Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

25.08.2006 - svihov open air


Kto: Tribal Vision & Beef Records
Miejsce: Zamek Svihov, 25km od Pilzna (Czechy)
Data: 25-27.08.2006

Cztery dni po powrocie z Ozory postanowiłem wybrać się na Svihov Open Air, który odbywał się w miasteczku Svihov, 25km od Pilzna (Czechy). Koniec urlopu, wakacji, ładna miejscówka, wszystko to zachęcało do tego by wybrać się ten festiwal. Dodatkową atrakcją miał być występ Deviant Species oraz Etnoscope, grup tych nie miałem okazji do tej pory słyszeć na żywo.

W piątek 25 sierpnia z samego rana udałem się PKSem do Cieszyna, szybko przedostawszy się na czeską stronę tego miasta zasiadłem w pociągu do Pragi. Podróż minęła mi bardzo miło, choć pogoda nie napawała optymizmem przed weekendowymi szaleństwami. W Pradze oczekiwali na mnie już Zielono Mi wspólnie z Agatą. I tak oto w trójkę (a przed imprezą zapowiadała się spora grupa) udaliśmy się na miejsce imprezy. Obraliśmy wariant przejazdu przez mniejsze miasteczka i wsie, a dzięki dobrze oznakowanym drogą i mapie bez problemu dotarliśmy na miejsce przeznaczenia. Pierwsze wrażenie było bardzo pozytywne, oświetlony zamek, fosa, to wszystko miało swój klimat. Niestety to wszystko stało tu od wieków, a to co miało powstać z okazji festiwalu jakoś nie wyszło zbyt dobrze. Pomimo tego, że na miejscu byliśmy po 20:00 to na terenie zamku i jego okolicy ciągle trwały prace przygotowawcze. Wszystko to wyglądało bardzo amatorsko. O 20:30 zaczęła grać DJane Orphea. Podczas jej setu były wieszane (jedyne!) dwa płótna na scenie, montowany był rzutnik, a drabina na środku sceny stawała się dodatkowym dekorem. Biegano z dodatkowym oświetleniem i sprzętem. Podobnie było ze sceną na której grano elektro i d'n'b. Zdziwiony byłem tym, że na terenie zamku jest spora liczba osób. Jak się później okazało większość z nich to byli turyści, którzy przyjechali na nocne zwiedzanie zamku, które odbywało się w czasie festiwalu. Zwiedzając dalej teren festiwalu trafiłem na chillout. Tutaj także nic specjalnego. Dwa obrazy, jakieś linki, materace i inny osprzęt, na którym można było zalegiwać. Muzyka na chillu była grana bardzo cicho i trzeba było dość mocno wytężać słuch by się w nią wsłuchać. Gdy w nocy z piątku na sobotę przebywałem na chillu około godziny 3:00 to akurat puszczano (bo o graniu nie może być mowy) jakieś alternatywne kapele rockowe. Klimat dziwny, ale byłem tak zmęczony, że mi to nie przeszkadzało. Obok chilloutu znajdowało się drugie pole namiotowe, zaś obok niego druga scena, która była jeszcze biedniejsza niż scena psytrance. W przejściu ze sceny drugiej na dziedziniec zamku znajdował się bar, który udekorowany był 5 płótnami i dwoma ptakami. Szału nie było.

