Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

28.07.2006 - toga dansverg - moondalla 2006 (Entech)


Kto: Toga Dansverg
Miejsce: Janowa Dolina, okolice Gdańska
Data: 28-30.07.2006

Po zeszłorocznej Moondalli która niestety okazała się fiaskiem pod każdym względem innym niż społeczny, byłem pewien, że ta będzie lepsza. Ale po kolei. :)

Wyjechaliśmy z Warszawy z samego rana. To jest, taki był plan. Realizacja - cóż, chcieliśmy dobrze, wyszło jak zwykle. :) Właściwie nieco lepiej niż zwykle, bo wyjechaliśmy o 10 po małych zakupach w Leclercu na Chomiczówce. W składzie niepełnym, bo jeden kolega zaspał tak srogo, że nie pomogło nawet walenie do drzwi. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że ochrona osiedla zna kolegę po ksywie. :) Po drodze zwiedzaliśmy dwa zamki, jeden w miejscowości o nazwie dwuczłonowej, a drugi (właściwie ruiny), w jednoczłonowej. Mała zagadka przy okazji.

Tyle tytułem wstępu, teraz konkrety. Zajechaliśmy na miejscówkę wczesnym zmierzchem. To co pierwsze rzuciło się w oczy, to Piasek, Piasek, Kupa Piasku! Jeszcze więcej niż na zdjęciach. Krajobrazowo jak w scenerii do Mad Maxa, niektórym mogło się podobać (choć sądząc z wpisów na forum raczej mało komu). Dla przybyszów z Warszawy, gdzie openy odbywają się prawie wyłącznie w piaskarni, wybór takiego miejsca mógł wydawać się żartem albo efektem jakiegoś spisku. Dobrze, że przez cały czas festiwalu słonko nie wyszło zza chmurek, bo byśmy się niechybnie usmażyli. Powiedzmy, że nie miejscówka zdobi jednak festiwal, lecz festiwal miejscówkę. Zacznę od rzeczy dobrych - w nocy było całkiem księżycowo, wizualizacje rzucane na urwisko robiły niezłe wrażenie, światła i różne laserowe wynalazki w sumie też. Scena spora, industrial standard. Ciekawe, czy tak duża zbudowana została po to, żeby Komendarek miał gdzie pomieścić swój sprzęt. :) Dekoracji jednak było zdecydowanie zbyt mało, te które wisiały były zbyt minimalistyczne. Przypomina mi się Moondalla 3 lata temu - scena na przytulnej polance, w dzień cień, promienie słońca przez korony drzew, bajkowe przejście w leśnym tunelu z lampionami do chilla (chodziłem tam mnóstwo razy, takie to przejście było sympatyczne :)), bębny, didgeridoo... Było kameralnie, mniej euro-festiwalowo, lepiej.

Klimat na festiwalu budują głównie ludzie – a ci fajowi jak zawsze, uśmiechnięci i kolorowi. Najbardziej podobał mi się moment kiedy na Orionie zaczęło się przejaśniać, to tu to tam wyskakiwały znajome mordki. :) Brakowało kilku osób zawsze towarzyszących na Moondallach, obecnie przebywających na emigracji. :(

