Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

24.07.2013 - s.U.N. festival (Styropian)


Miejsce: Csobánkapuszta, Węgry
Data: 24-28.07.2013

Jak to w życiu bywa, zawsze coś się kończy i zawsze coś zaczyna. Po sześciu latach na Ozorze i rocznej przerwie od dużego festiwalu, postanowiłem w 2013 r. zobaczyć coś nowego. No może nie do końca nowego, bowiem nadal celem wyprawy były Węgry, a i ekipa, która organizowała festiwal, kiedyś odpowiedzialna była za Ozore. W ten sposób w dniach 22-29 lipca 2013 zawitałem w okolicach miejscowości Csobánkapuszta (Csobánka), gdzie odbyła się pierwsza edycja S.U.N. Festival.

1.jpg

Main Stage


Z powodu zawirowań, jakie miały miejsce w ekipie organizacyjnej festiwalu Ozora w 2011 r. oraz tym, co wydarzyło się na tym festiwalu w roku 2012 (nalot policji) sporo osób będzie porównywało oba festiwale (o czym może później). Wybierając jednak S.U.N'a wiedziałem, że jadę na imprezę, która będzie odbywała się po raz pierwszy i już nic nie będzie takie samo (no może poza Man With No Name ;)). Grupa (Bubble Balazs, Oleg, Edit, Amin, Alpha, Peter Didjital, the Extradimensional Space Agency, Viki, Csaba), która chciała/musiała opuścić skład organizujących Ozorę już pod koniec 2011 r. informowała o planie organizacji nowego festiwalu. Od razu pojawiła się też informacja o nazwie - S.U.N. Festival i zewsząd docierały słowa poparcia. Rzeczywistość jednak dość szybko zweryfikowała ich plany, prawdopodobnie ze względu na brak miejscówki po pewnym czasie musieli oznajmić, że w 2012 roku festiwal się jednak nie odbędzie. Być może wyszło im to na dobre, bowiem zamęt jaki miał miejsce w czasie trwania ubiegłorocznej Ozory, sprawił że wiele osób postanowiło już tam się nie pojawiać. Tym samym na "dzień dobry" organizatorzy S.U.N. dostali kolejny "kredyt" do wykorzystania. Tyle tytułem wyjaśnienia, skąd ten S.U.N. się wziął.

2.jpg
Miejscówka


MIEJSCÓWKA

Impreza odbywała się 60 km od granicy słowacko-węgierskiej w paśmie gór Czerhat w miejscowości Csobánkapuszta. Dojazd dla zmotoryzowanych był łatwy, jeśli połączyło się gps wraz z szybkim odczytywaniem nazw węgierskich miejscowości i odnajdywaniem znaków stawianych przez organizatorów. Teren miejscówki z jednej połowy otoczony był lasami i małymi pagórkami, a z drugiej polami uprawnymi. W centralnym punkcie festiwalu znajdowało się małe jeziorko, z którego jednak nie można było korzystać. Na jeziorku była mała wysepka na której umieszczono kilka dekoracji. Tuż nad jeziorkiem ulokowana została trzecia scena: Totem Stage, na której odbywały się koncerty i warsztaty gry na instrumentach. Kierując się wzdłuż jeziorka główną aleją festiwalową (Pole Namiotowe-Totem Stage - Chill Out - Sklepy - Main Stage) mijało się mały gaj w którym można było odpocząć. W nocy dodatkowo ozdobiony był on slajdami z rzutników - wyglądało to naprawdę bajecznie. Zaraz za gajem rozlokowana była ekipa Acces All Areas. W czasie trwanie festiwalu główna aleja wypełniała się artystami, którzy starali się sprzedać swoje dzieła/produkty (obrazy, biżuteria i wszystko to co festiwalowa publika jest w stanie kupić). Chill Out rozlokowany był na małym wzniesieniu, a tuż obok znajdował się kolejny zalesiony skrawek terenu, w którym urządzono bar/chai shop. Było to bardzo fajne miejsce i nie ma się co dziwić, że trudno było znaleźć w nim wolną przestrzeń. Strefa ze sklepikami była olbrzymia (w porównaniu do Ozory). Można było na niej znaleźć wszystko czego tylko dusza na festiwalu zapragnie, od ubrań, po wyśmienite posiłki (w tym węgierskie specjały) i różnorodne napoje. Oczywiście w szczytowych momentach festiwalu tworzyły się kolejki, ale nie były one na tyle długie by marudzić. Wędrówka po terenie festiwalu kończyła się oczywiście na głównej scenie. Do strefy namiotowej można było powrócić drogą, która wiodła wśród drzew i mijała jedne z dwóch punktów w których zamontowano prysznice. Warto na koniec jeszcze dodać, że główna miejscówka imprezy oddalona była od festiwalowych bram o 5 km.