Gdy Orphea zakończyła swój set, jej miejsce zajął DJ MiM, którego miałem okazję już kilka razy słuchać i zawsze jego sety mi się podobały. Tym razem było inaczej. Pomimo tego, że zaczął grać o 21:30, od razu dowalił mocnymi kawałkami (R.A.M., Azax Syndrom itp.). Oczywiście Ci, którzy się zgromadzili przy scenie byli w siódmym niebie. To, że będzie mocno mogłem się spodziewać, ale już od 21:30 ? Jestem ciekaw, jakie odczucia towarzyszyły osobom, które przybyły na nocne zwiedzanie zamku, na pewno też nie mogli liczyć na zamkowe duchy, które po usłyszeniu setu MiMa musiały się wystraszyć. Na szczęście kramiki z jedzeniem, napojami były dobrze przygotowane i można było wybierać w wielu potrawach. Mnie oczywiście oczarował smażony makaron z warzywami i kawałkami kurczaka (do wyboru). Obok gastronomicznych kramików było także małe stoisko z płytami. Jedyną nowością był na nim debiutancki album Mutant Star, a poza tym albumem same mniej znane wydawnictwa. Zdziwiony byłem tym, że Tribal Vision nie wystawiło swych wydawnictw. Ceny płyt wahały się od 100 do 350 koron. Wreszcie doczekałem się godziny, 23:30 kiedy to za sterami pojawili się panowie z Mutant Star. Dotychczas ich twórczość znałem z darmowych mp3, które zamieszczali na swej stronie, oraz występu na Moondalli w 2003 roku. W czerwcu wydali swój debiutancki album "Demimonde" (Blissbits Rec.) i zapewne ich godzinny live act miał składać się na utwory z tej płyty. A jako, że nie słyszałem nawet fragmentu tej płyty, tym bardziej czekałem na ten występ. No i zaczęło się. Moje obawy, że Mutant Star będą grali bardzo popularne w Czechach mocne i mroczne kawałki, szybko zniknęły. Usłyszałem porcję dobrej muzyki. psytrance z wieloma ciekawymi efektami, a w odpowiednich momentach z solidnym uderzeniem, tak by wydobyć z bawiącej się grupki (bo bawiło się może z 80 osób) resztki sił. Był to drugi powiew radości podczas tej imprezy. Niestety jakaś klątwa widocznie wisiała nad tym festiwalem, bowiem Mutant Star swój dobry występ zakończyli, poprzez awarię zasilania. Nie było braw, podziękowań. Tak jakby zapadli się pod scenę. Po kilku minutach awaria została usunięta, ale ze swym sprzętem stał już Santos De Castro a.k.a. Deviant Species. Zagrał tak jak się spodziewałem, mocny bit z wieloma świdrująco-kolorowymi efektami. Nie było to masakrujące napieprzanie "ile fabryka dała", przez co występ zaliczam do bardzo udanych. Niestety początek występu Deviant Species "ozdobiony" był w dwie awarie zasilania. Było to denerwujące, ale na szczęście później już się to nie powtórzyło. Szkoda, że nie został zagrany świetny kawałek "Spiritual Beings In Fluoro Shirts", jednak jak już wspominałem pozostałe produkcje również były dobre. Po Deviant Species ze swym setem zaprezentował się Cymoon (Inpsyde Media, Sonic Distortion). Jego sety także do tej pory mi się bardzo podobały. Zawsze były pełne energii, jednak tym razem już od pierwszej sekundy nastąpiło mega pierdolnięcie, aż dziw, że mury zamku to wytrzymały. Jako, że nie przepadam za takim napierniczaniem, udałem się na spoczynek na chillout. Gdy się zbudziłem na scenie ze swym live actem prezentował się Fractal (Surface Tension). Jednak i jego muzyka nie przemówiła do mnie więc postanowiłem udać się do namiotu.

