Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

25.10.2003 - psychotoons project - kolacja w zionie


Kto: Psychotoons Project
Miejsce: Zion (Stocznia), Gdańsk
Data: 25.10.2003

Sobota. Zaiste był to zwariowany dzień od samego rana, kiepska pogoda i mieszane uczucia. W składzie Blantifka, Guli i ja oczekiwaliśmy ok. godziny 17 na dworcu naszego gościa z Wrocławia. Po jakimś czasie na horyzoncie pojawiła się postać dźwigającą torbę podróżną i dwoma przestrzennymi bryłami z nitek. Tak oto wreszcie dane mi było poznać Amnesię (dla niewtajemniczonych: założyciel i trzon formacji Spiral Active Project działającej na terenie Wrocławia i okolic). Rozmowy, trochę pieszych wycieczek, szybkie zakupy w pobliskim sklepie i krótka podróż tramwajem. Koniec końców dotarliśmy wreszcie do miejsca okrzykniętego mianem Zion. I ponownie zachwyt. Nie ma co ukrywać, że Psychotoonsi ponownie porwali się na naprawdę potężną miejscówkę. Mainfloor robił duże wrażenie - sporo przestrzeni do skakania, dokoła szyby a za nimi unoszący się na niebie księżyc i panorama Stoczni. Podejrzewam, że latem to miejsce byłoby naprawdę magiczne i pokazało w pełni swój potencjał; wyobraźcie tylko sobie pełnię księżyca nocą, a o poranku podziwianie przepięknego wschodu słońca... wszystko to przy transowych dźwiękach. Naprawdę miodzio. Obok maina ulokowany był bar, a w nim przeróżne napitki i coś na ząb (m.in. bułka rozmaitości). Zeszliśmy na dół w poszukiwaniu chilloutu. Przyznam, że miejscówka prezentuje się naprawdę dobrze, jeśli chodzi o przeróżne zakamarki - do samej ambientowej sali prowadziło kilka korytarzy. Chillout prezentował się równie okazale, było przestronnie i przytulnie zarazem (jak się później okazało było to jedyne ciepłe miejsce w tym budynku). Chillout miał także drugą mniejszą salę, gdzie ulokowano grafiki niejakiego Szadoka. Przyznam szczerze, że spodziewałem się czegoś o większym formacie, niemniej jednak wykonanie prac mnie urzekło. Wszystko pięknie... No i przechodzimy oczywiście nieuchronnie do rażących minusów. Dekoracje na mainie były ascetyczne, fluoro-grzybki i pozostała część dekosów zginęła gdzieś pod naporem olbrzymiej przestrzeni sali. Z wymienionego wcześniej w informacji o imprezie line-upu pojawili się jedynie Amnesia oraz Elf (ekipę grających dopełnili Łosiu oraz pan o znajomo brzmiącej ksywce - Etnica), zabrakło natomiast Rougha i co dziwniejsze samego Owera. Ambient room na szczęście mieliśmy w komplecie (Blantifka, Goarin, no i ja), z nadwyżką jednego pana na korzyść chilloutu (Eldritch). Sprzęt do grania na chilloucie pozostawiał sporo do życzenia, a jak się później okazało podczas jego eksploatacji wraz z upływem czasu sprawiał coraz więcej kłopotów. Braki organizacyjne były wręcz rażące, a do rozpoczęcia się imprezy było coraz bliżej. Od klapy całą Kolację uratowała na szczęście zaradność osób organizujących i niemała improwizacja. Na zakończenie dodam jeszcze, że w całym pomieszczeniu panował istny Sybir, pierwszy raz widziałem tylu imprezujących na transowej imprezie w kurtkach czy też grubych bluzach. Niestety tylko taki a nie inny ubiór oraz gorące napoje serwowane przez bar gwarantowały utrzymanie ciepłoty ciała. Czas na kolację...

