestety czasy zakładania obozu pokrywał się z rozpoczęciem festiwalu i występem grupy Color Star na głównej scenie. Niestety w tym roku nie dane było mi usłyszeć Węgrów na żywo. Na mainie pojawiłem się dopiero, gdy grali DJe Danger & Danee. Swoim setem, w którym nie brakowało progressive i full on'ów rozkołysali festiwalową publiką. Była to w sumie jedyna pozycja w moim grafiku na pierwszą noc. Bowiem później występowały grupy i DJe grający dark trance. A jako, że ten gatunek nie jest moim ulubionym, wolałem iść spać niż później narzekać. Fani mrocznego grania nie doczekali się jednak Kindzadzy, w zastępstwie zagrał Ocelot.

talamasca.jpg
Talamasca Live


Czwartkowy poranek rozpoczął się dla mnie przed godziną 7:00, o tej godzinie rozpoczynał grać DJ Lastat, bardziej znany jako Talamasca. Po jego występie mam mieszane uczucia - niby fajnie, ale już nie tak jak kiedyś. O 8:30 swego seta rozpoczął Ans z Nano Records i przyznać muszę, że wraz z setem duetu Era był to najlepszy set didżejski na festiwalu. W swym secie umieścił nagrania, które idealnie nadawały się na poranek. Gdy pierwsza godzina setu Ans'a mijała, słońce na niebie dawało już znać o sobie. Ze spryskiwaczy po prawej stronie maina , zaczęła lać się woda. Tym razem nie z jednego (jak przed rokiem),a z pięciu. Bardzo dobry set Ans'a szybko minął i przyszła pora na występ Laughing Budda. I tak jak do tej pory nagrania Brytyjczyka jakoś nie bardzo mi przypadały do gustu. Tak jego występ na Ozorze był świetny. Dobre nagrania, świetny kontakt z publicznością przelały się na to, że Laughing Budda stał się pierwszym liderem festiwalowego podsumowania, pozostawiając po sobie wysoko zawieszoną poprzeczkę.

laughing_budda.jpg
Laughing Budda Live


Poprzeczki tej nie przeskoczył kolejny w czwartkowym grafiku Szwajcar Nicola Capobianco a.k.a. Liquid Soul. Pomimo tego, że jego progresywne nagrania są bardzo dobre, to jednak część z nich pochodziła ze świetnej płyty "Synthetic Vibes" oraz starszych wydawnictw. Wprawdzie czekałem na te nagrania, to jednocześnie oczekiwałem także więcej nowych nagrań. Czwartkowe południe zarezerwowane było dla DJów. Najpierw zagrał James Monero, a później Slater. Jednak do tej pory sety tych panów jakoś nie przypadały mi do gustu, postanowiłem udać się na posiłek. Jeśli chodzi o gastronomiczną stronę Ozory, to w tym roku był większy wybór niż przed rokiem. Do dyspozycji było kilka knajpek z normalną i wegetariańską żywnością. Ceny były przystępne i w sumie poza trzema bułkami z dżemem w namiocie, cały czas żywiłem się na terenie festiwalu. Wybór był bardzo ciekawy od omletów, zup przez makaron po ryby oraz ciekawe posiłki wegetariańskie, których nazw nie znam. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Bladziej niż przed rokiem wypadł biały namiot. W tym roku było przygotowanych kilka zestawów, przypominających bardziej "Fast food" - przed rokiem było więcej potraw węgierskich. Pomimo tego dania były smaczne, moim faworytem było spaghetti, do momentu, kiedy znalazłem w nim muchę. Jak wspominałem ceny były sprzyjające i tak za spaghetti bolognese płaciło się 850 forintów, za rybę z frytkami 750, omlet od 300 forintów. Za makaron z woka płaciło się 800 forintów, a od piątku już tysiąc.

trols.jpg
Trole


Czwartkowe popołudnie spędziłem w Chill Out'cie, gdyż najpierw grał Kalumet w wersji dubowej, a później Carbon Based Lifeforms. Podczas występu tego drugiego nastąpiło oberwanie chmury i w kilka chwil Chill Out pękał w szwach, a później w wodzie. Przyznać trzeba, że muzyka CBL wraz z dźwiękami padającego deszczu i piorunów robi olbrzymie wrażenie. Przez opady czwartkowa noc na głównej scenie rozpoczęła się z kilkunastominutowym opóźnieniem. Gdy już jednak scena ruszyła, progresywnie zaczął grać Kalumet, a w coraz mroczniejsze klimaty wprowadzał Ork Monk. Dla niezorientowanych jest to jeden i ten sam pan. Jako, że czwartkowo-piątkowa noc także zapowiadała się mrocznie postanowiłem udać się do namiotu.