3.jpg
Main Stage


MAIN STAGE

Sercem każdego festiwalu jest główna scena, to tutaj dzieje się najwięcej, to tutaj można zobaczyć tysiące uśmiechów jednocześnie. Nie inaczej było na S.U.N'ie. Main nie różnił się zbytnio od tego co do tej pory można było zobaczyć na Ozorze. Materiałowe dekoracje z centralnym palem na środku ładnie się prezentowały. W dzień dając cień, a w nocy dodatkowe doznania wizualne poprzez światła led, które były rozwieszone nad nimi. Patent sprawdzony już na wielu festiwalach. Dekoracje te nie powaliły, ale też nie były byle jakie. Bardzo ciekawie wyglądała bambusowa scena, na której grali DJe i producenci. Całość oparta na pomyśle ze string artów, wykonana z bambusowych pali wyglądała bardzo dobrze. Nad sceną rozmieszczony był ekran w kształcie słońca, na którym wyświetlane były wizualizacje. Podczas pierwszej doby festiwalu scena była oddzielona od publiki o jakieś 10 metrów. Jednak już drugiej doby, odległość ta zmniejszona została do 1 metra, tym samym publika miała lepszy kontakt z grającymi, a w dzień dodatkowo można było schronić się przed słońcem. Nagłośnienie na głównej scenie było dobre i rekompensowało te momenty, gdy na chwilę zamilkła jedna strona podczas kilku występów. Czasami miało się wrażenie, że jednak wszystko gra zbyt cicho i np. przy występie Penty nie można było wyczuć "pazura", jakim charakteryzują się nagrania tego producenta. Tuż przed głównym placem "bojów" rozmieszczono budki z napojami oraz namioty w których można schronić się przed słońcem.

4.jpg
Chill Out


CHILL OUT

W trzech słowach: skromnie, ale przyjemnie. Dekoracyjnie nie powalił na kolana, ale z tym nawet na Ozorze mieli zawsze problem. Bo albo wszystko było zbyt pstrokate albo zbyt minimalistyczne. Chill Out również zbudowany był z bambusowych pali, które ozdobione były materiałowymi dekoracjami. Nad Chill'em rozwieszony był mały daszek, który dawał trochę cienia. W czasie oberwania chmury raczej by się nie sprawdził jako ochrona przed deszczem, ale jako, że nie padało to nie ma się co nad tym faktem rozczulać. Za konsoletą rozmieszone były ekrany, na których wyświetlano wizualizacje. Jak już wspomniałem na początku było bardzo skromnie, jednak i tak przebywając w tym miejscu można było dobrze wypocząć. Jedynym minusem miejscówki było to, że przedostawało się na nią zbyt wiele dźwięków z głównej sceny, co niestety jest olbrzymim minusem. W przyszłości organizatorzy powinni się zastanowić czy nie warto przenieść chill out głębiej (nawet za Totem Stage). Wprawdzie odległość od main'a będzie spora jednak myślę, że warto zrobić to kosztem przenikającego dudnienia.

5.jpg
Totem Stage


TOTEM STAGE

Ta scena to strzał w dziesiątkę organizatorów. Prezentowała się dobrze z bliska, a jeszcze lepiej z daleka. Na scenie odbywały się koncerty nie tylko węgierskich zespołów z pogranicza elektroniki, chill out'u, a momentami nawet brzmień ludowych. W dzień na scenie odbywały się warsztaty (didgeridoo), a wieczorami koncerty. Obok sceny był chai shop, a lekkie wzniesienie wykorzystano jako "trybuny", gdzie można było zasiąść i podziwiać scenę z góry. Dla bardziej zmęczonych przewidziane były leżaki. W nocy całość była ozdobiona kolorowymi slajdami.

