Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

14.07.2006 - cathexis


Miejsce: Čezsoča kolo Bovca, Słowenia
Data: 14.07.2006

Słoweńską scenę psytransową znałam do tej pory głownie z Internetu i dwóch imprez (w Lublanie i Mariborze), które niestety nie powaliły mnie na kolana. Będąc jeszcze w Polsce, przed planowaną przeprowadzką do Mariboru, szukałam dużo w necie co i jak z imprezami w Słowenii i ogólnie wybadałam, że dwa główne kolektywy zrzeszające DJów oraz organizujące imprezy to Sprit Of The Moon z Novej Goricy i Avdiodevlish z Ljubljany. Niestety działają oni głównie na drugim końcu Słowenii, daleko od Mariboru, gdzie mieszkam. Z radością odnotowałam fakt otwarcia w kwietniu strony internetowej www.psytrance.si, z której dowiedziałam się trochę o słoweńskich dejotach oraz o planowanych imprezach. Tak trafiłam na trop festiwalu Cathexis w Čezsočy kolo Bovca, nad krystalicznie czystą rzeką Sočą i w otoczeniu wspaniałych Alp Julijskich. Niestety nie znalazłam nikogo, kto wybrałby się ze mną, lub przynajmniej zabrał mnie ze sobą autem, więc udałam się w samotną podróż, która rozpoczęła się w piątek o 15:15 w Mariborze. Do 14:30 byłam jeszcze w robocie, plecak miałam już ze sobą, potem zmieniłam tylko ubrania i ruszyłam w podróż. Mimo, że Słowenia jest malutka i właściwie wszędzie jest blisko, podróż pociągiem trwała 5 godzin ze względu na górzyste odcinki, które trzeba objechać. Około 20 byłam prawie na miejscu. Ze stacji odebrała mnie znajoma i podwiozła do Bovca. Znajoma raczej nie transi, wiec umówiłyśmy się na spotkanie nazajutrz i ruszyłam na camp, który tej nocy był kolorowy, pełen ludzi i rozbrzmiewał już magicznymi dźwiękami.

Od razu rzucił mi się w oczy brak chillu, co uważam za kapę i nie omieszkałam powiedzieć tego jednemu z organizatorów, z którym się zapoznałam. Była wprawdzie mała drewniana budka - djka, gdzie całą noc grał jeden jedyny DJ o pomarańczowych włosach, ale nie było ani dobrego nagłośnienia, ani dekoracji ani w ogóle klimatu. Z dekoracjami też kiepskawo, właściwie funkcję dekoracyjną spełniały tylko białe płótna, na które VJe rzucali swoje wizje. Ogólnie technicznie fajne, ale dla mnie zbyt mroczne i nie pasujące do transów. Był za to super chaishop, z przemiłą magiczną kucharką, która tej nocy nakarmiła mnie i uraczyła wspaniałą kawą. Na danceflorze, zorganizowanym w pustym basenie, rządził juz DJ Cuich, który nie powalał swoimi kawałkami, wiec udałam się na piwszczana. Po Cuichu przyszła pora na pierwszy live act tej nocy, którego sprawcą był super energetyczny i przemiły Amerykanin Greg On Earth. Lajw był super, koleś rządził publiką i sam do tego świetnie się bawił. Nie umiem określić jego stylu, nie był zbyt melodyjny, a czasem nawet dość połamany, ale w sumie totalnie kręcił. Do tego 3 dziewczyny zapodały taniec z ogniami. Przetransiłam cały występ Grega, a potem udało mi się zamienić z nim kilka slow. Po Gregu przyszła pora na Chromatona, który też nieźle przywalił, ale w innym stylu. Transiłam ile się dało, potem mała przerwa na nocną kolację w Chaiu, potem znów taniec, no i koło 4 zmęczenie dało mi się we znaki. Jako że nie chciało mi się brać namiotu, miałam tylko śpiwór i matę i przekimałam jakąś godzinkę na trawie koło namiotów innych załogantów. Obudziłam się idealnie na live Filterii, który dopasowując się do mistycznego klimatu wstającego dnia popłynął goa transem i delikatnie obudził tańczących. Przeżywałam piękne, magiczne chwile tańcząc przy jego muzie, w otoczeniu gór, lasu i błękitnego nieba, spoglądając na uśmiechnięte twarze dookoła mnie.

Po Filterii zagrał najlepszy słoweński DJ - Zvuk, którego set był genialny, soczysty, momentami kwaśny, momentami mistyczno-odlatujacy, także odleciałam max daleko, nie umiejąc powstrzymać wielkiego uśmiechu. Przy okazji stwierdziłam kolejny raz, że poranek to jak dla mnie najlepsza pora na taniec.

Po Zvuku grała DJane Vega. Artystka nie mogła już wytrzymać w miejscu z nadmiaru energii i chyba z radości, że będzie grała, także dosłownie wskoczyła Zvukovi w końcówkę jego seta. Niestety przygrzmociła mega mocnymi dźwiękami, które nie bardzo mi pasowały do tej pory dnia, więc udałam się nad rzekę, która w sumie spełniała rolę nieobecnego chill roomu. Kimanie na kamyczkach, przy szemraniu rzeki i z setem Vegi w tle było niezwykłym finałem całej akcji pt. Cathexis.

W sumie załoga festiwalu postanowiła przedłużyć imprezę do niedzieli, ale ja miałam już inne plany. Po południu odebrała mnie z campu Jadranka i do niedzieli zostałam u niej i jej męża Borisa w ich pięknym domu, napełniając się dodatkowo pozytywną energią gospodarzy i okolicy.

Ogólnie przeżyłam wspaniałe chwile, te 3 dni dały mi ogromną radość i wielką moc, którą przesyłam wszystkim czytającym tę nieprofesjonalną relację. Pokój i miłość.

Padma