pixel.jpg
Pixel Live


Pobudka z rana, by udać się na maina, gdzie od 6:30 grał Polaris. Dobry full on Francuza szybko postawił mnie na nogi. Od 8:00 grał L'Elf z Turbo Trance Records i kolejny już raz w swym secie zamieścił sporo starych nagrań. Allaby to Brytyjczyk którego nagrania do tej pory doprowadzały mnie do szału (no może poza rmx "Angel Of My Soul"). Byłem jednak ciekaw tego jak zagra i udałem się pod scenę. Warto było, bowiem zagrał świetnie. Porównując jego występ w skali z tyczką w tle, śmiało można powiedzieć, że przeskoczył tą samą wysokość, co Laughing Budda. Allaby grał lekko i przyjemnie, jego muzyka w sam raz pasowała do godziny o której grał (10:00-11:30).

allaby.jpg
Allaby Live


Po występie Allaby, udaliśmy się na zakupy do miasteczka Simontornya, wróciliśmy szybko, bowiem kolejnym artystą w grafiku był szwedzki duet Ticon. Warto było wrócić, bowiem Szwedzi grubo polecieli ze swymi electro-progressive nagraniami. Nowe nagrania, oraz te ze świetnej płyty "Zero Six After" wywołały na mainie euforię.

ticon.jpg
Ticon Live


Tego dnia w Chill Out'cie swój materiał i set DJski prezentował Ott. Przyjemnie dźwięki różnych styli (chill, funk, raggae)rozbujały namiotem.

labirynt.jpg
Labirynt


Przed kolejną nocą trzeba było się zregenerować, bowiem zagrać mieli Human Blue, Cosmosis, Transwave, a w dzień Tristan i Hallucinogen. Długi maraton więc trzeba było odpocząć. I gdy do godziny "zero" było coraz bliżej nad terenem festiwalu nadciągnęła burza. Deszcz padał non stop przez 3 godziny. W pewnym momencie burza znajdowała się centralnie nad terenem festiwalu. Pioruny błyskały ze wszystkich stron, z poziomu śpiwora miało się wrażenie, że pioruny walą tuż obok namiotu. W pewnym momencie pojawił się także porywisty wiatr - to była mieszanka wybuchowa. Gdy deszcz ustąpił można było zobaczyć ogrom zniszczeń: zalane namioty, połamane stelaże. To jednak nic, z tym co działo się w drodze na maina. W rejonie białego baru i Chill Out'u powstało jezioro, którego jednym z dopływów był potok zaczynający się na mainie. Był to dość ciekawy widok, bo póki co jeszcze nie było mi dane uczestniczyć w imprezie na której main floor był zalany - z tych uroków korzystali nasi rodacy, którzy ochoczo wskakiwali do rzeczki i noszeni jej nurtem, kończyli "rejs" w okolicach straganów. Tej nocy muzyka nie zagrała już na mainie i chill out'cie. Momentami, obrazy tej nocy przypominały mi sceny z tanich filmów katastroficznych. Ludzie zgromadzeni przy ogniskach, inni ratują swój dobytek, a jeszcze inni bawią się w barze. Przyznać muszę, że miało to swój urok i klimat.

2.jpg
Ciągle pada


Wraz z nastaniem poranka na mainie rozbrzmiała muzyka, a organizatorzy zabrali się do usuwania szkód. Drogi zostały "utwardzone" sianem, a sprzęt ciężki odpowiedzialny był za rowy melioracyjne. Momentami była to walka z wiatrakami, bowiem gdy część prac została zakończona ponownie spadł deszcz i robiło się błoto. Nie zniechęcało to jednak organizatorów do dalszej pracy. Od sobotniego poranka już do końca festiwalu na mainie muzyka grana była bez przerwy. Najpierw duet DJski Era zagrał dobry progressive, mieszany z efektami oraz nagraniami innych gatunków (np. Queen). Później Echotek uroczył nas dźwiękami dobrej porannej muzyki. Na koniec swego występu zagrał remix nagrania "You're Not Alone", którego autorem jest Atb. Przyznam, że to nagranie nieźle mi zrobiło.

