Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

28.07.2006 - toga dansverg - moondalla 2006 (Styropian)


Kto: Toga Dansverg
Miejsce: Janowa Dolina, okolice Gdańska
Data: 28-30.07.2006

Piąta edycja Moondalli, największego festiwalu psytrance w naszym kraju, za nami. Dla jednych była to piąta Moondalla, dla drugich był to "pierwszy raz". Ja mam to szczęście, że należę do tej pierwszej grupy i przez te cztery lata na "Międzynarodowym Festiwalu Kultury Trance" zawsze znajdowałem to, czego szukałem - dobrą muzykę i towarzystwo. Moondalla ma bowiem to do siebie, że nawet gdy DJ gra słabo, zawsze można podejść do jednego z obozów i wciągnąć się w rozmowę z osobami które (zazwyczaj) na co dzień znamy tylko z forum lub jednego z komunikatorów internetowych. Piąta edycja miała mieć to do siebie, że poza wieloma znajomymi oraz dobrze znanym w naszym kraju DJom zagrać miały dwie gwiazdy światowej sceny: Orion i Saiko-Pod. A jak było i jak kto zagrał postaram się przedstawić w mej kolejnej "krótkiej" relacji.

28 LIPCA 2006 - PIĄTEK

Janowa Dolina to niewielka miejscowość około 25 km od Gdańska. Znajdują się w niej dwie żwirownie. Jedna z nich jest nieczynna już od ponad 10 lat. Miejsce w którym kiedyś wydobywano żwir stało się areną piątej edycji Moondalli. Na miejscu pojawiłem się około godziny 13, pierwsze wrażenie było pozytywne. Po wjechaniu na teren festiwalu mym oczom ukazała się scena, która wzbudziła pierwszy zachwyt. Grający na Moondalli wreszcie doczekali się profesjonalnej sceny. To już nie zbita z drzew scena, czy też dwa wozy, które na co dzień służą do wywożenia gnoju, tylko profesjonalna scena której nie może powstydzić się żaden festiwal na świecie. Oczywiście poprzednie sceny także miały swój urok, jednak komfort grania na takowych scenach zawsze pozostawiał wiele do życzenia. Niestety pozytywne wrażenie szybko minęło, gdy udaliśmy się na teren pola namiotowego. Chwasty, krzewy, nierówna i twarda ziemia. Troszkę nas to zawiodło, tym bardziej, że do wyrównania ziemi pod scenę i mainfloor użyto spycharki. Dlaczego nie można było tego zrobić z terenem przeznaczonym na pole namiotowe? Na szczęście po udręce z wbijaniem śledzi, pozytywne wrażenie wygrywało 2:1, bowiem udałem się na teren gdzie zlokalizowany został chillout, który mieścił się w dolince i wyglądał na bardzo przytulny. Na głównej scenie trwały ostatnie prace przygotowawcze, z minuty na minutę pojawiało się więcej osób, a ja udałem się pomóc Gagarinowi w rozkładaniu pierwszego w historii Moondalli kramiku z koszulkami i fluoro-biżuterią. Tak to wszystko wyglądało do wieczora.

Pierwsze dźwięki usłyszeliśmy po godzinie 19, wówczas Asphodel (MoonUnity) rozpoczął moondallowe intro. Namiotów ciągle przybywało, więc rosły obawy, czy dla wszystkich znajdzie się miejsce? Miejsca wystarczyło, jednak poruszanie się po polu namiotowym nie należało do zbyt łatwych. Namioty ściśnięte w kupie powodowały, że aby dostać się do własnego namiotu trzeba było uważać na to by komuś nie rozwalić namiotu, a samemu nie zaliczyć gleby. "Wszystkie drogi prowadzą do Twego namiotu" - tak podsumować można poruszanie się po polu namiotowym. A wystarczyło wyznaczyć taśmą strefy poruszania się po polu namiotowym i życie byłoby łatwiejsze. To tyle w kwestii narzekania. Pora wrócić do przyjemniejszych spraw. Od 23 ze swym live actem wystąpił Władysław Komendarek, na jego występie nie byłem zbyt długo, ale to co zagrał pan Władysław troszkę mnie zaskoczyło. Miszmasz stylów, bo inaczej nazwać tego nie można. W czasie gdy Władysław Komendarek rządził sceną główną, ja wspólnie z Gagarinem graliśmy na czillu. Trzeba przyznać, że momentami zabawa była lepsza niż na głównej scenie, co nas bardzo cieszyło, baliśmy się bowiem, że będziemy grali tylko dla siebie.

29 LIPCA 2006 - SOBOTA

O godzinie pierwszej mainfloor został opanowany przez Kino Oko (Horns & Hoofs Entertainment). I choć do tej pory muzyka Kino Oko nigdy do mnie za bardzo nie przemawiała, tak tym razem produkcje Grzegorza Magnuszewskiego były świetne. Jedyne co mi nie odpowiadało to pora o której grał. Pierwsza w nocy to czas kiedy osoby bawiące się powinny zacząć "wychodzić" z siebie, a muzyka Kino Oko bądź co bądź nie jest energetycznym szaleństwem. Raz jeszcze jednak dodam, że występ bardzo mi się podobał i życzyłbym sobie więcej takiej muzyki, tylko może o ciut innej porze.