Zmierzchało, muzyka jeszcze nie grała, zaserwowaliśmy więc sobie z grupką znajomych spacer po okolicznym lesie. Niektórzy buszowali w zbożu, inni przedzierali się przez haszcze, w których straszą straszne paszcze. :) Całkiem przyjemny las, choć w pewnym miejscu wydzielał się okropny fetor.. Po powrocie zastaliśmy w końcu jakieś dźwięki na mainie, produkował się Gudonis. Ten pan jest bez wątpienia zasłużony dla polskiej sceny elektronicznej, ale chyba lepiej zrobiłby jakby zostawił dobre wspomnienie niż dawał się ciągać po młodzieżowych ;) festiwalach, gdzie.. cóż, jak grał kawałki z ISDN Future Sound of London to było jeszcze nieźle, bo to kawał dobrej muzyki i bardzo sentymentalnej, kiedy natomiast zaczął jechać z Satisfaction i Fatboy Slimem, nie do końca byłem pewien na jaki festiwal trafiłem. Zwłaszcza, że była to już jego trzecia godzina, litości, intro do festiwalu nie powinno trwać tak długo, ludzie szwędali się wygłodniali. :) Niestety, na karmę przyszło poczekać, bo o tym, co wyprawiał pan podpisujący się Migas / Boom Festival Portugal to szkoda pisać, sieczka i rycie beretu. Współczuję przebywającym w odmiennych stanach świadomości w tym czasie. Dopiero o 4 rano Orion naprawdę pokazał klasę i obudził ducha transu. Piękny live, soczyste, energetyczne brzmienia, dobra muzyka z finezją. Do tego wschodzący dzień. Swoją droga miły gość, z tym swoim podejrzanym uśmiechem. :) Właściwie Orion uratował pierwszą noc i dzięki niemu nie mogę powiedzieć, że była totalną porażką. Po Orionie wróciło zaś oranie beretu ze zdwojonym impetem, udałem się więc na łąki celem spoczynku.

Drugiego dnia muzycznie zrobiło się znacznie lepiej - miło mi patriotycznie pochwalić naszego starego dobrego Bongosa, przez bite 3 godziny wiózł aż miło. Po nim grał, jak się później okazało, InJoy (wtedy wziąłem go za Portal Protection z Estonii ;)). Mi się podobało, tribalowo, psychodelicznie. Ale mi właśnie zaczynał się Trip, więc mogłem mieć trochę inne wymagania. ;) Dla większości ponoć było za wolno (pewnie nie najszczęśliwiej zaczął po Bongosie). Po nim ktoś grał dobre, równe i mocne transiory (nie mylić z oraniem beretu, te były rytmiczne, można rzec korzenne :)). Dzięki Templar za bezbłędną ekspresową identyfikację kawałka który mi się wtedy spodobał. :) Jeszcze później nastąpiło Tornado i musieliśmy schronić się w Altance (zgadnijcie której, były dwie, drugą zamieszkiwał zdaje się Tretek. :) Rano Magnatec zapodawał rewelacyjne morningi i progressy, po taakiej nocy naprawdę ultrasympatycznie się do nich bujało. Szkoda, że podczas sobotniego live Stellar Magnitude byliśmy na wycieczce, więc załapałem się tylko na końcówkę. W ogóle fajnie byłoby jakby timetable wisiał gdzieś w widocznym miejscu, na przykład przybity do słupa na którym wisiał reflektor prawdopodobnie ułatwiający nocne wydobycie piasku, mimochodem rażący festiwalowiczów w oczy. Podczas tego poranka, na dancefloorze znalazł się Czarny Kot (na szczęście nie gruby ;)). Szwędał się zupełnie samopas i w sumie ktoś mógłby zgarnąć go do domu, następnym razem może niech właścicielka pilnuje go nieco uważniej, bo mogło się to skończyć postem na Psytrance.pl "Kot do odbioru w Przemyślu". ;)

Spoko chillout - malowniczo położony w piaskowej dolinie, grali tam też dobrą muzykę co było cenne zwłaszcza pierwszej nocy. Red Space nieźle wyglądał i oferował miłe oderwanie od piasku. Fajną zapalniczkę dostałem, niestety zgubiłem. :(

Cena - 70 zł (w przedsprzedaży 60) - trochę wygórowana, jak na czas trwania festiwalu i infrastrukturę. Rozumiem, raz na rok to nieduży wydatek, że sprowadzenie artystów kosztowało, jednak - zamiast ściągać imho najgorszego DJ Migasa naprawdę lepiej byłoby zainwestować w prysznice, nie wspominając o dekorach. Dobrze, że toalety były przyzwoite i czyste. Ogólnie - Było dobrze. :) Lepiej niż w zeszłym roku, zwłaszcza muzycznie, mimo gorszej miejscówki. Mrocznych stron które wymieniłem proszę nie traktować jako atak i marudzenie, tylko szczere sugestie "od serca".

Namaste,

Entech