6.jpg
Podziękowania


Do sobotniego popołudnia, jeśli chodzi o muzykę było dobrze. Jednak to, co zrobił kolejny w grafiku producent pozostanie w mej pamięci na długi czas. Human Blue, bo o nim mowa ukazał swój geniusz. Mądre połączenie tego co najlepsze w progressive, psychedelic, full on, a nawet goa. Sprawiło, że takiej euforii pod sceną jeszcze nie widziałem podczas tegorocznej Ozory. W muzyce Szweda było wiele świeżości, a jego live act był jednym z najlepszych, jakie do tej pory słyszałem. Poprzeczka postawiona przez Laughing Budda została pokonana!

human_blue.jpg
Human Blue Live


Po tym wspaniałym występie przyszła kolej na kolejnego DJa. Był nim Kraak, dziwny był ten jego set, niby grał fajne kawałki, jednak niemal każdy był z innej parafii i nie były w ogóle zgrywane. Po tym dziwnym secie przyszła kolej na kolejną legendę sceny psytrance. Legenda tym bardziej cenna, że po dość dłuższym czasie panowie Drouillet i Holyszewski ponownie nawiązali współpracę i tym samym mogliśmy usłyszeć Transwale na żywo. Panowie ostro dowalili i przyznać muszę, że było ciekawie. Tym bardziej, że obaj dobrze bawili się kręcąc swymi maszynkami.

transwave.jpg
Transwave Live


Po tym występie trzeba było odpocząć, bowiem za dwie godziny wystąpić miał Cosmosis. Występ Brytyjczyka był dobry, aczkolwiek słuchając go miesiąc wcześniej na Mystice, niestety stwierdzam, że zagrał tak samo. Podobnie jak na Słowacji, przygrywał na gitarze i szaleńczo skakał po scenie. Nie robiło to już takiego wrażenia jak przed rokiem. Ale występ mógł się podobać. Później zagrał DJ Alpha, także jego miałem okazję usłyszeć na Słowacji. Jego set mi się nie podobał, więc na Ozorze postanowiłem sobie go odpuścić. By powrócić na live kolejnego Brytyjczyka. Prometheus zagrał tak jak oczekiwałem. Wiele ciekawych sampli uzupełniało minimalny beat Prometheusa. Połączenie tych dźwięków idealnie wchodziło do głowy.

prometheus.jpg
Prometheus Live


Następnym moim punktem w grafiku był występ Silicon Sound'a. Niestety moc podarowanego energetyka nie zadziałała i tym samym występ francuza został przespany. Obudziłem się przed 7:00 i szybko udałem się na maina, gdzie swego live rozpoczynał Man With No Name. Przed rokiem zrobił na mnie olbrzymie wrażenie, w tym roku niestety już tak nie było. MWNN niewiele zmienił swój materiał od roku i ponownie zagrał swoje klasyki z "Teleport" na czele - jednak ten kawałek już nie zrobił na mnie tak wielkiego wrażenia jak przed rokiem. Swoją drogą to pan Martin Freeland mógłby zacząć nagrywać więcej nowych nagrań, a nie odcinać kuponów od tego co nagrał 10 lat temu.

mwnn.jpg
Man With No Name Live


Przed rokiem największe wrażenie na Ozorze zrobił na mnie Tristan. W tym roku pomimo problemów technicznych na początku występu, Brytyjczyk ponownie pokazał swą klasę i w odróżnieniu choćby od MWNN, nie grał tylko utworów z ostatniej płyty, ale zaprezentował wiele nowych nagrań, które rewelacyjnie sprawdziły się w tanecznym szale.

tristan.jpg
Tristan Live


Kolejno później zagrali Siemon Pieman i Peter Digital. Sety były przyjemnie jednak dało się wyczuć, że większość oczekuje już na ostatnie live acty tegorocznej Ozory. Najpierw przyszła kolej na Atmosa. W tym roku podobnie jak w 2006 pokazał swój kunszt i jako jedyny producent zagrał dwie godziny, podczas których zaprezentował swe najnowsze nagrania, a także takie klasyki jak "The Only Process" i "Drums Don't Stop". Końcówka była świetna i odpowiednio podgrzała publikę przez występem Hallucinogena.