MUZYKA

Wiele dobrego zaserwowali producenci podczas czterech dni i nocy. Choć pierwsza doba była zbyt rozchwiana stylowo. Najpierw przyjemny występ Freedom Cafe, później nijaki Younger Brother (kawałki może i spoko, jednak całość wypadła blado). Następnie mocno progressywna Egorythmia i znów lekka zamuła podczas występu Tetrameth. Pierwszym sztosem festiwalu był występ duńskiego Beat Bizzare, który uraczył nas sporą dawko dobrego pulsującego progressive. Kawałki z ostatniej płyty "Muhkarv" wraz z nowymi kompozycjami wypadły rewelacyjnie.



Całkiem nowy materiał przedstawił Nikita Tselovalnikov - Penta. Przyznam, że dynamika nagrań Rosjanina mieszkającego na Azorach, kolejny raz porwała tłum do szaleńczego tańca. Nie wiem czym kierowali się organizatorzy układając czasówkę pierwszej nocy, ale wstawiając o 3:00 Shadow FX ponownie zamulili atmosferę na głównej scenie. Jednak trzeba było wytrzymać do 4:30 by móc zaliczyć występ naszego Mirror Me. Antek podobnie jak na Goa Dupa OA pokazał się z dobrej strony. Nagranie "Clone Collector", którym zakończył swój występ to prawdziwa perełka spośród Zenon'owych brzmień. Pierwszy wschód słońca razem z retro setem Cosmosis'a również wypadł bardzo dobrze. Po tym występie na dobre włączył się u mnie czas festiwalowy i kolejne wizyty na main'ie nie były już tak rozplanowane, jak pierwsza doba.



Kto z pozostałych grających zrobił największe wrażenie? Na pewno Eat Static, który zaserwował prawdziwą dawkę psychedelii, emanując jednocześnie sporą dawką energii. Izraelski duet Loud przedstawił sporo dobrych nagrań w piątkowy poranek.



Perfect Stranger zagrał również świetnie, jednak czegoś w jego występie mi brakowało. Nie mniej jego występ był o tyle ciekawy, że znane kawałki nie brzmiały, jakby były żywcem odtworzone z płyty cd. Brytyjskie natarcie trzeciej doby w postaci Tristana, Bumbling Loons i Raja Ram również pokazało klasę. Szczególnie pozytywnie zaskoczony byłem występem tego pierwszego, bowiem już dwa lat temu miałem lekki przesyt jego twórczości. Wprawdzie to jak zagrał z Avalonem jako Killerwatts, tylko mnie w tym utwierdziło, jednakże za autorski materiał należą mu się olbrzymie brawa. Killerwatts powolutku staje się projektem cyrkowym, Avalon w kamizelce z cekinami i niemal 90% występu rączki w górze, z drugiej strony i tak wypadli lepiej niż Ovnimoon ;) Nie zachwycili, ale też nie zawiedli panowie z Logic Bomb i Pleiadians. Szczególnie występ tych drugich na długo utkwi mi w pamięci z powodu przelatującej nad naszymi głowami stacji kosmicznej Alfa w chwili, gdy grali "Triptonite".



Lekko zawiodłem się na Liquid Soul, który momentami zbyt "cukruje" swoje kawałki. Nie brzmią tak świeżo, jak to co nagrywał w czasach "Synthetic Vibes" i "Love in Stereo", ale i tak pomimo tego ostatnie trzy nagrania były świetne. Gorzej było z jego wspólnym występem z Ace Ventura, gdy zagrali seta jako Liquid Ace. Bardzo lubię nagrania utrzymane w tym stylu, jednak dwie godziny to było stanowczo za długo. Na szczęście wszelkie cierpienia muzyczne wynagrodził Atmos, który odgórnie powinien zamykać każdy duży festiwal. Tysiące uśmiechniętych twarzy, radość sącząca się z każdego miejsca na main'ie to niezapomniane chwile. W występie Tomka nie zabrakło oczywiście nagrań z ostatniego albumu "604", nie zapomniał także o wielbicielach jego wcześniejszej twórczości. Zadowoleni byli również Ci, którzy w czasie występu Atmosa zdecydowali się na wizytę pod prysznicem, które w tym czasie świeciły pustkami.



Kilka uwag należy się grającemu przed Pleiadians - DJ Darwish. Izraelczyk mocno przesłodził swego full on'owy materiał. W jago secie można było usłyszeć wszystko od nawiązań do country, po Boba Marleya. Nie mniej należą mu się brawa, że do kawałków znanych jak np.: Skeewiff vs Cbr Headroom & Zen Mechanics "Delta Dawn" potrafił dodawać własne wstawki. Wszystko było oczywiście przemyślane i poukładane, nie zmienia to faktu, że jako jeden z nielicznych dość dynamicznie miksował. W efekcie bardzo mocno porwał publikę do tańca, która przybyła na występ Pleiadians (nastąpiła zmiana w czasówce).

