Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

23.03.2002 - uridium project - spiral gate


Kto: Uridium Project
Miejsce: klub DMD, Gniezno
Data: 23.03.2002

Zanim cokolwiek tutaj przeczytacie chciałbym powiedzieć, że takiego transowego nakrętu jak wielkopolska długa i szeroka dawno nie było. Tydzień przed imprezą miałem okazję grać w tym samym miejscu zapodając dźwięki bardzo podobne do tego, co usłyszałem na Spiral Gate w klubie DMD (Gniezno). Ludzie reagowali podobnie ale to nie było to...

23 marca zbliżał się wielkimi krokami, z dnia na dzień starałem się nie myśleć o imprezie, bowiem ciśnienie na dobrą balangę pokrzyżowało by mi wszystkie inne ważne plany i czekające w kolejce zadania. W piątek wyparowałem do Leszna wraz z moim całym płytowym przybytkiem. Tegoż dnia miała się odbyć w miejscowym Pubie Vademecum house'owa impreza. Niestety w związku z tym, że tuż obok odbywała się jakaś poważniejsza akcja organizatorzy tkwiąc w układzie nie mogli zrobić swojej balangi. Cóż, trzeba było zająć się czymś pożytecznym, czyli odpoczynkiem po ciężkim tygodniu. Sobota przywitała Leszczynian wiosenną szarugą i wszelkimi objawami tego, że zima nie chce dać za wygraną i tak szybko nie odejdzie. Do wieczora czas zleciał bardzo szybko, wraz z moją ukochaną wpakowałem się w pociąg do Gniezna i wyruszyłem w podróż. Droga minęła szybko, na szczęście pociągi pośpieszne jadąc w tym kierunku nie wloką się jak ślimaki osobowe. Kilka minut przed godziną 20:00 wylądowaliśmy w klubie, czas do początku imprezy minął na rozmowach z Darią - managerem klubu. Goście ze Szwajcarii mieli pojawić się koło godziny 23:00 a tu na budziku 21:00, czas najwyższy było zająć się graniem. Do godziny 22:00 w klubie przybywało ludzi, ostatecznie pojawiło się ich nieco mniej niż oczekiwano i koło północy klub zapełniony był w takim stopniu, że parkiet był pełen a reszta miejsca była wolna. Wydaje się, że to, co się w tej chwili dzieje odbija się na wszystkim, co związane jest z rozrywką, kluby są puste, ludzie wydają mniej pieniędzy. Narzekanie nie wiele tutaj pomoże, trzeba szukać dróg wyjścia z sytuacji, bezczynność tylko wszystko pogorszy. Nastroje bawiących się osób były wyśmienite, na początku poszły cukierkowe szlagiery Human Blue, Blue Planet Corp. oraz Morphema, im bliżej było setu Jasona tym klimat zmieniał się w house'ową psychodelię w odcieniach utworów Qlapa z krążków z wytwórni Digital Structures. O 23:45 za deckami stanął Jason, który rezyduje w DMD od jakiegoś czasu. Ludzie znają jego muzykę i zawsze świetnie się bawią. Miałem okazję słuchać go wielokrotnie i stwierdzam, że gra bardzo dobrze, treść jaką serwuje trudno usłyszeć w muzycznie sparaliżowanym Poznaniu. Jason równie jak ja uwielbia transową psychodelię, sądziłem, że zaraz po moich house'ujących transach wpuści coś jeszcze bardziej pokręconego. Zaskoczył wszystkich down tempowymi house minimalami, ludzie specjalnie się nie zrazili, nawet transowi klimaciarze specjalnie nie narzekali, muzyka była wyborna i wybornie podana. Przed godziną pierwszą za DJ-ką pojawiło się dwóch dziwnych osobników, jeden z nich skupiał uwagę wszystkich swoją bujną czupryną i kozią bródką. Z tego, co się dowiedziałem, Martyn i Adj grają melodyjny, psychodeliczny trans, cóż to takiego zapyta większość z was? Nie jest to goa trance, który też był melodyjny aczkolwiek bardzo charakterystyczny w brzmieniu i aranżacji, nie jest to też mutacja popularnego minimal transu. To co zagrali okazało się po prostu izraelskim transem, czystym w swojej formie wynalazkiem Izraelczyków, czyli wspaniałymi ornamentowymi melodiami, głębokim basem i rytmiką gotową posiekać czaszkę na najdrobniejsze części. Takiej ilości energii dawno nie odczułem... Fakt faktem melodyjki są fajne, ale tak charakterystyczne "berlińskie zboczenie" panujące w Poznaniu nie dałoby takiej formie przetrwać nawet 10 minut. Niektóre numery były tak bardzo melodyjne i tak dźwiękowo ubrane, że zahaczały o komercyjne numery rodem, nie powiem skąd... Domyślcie się. Takie wyskoki nie trwały co prawda długo, ale gnieźnieńska publika przyjęła to bardzo dobrze, chyba nie jest jeszcze tak wybredna. Koło trzeciej wdrapałem się za konsoletę, pociągnąłem klimat przez 3 numery i delikatnie zszedłem na minimal trans. Cały czas nie dawałem parkietowi odsapnąć bombardując go Tromesą, Neuromotorem i siekierami Antixa. Ludzi nie ubywało, koło czwartej ponownie zagrał Jason, który nieco odpuścił klimat mieszając różne gatunki techno. Dla fanów łamanej muzyki poleciał nawet numer drum'n'bassowy. Między piątą a szóstą zagrali goście ze Szwajcarii zapodając nieco minimalistyczne klimaty z bliskiego wschodu. Opuściliśmy teren party kwadrans przed godziną szóstą rano. Potwornie zmęczeni i muzycznie wyedukowani na najbliższe tygodnie, w marznącym deszczu wróciliśmy do Leszna. Impreza była muzycznie bardzo udana, mimo tego, że reklamowana jako typowo transowa. Mieszanie klimatów ma to do siebie, że pozwala ludziom bawić się przy tym, co im najbardziej odpowiada. Co do klienteli DMD, muszę powiedzieć, że mimo kilku nadzwyczaj spokojnych kwadratur koła, było sporo klimatycznych ludzi, niestety nie widziałem nikogo z Poznania. Przed imprezą wielu odgrażało się, że na pewno przyjedzie. Niestety Poznań jak widać to miasto zadufanych snobów uwielbiających wąchanie przetrawionego smrodu zatłoczonych knajp. Zastanawia mnie tylko jedno, dlaczego wielu z nich potrafi się przełamać i pojechać np. do Manieczek, by zobaczyć jak bawi się motłoch. DMD to miejsce profesjonalnie zorganizowane, zaopatrzone w wiele rzeczy, których w poznańskich klubach ze świeczką szukać. Nietuzinkowy wystrój i niesamowity klimat bije na głowę tak rozpanoszony szary "techno snobizm". Czy nie warto raz w miesiącu wyjechać zabawić się na prowincję? Wstyd i hańba by takie miejsce marnowało się puste, tym bardziej, że muzyka jest po prostu super - jakakolwiek by nie była!

Sickman