Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

16.08.2002 - toga dansverg - labirynt


Kto: Toga Dansverg
Miejsce: Forty, Gdańsk
Data: 16.08.2002

Labirynt ludzkich marzeń, czyli Astralne Projekcje w napoleońskich murach

"Spektakl odbędzie się na dziedzińcu Fortyfikacji, z którego wieść będą tunele czasoprzestrzenne do krainy relaksujących dźwięków. W tym celu wykorzystaliśmy infrastrukturę wnętrz projektowanych pod nadzorem samego Napoleona..."

... takie właśnie info mogli przeczytać ci, którzy zapoznali się z ulotkami Togi bądź informacjami zamieszczonymi na odpowiednich serwisach. Dla miłośnika imprez transowych, przygód z Fortami a tym bardziej z brygadą Togi Dansverg chyba nic lepszego.

Czary-mary, "Man With No Name - Teleport" i ok. godziny 22:30 jesteśmy na miejscu... Sprawa ochrony - pozytywny zaskok, jeszcze przed samym wejściem na Forty miałem przez oczyma widok grupek młodzieży lubującej się w specyficznej odzieży z paskami, jednak szybkie przetrzebienie ich na bramce (oraz jak widać niezbyt odpowiadająca ich "wysoce wysublimowanym inaczej" gustom muzyka) i stanowcze oddelegowanie w stronę miejsc takich jak klub Kwadrat i tym podobne miejsca podziałało jak mleko z miodem & czosnkiem na przeziębienie. Powitania, pieczątką i oto znalazłem się w labiryncie... Oczywiście przed pogrążeniem się w rytmach transu mam w zwyczaju dokładne oglądanie kolejnych dokonań Togi na polu wystroju i dekoracji. Z tego, co mi wiadomo by przeobrazić Forty wg koncepcji Togi potrzeba było ok. 3 dni. Kamienne mury przyozdabiały regularnie znane backdropy projektu Neili, podczas gdy nad głównym dziedzińcem znajdowały się olbrzymie kryształopodobne struktury. Wszystko spowijały generowane przez rzutniki psychedeliczne projekcje, które dopasowywały się do granej muzyki. Oczywiście i DJ-ka zlokalizowana na tarasie ponad imprezowiczami nie mogła umknąć mojej uwadze. Odpowiednio przyozdobiona wyglądała imponująco niczym kryjówka szamana, który bacznie czuwa nad swoim plemieniem (tu: imprezowiczami). Całościowo efekt metamorfozy napoleońskiego przybytku był naprawdę zdumiewający. Na koniec dodam, że w przypadku ulewy całość imprezy miała się odbyć w środku (szczęściem mieliśmy bezbłędną pogodę). Wszystko to potwierdza kunszt Togi w sprawach dopinania wszystkiego, co związane z organizacją na ostatni guzik.

Pierwszy z transowych szamanów, czyli historyczna już postać DJ'a Drwala, przypuścił zza deków zmasowany atak na publikę. Jak dla mnie muzycznie nieco za twardy kęs do przełknięcia, trochę inaczej wyobrażałem sobie jego grę, jednak technicznie nic do zarzucenia. Miło było obserwować, że są DJ'e który bawią się wraz z imprezowiczami, choć tkwią za dekami, a do takich właśnie należy Drwal. Bez reszty oddałem się gawędzie ze znajomymi... Na głównym dziedzińcu zagościłem ponownie dopiero kiedy spostrzegłem zmianę przy DJ-ce. "Tegma - Werewolf (Beat Bizarre Remix)", "Zenglodon - Precious Substance" czy też "Talamasca - Time Simulation" - oto smakołyki, jakimi raczył nas kolejny magik - pan Jaskulski a.k.a. DJ Rough. Po jego wyśmienitym secie widać / słychać było, że czuł się na Fortach za dekami bardzo pewnie - ale nic dziwnego skoro był na Fortach onegdaj jednym z organizatorów i DJ'ów (m.in. z Drwalem) tamtejszych imprez. Kiedy pozycja Talamasci osiągnęła zenit ku memu największemu tej nocy zdziwieniu Forty wypełniły dźwięki starego jak świat znanego wszystkim numer "Astral Projection - People Can Fly"... Ten klasyk, zgodnie ze swoim mottem przewodnim, zapewnił wszystkim obecnym na mainfloorze loty najwyższej klasy. To poprostu trzeba było zobaczyć - uśmiechnięte twarze, gra kolorów i tańczące ciała tworzące jeden wielki organizm zjednoczony rytmami pobrzmiewającego transu - nie ma chyba nic piękniejszego. Aby izraelskiego posmaku stało się zadość lada moment za sprawą DJ'a Atana z głośników popłynął "Another World", również autorstwa Astralnych (faktem jest, że do tego utworu mam pewną awersję, jednak tym razem sprawił, że ponownie poczułem się jak w niebie). Następnie posiłki w postaci pięknego "X-Dream - Radio", a zaraz po nim coś, na co dłuuugo czekałem na tych imprezach: "Hallucinogen - LSD"... bajka psychodelicznymi kropelkami spisana. Więcej grzechów nie pamiętam, gdyż zbyt dobrze się bawiłem by nadal analizować soczystą dyskografię tej imprezy. Tak czy owak powyższe nieśmiertelne numery niech stanowią o fakcie, że oldschool jeszcze nie zatracił się całkowicie w obliczu nowszych wydań i że każdy lubi do nich powracać.