6.jpg
Raja Ram


Rarytasem S.U.N. Festival miały być retro sety. Jak już wspomniałem występ Cosmosisa był bardzo dobry. Nieźle zaprezentował się także Ticon (którego słuchałem z oddali) . Ostatnią noc dobrze rozpoczął X-Dream, jednak taki set to nic w porównaniu z tym co X-Dream zmajstrował na żywo w 2011 roku. Do retro można zaliczyć także występ Roberta Elstera, który ponownie wraca jako Vibrasphere. Nagrania w nowej aranżacji nadal brzmią fajnie, jednak to już nie to samo co kiedyś. MWNN nie musi mieć w nawiasach zapisane retro, bo i tak wiadomo co zagra.



Oczywiście nie dane było mi wysłuchać wszystkich na main'ie. Brakowało sił, a i na Chill'u i Totemie działo się dużo. Póki co nie można być w trzech miejscach jednocześnie, więc zawsze szło się na danego grajka kosztem innego. Jak już o dwóch pozostałych scenach mowa, to przyznam, że przebywając na Chill'u za bardzo nie koncentrowałem się na tym kto w danej chwili gra. Niemniej do bardzo udanych zaliczam występy Tajmahal, oraz zamykający festiwal Cell i Asura. Na tych grajków przybyłem specjalnie, podobnie zresztą jak na występ węgierskiego zespołu Colorstar na Totem Stage. Po dwóch godzinach oczekiwania (taka mała obsuwa, związana ze składaniem sprzętu jednego zespołu i rozkładaniem sprzętu drugiego zespołu). W chłodną noc otrzymałem to czego oczekiwałem - sporo dobrego grania i szaleństwa z nim związanego. Węgrzy zagrali utwory ze swego ostatniego albumu "Flow". Nie zabrakło także jednego z największych hitów grupy "Aalomadalom", który dane mi było po raz pierwszy usłyszeć na Ozorze 2006.

ORGANIZACJA

Pierwsze edycje mają to do siebie, że nie zawsze wszystko gra tak jak trzeba - nie od razu Rzym zbudowano. Jadąc na S.U.N'a trzeba było wyrzucić z głowy to co znaliśmy z Ozory. Ozora to już przedsiębiorstwo, które z roku na rok polepszało infrastrukturę, która i tak na dzień dobry była lepsza, niż to co zastali organizatorzy S.U.N. Festival. Oczywiście płacąc 100 euro za wejściówkę, można było wymagać wiele. Problemy z prysznicami faktycznie mogły denerwować. Ale chyba nikt tam z brudu nie umarł, więc tak tragicznie nie było. Dostawy wody pitnej, z tym różnie bywało. Przed jednymi zbiornikami tworzyły się kolejki na dziesięć minut, a przed innymi było pusto. Fakt w obrębie pola namiotowego mogło być ich więcej i częstotliwość ich uzupełniania mogłaby być większa. Wysuszona ziemia, powodowała, że kurz był wszędzie. No ale tak to bywa upalnym latem, organizatorzy zraszali ziemię wodą, jednak nie mogli tego robić zbyt często bo inaczej główne arterie komunikacyjne festiwalu dość szybko zamieniłyby się w błotniste szlaki, co byłoby jeszcze gorszym rozwiązaniem. Na pewno duży plus należy się organizatorom, za darmową wodę stołową w butelkach 1,5l w gorące popołudnia. Choć dziwiło mnie dlaczego nie zaangażowano okolicznej straży pożarnej, która i tak miała swój pojazd na terenie imprezy.

7.jpg
Trochę wody dla ochłody @ Main Stage


Jeszcze większe uznanie należy się ekipie OV Productions - PsyClean, która odpowiedzialna była za dbanie o porządek na terenie festiwalu. 30 osób w dzień i w nocy przeczesywało główne miejsca i walczyło ze śmieciami. Tym samym, gdy przed południem wracało się na main'a nie witał nas stos śmieci. Ludzie widząc zaangażowanie PsyClean Crew sami pomagali w sprzątaniu, nieźle wyglądała także segregacja śmieci. Biorąc pod uwagę stosunek osób dbających o porządek do osób wytwarzających śmieci ekipa pod dowództwem naszej rodaczki (Aleksandra Muranyi) i Victora Balogh, spisała się na medal.