Po Kino Oko wystąpił DJ Migas (Boom Festival), który na Moondalli zagrał także w ubiegłym roku. Wówczas szału nie było, w tym roku było już o niebo lepiej. Jego set w klimacie tanecznych darków dobrze wpłynął na wszystkich, którzy znajdowali się pod sceną. Sobotni poranek na Moondalli był tym na co długo czekałem. Za sterami stanął Jean Borelli a.k.a. Orion i zabrał nas w melodyjną podróż. Troszkę zdziwieni byliśmy tym, że jedna z gwiazd gra o tak późnej porze, gdy większość osób może już opadać z sił, jednak zarówno Orion, jak i my stanęliśmy na wysokości zadania, bawiąc się przez ponad godzinę podczas świetnego występu Duńczyka. Dla mnie osobiście był to najlepszy live act spośród tych wszystkich, które do tej pory miały miejsce na Moondallach. Tym samym Orion zdetronizował występ Tula (Tribal Records) z 2003 roku. Wracając jeszcze do występu Oriona muszę przyznać, że idealnie dopasował się do pory dnia. Po występie Oriona z Gagarinem udałem się na chillout, by ponownie przygrywać wszystkim tym, którzy pragnęli ukołysać się do snu. Po nas ze swym materiałem zagrali panowie z grupy Sundial, a my udaliśmy się na zasłużony sen. Tak też zakończyła się ma piątkowo-sobotnia noc.

Obudziłem się, gdy za swym materiałem na głównej scenie występował Z-Piorunochron. Bardzo byłem ciekaw jego produkcji, bowiem na zeszłorocznej Moondalli jego występ bardzo mi się podobał. Podobnie było i tym razem. Dźwięki idealnie dopasowane do pory dnia. Gdy Rafał Zydorek zakończył swój występ nastąpiła cisza, bowiem okazało się, że Yanzan jest trudno dostępny na Moondalli. Na szczęście po jakimś czasie pojawił się i zagrał świetnego seta. Oczywiście można mieć pretensje, że nie zgrywał kawałków, ale ich moc była tak ogromna, że w sumie nie zwracałem na to uwagi. Hallucinogen, Astral Projection, Doof to tylko trzech z wielu legendarnych producentów, których produkcje usłyszeliśmy w secie Yanzana. W swym secie zamieścił tylko stare utwory, wiele z nich ma już dziesięć lat lub zbliża się do tego wieku. Ekstaza dźwiękowa podczas tego setu była ogromna. Yanzan odkupił swe grzechy za puszczenie w 2004 "Satisfaction", a wszyscy malkontenci, którym na imprezach za mało Goa, otrzymali potężną dawkę tego co lubią.

Po godzinie 17 za swym sprzętem stanęli panowie z Stellar Magnitude. To było to na co większość z nas czekała. Dwóch młodych i uśmiechniętych kumpli, którzy połączyli swe twórcze moce stworzyło ponad godzinny show, w którym główną rolę grała muzyka. Stellar Magnitude zagrali bez kompleksów, zdeklasowali kilku artystów, którzy mieli już okazję grać na Moondalli, a energia która tryskali za sprzętem przenosiła się na nas. Jako fan Silicon Sound i Altoma byłem w siódmym niebie, kiedy Michał i Przemek grali swe produkcje. Ich muzyka jest częściowo podobna do wspomnianych producentów, ale nie brak im także własnego brzmienia które jakże wyśmienicie "pozamiatało nami" późnym sobotnim popołudniem. Gdy pomyślę, że w pierwszej wersji lineupu nie było Stellar Magnitude to, aż ciarki mnie przechodzą - stracilibyśmy taką perełkę.