Poranek powitał nas słoneczkiem i mnóstwem turystów. Jako, że muzyka na obu scenach grana była tylko do godziny 7:00 w dzień mogliśmy zwiedzać zamek i okolice. Na terenie zamku odbywała się min. wystawa straszydeł. Gdy spędzaliśmy czas na dziedzińcu, okazało się, że właśnie odbywają się dwa śluby. Pogoda dopisywała, więc udaliśmy się na zwiedzanie okolic. I tak dotarliśmy do miejscowości Chudenice. Na jej terenie znajdują się dwa zamki, kościółek na górze oraz "Amerykańska zagroda". "Amerykańska zagroda" to utworzony w XVIII wieku rezerwat przyrody, w którym znajduje się roślinność sprowadzona zza oceanu. Gdy wróciliśmy do Svihova, na terenie zamku odbywały się przedstawienia teatralne. Szału nie było, jednak zawsze można było się pośmiać. Reszta dnia spędzona została na zalegiwaniu w samochodzie. Przed 20 rozpoczął się występ zespołu U-prag. Ich muzyka to połączenie kilku styli: rock, reggae, elektronika. Po wysłuchaniu kilku kawałków udałem się na posiłek, tak by przed występem Etnoscope (Flow Records) być pełnym energii. Gwiazda progresywnej nocy rozpoczęła grać o 21:40. Godzina troszkę słaba, jak na główną atrakcję nocy. Z trzyosobowego składu Etnoscope pojawił się tylko Rasmus Alanne, który pogrywał sobie z laptopa i syntezatora. Muzycznie było bardzo fajnie, progresywny beat wzbogacony tribalowymi wstawkami, czyli to, z czego Etnoscope słynie. Sympatyczny grubasek świetnie bawił się przy swej muzyce i słów mi brak, że był od nas tak bardo oddalony. Scena podczas jego występu była zawalona stojakami na mikrofony i innym sprzętem pozostałym po występie U-prag. Pomimo tego, że po jakimś czasie te wszystkie "gadżety" sprzątnięto to jednak niesmak pozostaje. Występ Etnoscope został nagrodzony brawami, co spowodowało, że zagrany został bonusowy kawałek. Po Etnoscope zagrał Australijczyk Adam T a.k.a. Meltdown. Jak przystało na progresywną noc kawałki które grał nie wychodziły poza ten styl. Niektóre były ciekawe i zachęcały do zabawy, inne zaś strasznie nudziły. Kolejnym i jak się okazało ostatnim setem, jaki słyszałem, był set lidera Tribal Vision - Slatera. Niczym mnie nie zaskoczył i jedynie potwierdził, że progressy są dobre w dzień, a nie w noc. Po pięciu utworach udałem się na spoczynek i tak zakończył się dla mnie Svihov Open Air.

Jechałem na ten festiwal z wielkimi nadziejami, które nie zostały spełnione. Organizacja wyglądała bardzo amatorsko. Mała ilość dekoracji powodowała, że klimat był słabo wyczuwalny. Zamek bardzo dobrze się prezentowal, lecz w nocy pomimo tego, że ładnie wyglądał, wyczuwalny był chłód i szarość. Taka sceneria byłaby dobra na imprezy minimalowe, jednak na festiwalu psytrance się to nie sprawdziło. Nagłośnienie też pozostawiało wiele do życzenia. Z powodu tego, że obok zamku znajdowało się osiedle mieszkalne, co jakiś czas można było widzieć jednego z organizatorów, który nakazywał ściszenie. Jeśli nie stało się pośrodku sceny, tylko z boku, słyszalne było echo. Ludzi także było mało, mam na myśli tych, którzy przybyli na festiwal, a nie tych, którzy przybyli na nocne zwiedzanie zamku - bo tych było więcej! Na oko na feście było może z 200-250 osób, z czego zazwyczaj bawiło się od 80 do 100 osób. I nie pomógł artykuł na pół strony oraz ulotka w najnowszym wydaniu Mushroom Magazine. Gdyby nie piękne okolice, występy Mutant Star, Deviant Species i Etnoscope imprezę uznałbym za wybitnie nieudaną, a tak przynajmniej troszkę poskakałem i pozwiedzałem. Tribal Vision to prężnie działająca wytwórnia wydająca dobre płyty, o czym świadczą listy sprzedaży na Psyshopie, jednak jeszcze sporo płyt wydają zanim zorganizują festiwal dorównujący choćby naszej Moondalli. A żartobliwie kończąc powiem tylko, że najlepiej na Svihov Open Air prezentował się główny parking. Sporo trawy, miękka ziemia i sporo miejsc dla samochodów!

Styropian