8.jpg
PsyClean Crew w akcji


ToiToi'e utrzymane były w niezłym stanie i naprawdę trzeba było mieć pecha by trafić na zaminowaną kabinę. Małymi minusami były walające się kable zasilające w okolicach strefy z barami oraz konstrukcja nazwana Power Silence (znajdowała się tuż przy mini markecie). Tak naprawdę nikt nie wie jaki był zamysł autorów tej miejscówki i co niby miało się w niej odbywać. Zapewne był to jeden z nielicznych uchybień organizatorów festiwalu. Na szczęście tych dopracowanych elementów było więcej, jak choćby Kaleidoskop, w którym na sześciu olbrzymich ekranach wyswietlano wizualizacje i filmy. Ciekawie prezentowały się również strefa dla dzieci, Mystica Gallery oraz Healing Garden.

9.jpg
Takie tam na wyspie


Duży nacisk kładziono również na bezpieczeństwo, dwa punkty medyczne oraz znaczki informacyjne o kierunku ewakuacji, których umieszczenie było związane zapewne z warunkami pozwolenia organizacji imprezy. Do strefy konsumpcyjnej nie można się doczepić. Posiłki w nich były urozmaicone i smaczne - każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Ceny za posiłek oscylowały w granicy 5-7 euro. Natomiast napoje były tańsze niż na Ozorze (cola 0,5l: 1,5 euro przy 2euro na Ozorze w 2011). Kto chciał, mógł zakupić ubrania wiodących w psytransowym światku firm odzieżowych.

10.jpg
Oh Le Le - Pizza Boys


DRUGS, MUSIC & MAGIC

Tego obawiałem się najbardziej. Po Ozorze 2011 pisałem "Głowna alejka z pola namiotowego na maina w dzień była pomocna ludziom, którzy chcieli sprzedać własnoręczne wyroby, obrazy, biżuterię itp. W nocy ta alejka zmieniała się na Drugs Avenue. Pod każdym grzybkiem siedziały grupy ludzi, którzy dokonywali transakcji kupna-sprzedaży. Lsd, mdma, grzyby, speed, ketamina, extasy to tylko najłatwiejsze nazwy do zapamiętania z tego "targu". Nikt się przed nikim nie ukrywał. Wolna amerykanka, bo nikt nikomu nic nie zrobi". W końcu kiedyś to musiało się skończyć i wszyscy wiemy, co działo się na Ozorze 2012. Efektem tej akcji było dość szczegółowe "trzepanie" uczestników przed bramkami S.U.N. Festivalu przez policję. Nas to wprawdzie nie spotkało, bowiem na teren festiwalu dotarliśmy w poniedziałek w nocy, ale wtorkowy poranek przywitał już wszystkich przymusową kontrolą. Dodatkowo codziennie na terenie festiwalu można było zobaczyć przejeżdżający radiowóz z policjantami, którzy rejestrowali to co działo się na imprezie. Nie był to oczywiście widok przyjemny dla oka, jednak efekt był taki, że nikt się nie afiszował z tym co mógł sprzedać. Dla mnie był to olbrzymi plus, bo właśnie to denerwowało mnie najbardziej w 2011 roku. Bez wątpienia Ci którzy chcieli coś kupić i tak to kupili, jednak wszystko było prowadzone w ukryciu. Czyli tak jak to miało miejsce do tej pory.

PRZYSZŁOŚĆ

Każdemu życzyłbym takiej pierwszej edycji czegokolwiek. Wydaje mi się, że organizatorzy otrzymali spory kredyt zaufania od ludzi i wyciągną wnioski z pierwszej edycji, tak by drugi S.U.N. był bardziej dopracowany. Trzeba pozbyć się tych, którzy w organizacji/pomocy zawiedli, poprawić dostawę wody, ulepszyć kilka miejsc (Suri Garden,Power Silence), zmienić miejscówkę chill'a (?), lekko urozmaicić line up i myślę, że przez kolejne lata będzie im to nieźle hulało. Tak na marginesie: odpływ z dolnych prysznicy na Ozorze wykonano dopiero po sześciu latach od pierwszej edycji festiwalu, tak więc wszystko przed nimi.

11.jpg

Text & foto: Styropian
Video: Acidbartol AcidBartol@YouTube