W ferworze zabawy zupełnie zapomniałem o zwiedzeniu togowej chilloutowni. Zmęczeni krzynkę podniebnymi lotami udaliśmy się więc na chillout (choć bez asysty nici Ariadny), aby poszukać Minotaura. Tu to dopiero był prawdziwy labiryncik, a to ze względu na liczne korytarzyki i zakamarki prowadzące w świat ambientów, które tym razem mieli serwować na ciepło Apoca + Wołgas... Całość zlokalizowana była w piwnicach Fortów. Tam czas zdawał się praktycznie nie istnieć. Oczywiście i w tym miejscu nie zabrakło ingerencji czarów Togi, gdyż większość przestrzeni została przyozdobiona przeróżnymi tkaninami, podczas gdy na ziemi czekały materace, które okazały się świetnym lekarstwem na ewentualne zmęczenie, czy też furtką do innego wymiaru przy wspomaganiu chillowych dźwięków. Kolejny raz mogę przyznać, że twórcy Labiryntu stanęli na wysokości zadania. Szkoda tylko, że obecny tam soundsystem był zbyt silny jak na to miejsce - muzyka 'przybijała' czasami trochę do podłoża. Przy okazji: Pozdrowienia dla Sthurma - obym spotykał na swojej drodze więcej tak pozytywnych ludzi.

Rano na nogi szybko postawił mnie energetyczny koktajl, którego składnikami były takie smakowite kąski jak "Total Eclipse - Aliens" czy też dobre-bo-polskie ingrediencje w postaci "Tromesa - Beton Band", przy którym dane mi było obejrzeć sceny rodem z Dragonballa, a mianowicie Owera generującego fale energii (sic(k)). Każdy bawił się do ostatniego tchu, nawet personel fortowego baru ochoczo dołączył do osób pogrążonych w transowym rytmie. Godzina 7:30 - wszystko co dobre szybko się kończy - podczas gdy Mantodea karmił ostatnich imprezowiczów swoją muzyką, my opuściliśmy legowisko Minotaura, lecz nadal z labiryntami w głowach...

Impreza naprawdę nieprzeciętna i przede wszystkim dobrze zorganizowana i zaplanowana. Podczas labiryntowych lotów nadrobiłem to, co straciłem "bawiąc się" na Mechelinkach. Cieszę się że tam byłem pomimo paru ciśnień jakie pozostały mi od czasu łomotu w Gdyni i na nowo mogłem uwierzyć w ludzi i magię tych imprez. Muzyka wyborna (choć początkowo mnie nie powaliła, to później czułem się jak w niebie), ciekawa a zarazem historyczna lokalizacja, poznałem dużo ciekawych ludzi... Ogólnie to dziwie się, że Forty tego dnia nie rozleciały się w drobny mak od pozytywnej energii i muzyki wypełniających na przemian to miejsce. Stwierdzić należy jedno: chyba nawet sam pan Bonaparte znany ze swego nieprzeciętnego geniuszu nie byłby w stanie przewidzieć, co będzie się kiedyś działo w jego murach. Chylę czoła ekipie czarodziejów z Togi, że potrafili wyczarować kolejną dobrą imprezę. Mam cichą nadzieję, że nadarzy się jeszcze okazja by ponownie za sprawą Togi wskrzesić stare dobre Forty. No i standartowo pozdrowienia dla wszystkich, którzy stawili się tego magicznego dnia by eksplorować tajemnice Labiryntu. Z uwagi na wszystko to, co zastałem owej sierpniowej daty na Fortach nie mogę się już doczekać zbliżających się urodzin Togi...

PS. (Skrzywione) pozdrowienia dla pewnego taksówkarza od naszej ekipy...

Templar