atmos.jpg
Atmos Live


Kolejna legenda sceny na pewno nie zawiodła, podczas półtoragodzinnego występu zaprezentował kilka starszych nagrań, oraz takie, których nie znam. Live był ciekawy. Kilkukrotnie w trakcie trwania występu Simon Posford umieszczał przewodni motyw nagrania "Gamma Goblins" - który zapewnie wszyscy znają. Po godzinie 20:00 zakończył się ostatni występ Ozory 2007, Hallucinogen został pożegnany oklaskami które trwały tak długo, że Simon powrócił i zagrał jeszcze jeden kawałek.

hallucinogen.jpg
Hallucinogen Live


Następnie sporo osób przeniosło się do Chill Out'u gdzie Simon tym razem jako Shpongle miał dać set DJski. Były to niesamowite trzy godziny, najpierw Simon zagrał kilka nagrań z ostatniej płyty "Nothing Lasts... But Nothing Is Lost", a im dłużej trwał set anglika, tym z głośników wydobywały się dźwięki klasyków Shpongle, takich jak "A New Way to Say "Hooray"", "Dorset Perception". Do tego Simon wkręcał nagrania w jakże odmiennym dla Shpongle stylu np. Age Of Love "Age of Love". Po półtora godziny set się zakończył, ale owacje były tak wielkie, a zachęcał do nich min. Prometheus, że Simon powrócił na kolejne półtora godziny, tym razem już wspólnie z Prometheusem. Tym samym można powiedzieć, że byliśmy świadkami seta Younger Brother. Wszystko co dobre szybko się kończy i po dwóch bisach oficjalna część festiwalu Ozora dobiegła końca. Wszyscy byli zdziwieni, że nastała cisza i tej nocy już nic się nie działo.

younger_brother.jpg
Younger Brother


Na koniec wrócę może jeszcze do innych aspektów tegorocznej Ozory. Podobnie jak to miało miejsce na poprzednich edycjach, także tym razem wzniesienia za główną sceną rozbłysło kryształami. W tym roku dodatkowo towarzyszyły im dwa drzewce. Jeśli chodzi o inne dekoracje to główna scena była w nie ciut uboższa niż rok temu. Nad miejscem do zabawy rozwieszony był "daszek", który idealnie ochraniał od promieni słonecznych, a także od małych opadów. Drzewa tworzące krąg na mainie, ozdobione były pnączami roślin, a także dmuchanymi roślinami. Scena udekorowana była obrazami na dykcie w kształcie statków kosmicznych. Także rusztowanie, które chroniło nagłośnienie było ozdobione, niestety opady deszczu i wiatr je zniszczyły.

3.jpg
Main Floor Night


O wiele lepiej, niż przed rokiem wyglądał Chill Out, którego szkieletem był dość pokaźnych rozmiarów namiot. Chill Out był ozdobiony dekoracjami 3D.

chill_out.jpg
Chill Out


Z wielu rozrywek, z jakich można było skorzystać podczas tegorocznej Ozory, można wymienić labirynt - który w tym roku był w polu kukurydzy, na luzie można było go przejść w dziesięć minut. Wolny czas można było spędzić także w kinie, oraz na różnych warsztatach. Warunki sanitarne ponownie na najwyższym poziomie.

4.jpg
Main Floor Day


Jeśli chodzi o ludzi, to trudno powiedzieć ilu tak naprawdę nas było. Myślę, że frekwencja na pewno zamknęła się gdzieś w okolicach liczby czterech tysięcy. Jak to bywa na wielkich festiwalach, zjechali się ludzie ze wszystkich stron świata. Jak już wspomniałem na początku dość sporą liczbę na tegorocznej Ozorze stanowili Polacy.

5.jpg
Polskich akcentów nie brakowało...


Trudno porównywać tegoroczną i ubiegłoroczną edycje festiwalu, ponieważ na obu bawiłem się dobrze. Także jedyne co mogę napisać na koniec, to że ponownie me oczekiwania odnośnie Ozory zostały spełnione i jeśli za rok nie pojawi się inny ciekawy festiwal to zapewne ponownie pojawię się na Węgrzech. Bo naprawdę warto.

ozora_nogimix.jpg
Chcę oglądać Twoje nogi...



Text i foto: Styropian