Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

15.08.2003 - stropharia cubensis community - psychedelikatessen 4


Kto: Stropharia Cubensis Community
Miejsce: klub GGOG, Gdańsk
Data: 15.08.2003

Owładnięty możliwościami imprez w plenerze (potocznie zwanych open-airami) jakiś czas temu zastanawiałem się nad tym jak przyjmę powrót do imprez transowych w klubie. Klimat otwartej przestrzeni udziela się znacznie szybciej aniżeli wśród czterech ścian, czemu dawałem wyraz uznania już w paru poprzednich relacjach. Oto między głębokimi oddechami pełną piersią na świeżym powietrzu trafiłem ponownie w kamienne mury. Na szczęście obyło się bez szoku, a czwarte Psychedelikatessen w GGOG okazały się chyba najlepszymi. Świetna muzyka, rewelacyjne dekoracje, goście z Warszawy... no, ale zacznijmy od początku.

Befor. Klub. Powracają wspomnienia... Nie bez znaczenia okazały się ponownie dekoracje. Grand Azja jak widać nie próżnowała od ostatniego razu, gdyż na imprezie zaprezentowały się aż trzy nowe backdropy. Co tu dużo mówić - sama słodycz dla oka, kolejny raz byłem pod wielkim wrażeniem. Ku memu zdziwieniu zamiast asów z SCC za dekami zobaczyłem najpierw Mantodea, a następnie Atana. Atan żwawo puścił kilka numerów z albumu "Ticon - Aero", nie zabrakło również genialnego utworu duetu X-Dream "The Second Room". Mała rzecz a cieszy... Z szerokim uśmiechem na ustach, ale i zmęczony udałem się na chillout. Tam miałem możliwość odsapnąć nieco przed coup de grass w luźnej muzycznej atmosferze generowanej przez maestro Psychotoons Project - Owera. Etniczny "Altom - Plasma", "Saafi Brothers - Metapop" z pięknymi wokalami i czuję jak wracają mi siły. Wróciłem zatem na główną salę, gdzie Nanek zmieniał się z Elfem. Chyba po raz pierwszy zawodłem się na graniu Elfa, gdyż tym razem było nieco bezpłciowe i bez właściwego Bartkowi polotu. "Etnica - Starship 202", marny sequel bezbłędnego "Starship 101" był przysłowiowym gwoździem do trumny, przez co wróciłem na chwilę na chillout, gdzie na ziemię sprowadziła mnie łagodna muzyka grana przez Noisa i Herna. Dopiero później Elf roztoczył wokół nas charakterystyczną dla siebie przednią muzyczną aurę i przywrócił mi wiarę w jego DJ-skie możliwości... Po pewnym czasie Elfa zmienił ponownie Nanek, a muzyka jeszcze bardziej zachęcała do udzielania się na parkiecie. Ogólnie poczynania muzyczne Stropharii poza małą obsuwą były na wielki plus... podobnie jak ich następców...

Na osobny akapit zdecydowanie zasługuje to, co działo się po wyczynach strophariowych chłopaków. Po Nanku za dekami pojawił się bliżej niezidentyfikowany jegomość w długich dredach, który wywołał wśród nas pewną konsternację. Jak się wkrótce okazało nieznajomy szybko przeorał główną salę staroszkolnymi numerami, m.in. Koxboxami czy Total Eclipse. Choć pod względem techniki ów tajemniczy grajek był nieco żenujący, tak pod względem zapodawanej przez niego muzyki z pewnością był to debiut wyjątkowo udany. Szybko, kwaśno i bez zahamowań. Dotychczas myślałem, że Elf i chłopaki z Setrancemello są nie do pobicia, jeśli chodzi o ich entuzjazm za DJ-ką. Podczas setu "man with no name'a" zmieniłem szybko zdanie, przybysz znikąd zrzucił ich z łatwością z piedestału. Abstrahując nieco od tematu po ładnych paru imprezach w GGOG myślałem, że goręcej niż czasem bywało już być nie może. Cóż, człowiek łatwo się myli... Jeśli szybko ktoś nie wyczaruje klimatyzacji, a tendencja zwyżkowa jakości tych imprez się zwiększy to na następnych edycjach choćby Psychedelikatessen po prostu potoniemy... Po jegomościu, który jak się okazało grywa w Londynie na undergroundowych imprezach transy pałeczkę przejęła Hallabanaha w osobie DJ'a Bongo. Bongos zaprezentował podczas swojej gry dobry dobór wybornych full-onowych utworów, między innymi dwa znane nam już numery: "GMS - Shrek" oraz "Talamasca - Time Simulation", które jak żywo przypominały mi o setach DJ'a Rougha. Drugi z w.w. utworów okazał się kluczem do sukcesu żywiołowego seta Bongosa. Czysta nieskrępowana niczym radość... Jako że wcześniej lwią część imprezy spędziłem tańcząc na głównej sali, tak teraz sił starczyło mi niestety na Talamascę i Silicon Sound. Resztę czasu spędziłem zalegając nieopodal ze znajomymi na kanapie. Gościa z Hallabanahy zmienił inny Warszawiak, tym razem z kolektywu Aspect Of Valour, czyli Nois. Jarek był wręcz nie do poznania pod względem muzycznym. Za to, co zrobił z imprezowiczami nasz "mały wielki człowiek" nie jeden DJ mógłby mu nosić jego kejsa. Zaczęło się dość niewinnie, ot kilka osób pląsających nieśmiało na głównej sali. Po paru chwilach z kilku osób zrobiło się kilkanaście żywiołowo poruszających się postaci, które nie wcale nie myślały oszczędzać się podczas tańca. Numery a'la Safi Connection czy Cyber Cartel zrobiły swoje. Brawa, brawa! Imprezę opuściłem o godzinie 7, sama biba trwała z przyczyn od nas niezależnych do godziny 8, lecz podejrzewam, że gdyby nie to, to ze względu na przepyszny klimat trwałaby i do południa. Finiszując: kapitalna i rewelacyjna to dwa słowa, jakimi mógłbym podsumować kolejną imprezę firmowaną marką Stropharii.

Templar