Chillout rozgrzewał Gagarin, podczas gdy na mainfloorze zapodano początkowo jak na mój gust zbyt ciężkie dźwięki. Wróciłem zatem wraz z moimi znajomymi na chillout otwierając pierwszą tej nocy urodzinową butelkę (tego dnia obchodziłem nieco spóźnione urodziny). Na chillu panowała rodzinna wręcz atmosfera, wokoło spora liczba znajomych, kanapy, materace, no i w porównaniu z resztą Zionu było ciepło. Brakowało mi tylko zapachu kadzidełek, choć możliwe że te były, jednak z powodzeniem zwyciężył je zapach papierosów i... :). Po jakimś czasie usadowiłem się za dekami (choć słowo usadowiłem się nie jest tu może najlepsze - za DJ-ką w ramach miejsc siedzących mieliśmy do dyspozycji niestety jeden chyboczący się przedmiot, do dziś nie wiem co to było: wiaderko lub śmietniczka) i zacząłem wprowadzać bardziej bitowe acz nadal chilloutowe numerki. Przyznam, że nowe utwory Shpongle dały radę, miło było popatrzeć jak coraz to nowe osoby wstają z kanap i materaców by trochę potańczyć. Po pewnym czasie zmieniłem się z dwuosobową ekipą reprezentującą grupę Brak Danych (Blantifka i Eldritch), po czym udałem się zobaczyć co tam w trawie piszczy na głównej sali. Właśnie grał Amnesia. I był to mój jedyny czas spędzony na mainfloorze, ale za to jakie udane pół godziny to było. Że wspomnę chociażby o "Dancing Galaxy" Astrali czy "Human Evolution" Cosmosisa w pięknym miksie, palce lizać. Szybko znalazłem sobie miejsce dogodne miejsce nieopodal DJ-ki i pogrążyłem się w transie. Wokół kilkadziesiąt osób przedzierających się przez fale psychodelicznych dźwięków. I tu muszę dodać dwa kolejne minusy. Primo: słychać było wyraźne niedociągnięcia nagłośnienia; secundo: niektóre osoby mogły zostawić swoje dresiki w domu... Niestety mainfloorowa zabawa w kurtce na dłuższą metę odpadała, więc wróciłem na salę chilloutową i tam pozostałem już do samego końca imprezy. Butelka nr 2 (tym razem wódka) i zmiana czasu o godzinę... Z braku tortu i świeczek do zdmuchnięcia postanowiłem zdmuchnąć osoby chilloutujące kilkoma szybszymi transowymi numerami. Jak urodziny to urodziny :). Jednak żeby nie było przesytu powróciłem po paru numerach z powrotem do wykwintnych chilloutów. "Lepiej krótko a dobrze, niż długo a miernie" jak mawiał jeden z wielkich poetów polskich. Poza tym nie chciałem robić konkurencji Elfowi, który właśnie dokazywał na mainfloorze. I tak oto zmieniając się co rusz z Blantifką (nad ranem wrzuciliśmy na ruszt transowy ping pong set, walcząc w międzyczasie z psującym się sprzętem), Eldritchem i Gagarinem pociągnęliśmy z muzyką na chilloucie do ok. godzin 6. Później za deki zasiadł Elf, powierzając mainfloor Etnice, który, jak słyszałem z opowieści moich znajomych, zapodał trochę klasyków. Wraz z upływającymi godzinami temperatura malała, ekipa się przerzedzała, przy czym ja pozostałem na terenie Zionu do godziny 9, a następnie wraz z Amnesią udaliśmy się w stronę dworca.

Cóż, nie do końca było tak jak być powinno. Po kolacji w Zionie spodziewałem się, że będzie o niebo lepsza, inna, ale i tak organizatorzy wyszli cudem obronną ręką i za to im chwała. Mimo to jestem całkiem zadowolony i jest to impreza, którą mogę zaliczyć do tych udanych, choć na przyszłość sugerowałbym jednak organizatorom wziąć poprawkę na zaistniałe braki i uchybienia. Ogólnie poprzednią imprezę w Stoczni wspominam o wiele... cieplej. :) Kierując się terminologią trylogii matrixowej: Transformacja była niczym pierwsza część Matrixa, Kolacja W Zionie to analogicznie Matrix: Reaktywacja. Czekam na Rewolucje...

PS. Amnesia: Mam nadzieję, że szybko przyjedziesz do nas na kolejną imprezę.

Templar