Po świetnym występie warszawskiego duetu, przyszła pora na warszawskiego DJa. Był nim Bongo (Hallabanaha) który grał prawie 4 godziny. Stało się tak, dlatego że zastąpił swego brata Mabeata. Początek setu Bongosa był świetny. Progresywne dźwięki świetnie kołysały ciałami, jednak im dłużej Bongo grał tym bardziej mi się utwory nie podobały. Faktem jest, że spora liczba osób podczas setu Bongo bawiła się wyśmienicie. O 23 po fali energetycznych fullonów granych przez Bongo przyszła pora na mega zamulenie za sprawą Live InJoy. Projekt ten w lineupie pojawił się na kilka dni przed rozpoczęciem Moondalli i w sumie niewiele osób wiedziało "kto, co i jak", tak więc z ciekawością udałem się na maina posłuchać produkcji Live InJoy. Muszę przyznać, że takiego smucenia to na Moondalli jeszcze nie było. Już nie chodzi mi o muzykę która nie była najwyższych lotów, tylko o jej klimat, a raczej jego brak. Sobota, druga noc festiwalu, godzina 23:00 - czas kiedy powinniśmy zdzierać trampki / sandały / stopy, a tu taka lipa, zamulające dźwięki, od których można jedynie było zedrzeć skórę na tyłku - od siedzenia. Nie wiem jakiego algorytmu używano podczas układania timetable, ale chyba był jakiś wadliwy. Live InJoy to jeden wielki niewypał, tym bardziej o godzinie 23:00. Styl jaki prezentował Live In Joy dobry byłby jako intro lub granie na chilloucie, ale nie na jeden z lepszych czasów na festiwalu. A wystarczyło na ten czas umieścić Prophets Of Orion i zapewne na mainie byłoby o wiele radośniej. Nie wiem, kim jest pan odpowiedzialny za Live InJoy, ale jakoś nie wróżę temu projektowi sukcesu na naszej scenie.

30 LIPCA 2006 - NIEDZIELA

O północy miał grać Atan, po nim Elf, następnie live act Saiko-Poda i od 5 Epix ze swym psychodelicznym setem (jak napisano w rozdawanym na bramce time table). A jako że wspominałem, że timetablowy algorytm był chyba lekko wadliwy, tak oto o północy ze swymi winylami pojawił się Epix (Pulsar Tranceformation). Dobrze, że nie udałem się do namiotu na drzemkę przed Saiko-Pod. Epix po ubiegłorocznym świetnym progresywnym secie przeszedł samego siebie. Był to niewątpliwie najlepszy set DJski podczas tegorocznej Moondalli. Energetyczne, wywijające ciałami dźwięki opanowały wszystkich, którzy zgromadzili się pod sceną. To się nazywa klasa! Ci, którzy na skutek zmian w time table przeoczyli set Epika, mają wielkiego pecha. Po tym secie udałem się do namiotu, by nabrać sił na Saiko-Poda. Chociaż nie jestem miłośnikiem jego muzyki to choćby tylko dla udokumentowania jego występu na Moondalli chciałem wstać. Niestety nie udało mi się. Chociaż i tak nie zagrał o 4:00 tylko około 6:00 i jak wynika z osób, które były na tym występie, niczego wielkiego nie pokazał. A o jego fochach i problemach sprzętowych słyszał chyba każdy, bowiem głośno o tym było od sobotniego popołudnia.

Padający deszcz nie pozwolił mi na zobaczenie w akcji Lightsphere, czego bardzo żałuję. Na maina powróciłem, gdy swymi dźwiękami zarzynał bawiących się Gobit, kolejny DJ, który jakby nie miał wyczucia czasu i napierdalał ile się dało. Po Gobicie miał zagrać Nomatrixx, jednak przez niecałą godzinę grał Atan (ot kolejna awaria algorytmu odpowiedzialnego za timetable). Dopiero o 14 za sterami stanął Noma i porwał nas w świat lekkich, radosnych dźwięków. Idealna muzyka na popołudnie. O ile set Gobita nijak się miał do pory dnia, tak set Nomatrixxa był wspaniałym zadośćuczynieniem. Chociaż część ludzi już powolutku pakowała się i udawała w drogę powrotną to jednak set Nomatrixxa zgromadził sporą liczbę osób, które się świetnie bawiły.

Planowo impreza zakończyć miała się o 15:00, jednak na szczęście przeciągnęła się o ładne kilka godzin, podczas których zagrali jeszcze Nois, Atan i Tretek. Tak też zakończyła się Moondalla 2006, nadeszła pora zwijania namiotów. Jakże to odmienny nastrój od tego, jaki panuje podczas rozbijania namiotów i witania się, co chwilę ze znajomymi, których tak rzadko się widzi. Ekipa, z którą przebywałem była już spakowana i oczekiwaliśmy na wyjazd z terenu starego żwirowiska. Nagle pojawił się właściciel sklepiku, który chciał dowieść na teren piwko, a po chwili zamówienie obejmowało już kiełbaski, pieczywo, słodycze, napoje. Tym samym zapadła decyzja, że zostajemy. Noc z niedzieli na poniedziałek to kolejne wspaniałe przeżycie. Tego jeszcze w historii Moondalli nie było. Zielono Mi użyczył swego samochodu, z którego przez całą noc wydobywały się różne dźwięki. Wspólne ognisko, poznanie nowych osób, czy też nocne kino pod gwiazdami - kto by się tego spodziewał? Gdyby właściciel sklepiku wraz z żoną nie pojawili się, to pewnie byśmy pojechali do domów, a tak spędziliśmy kolejne 12 godzin w Janowej Dolinie. Drzemka w tipi dobrze mi zrobiła i w poniedziałek przed 9 wstałem wypoczęty z mocą na kolejny tydzień, który spędziłem wraz z ukochaną w Gdańsku. Warto jeszcze dodać, że kilka z osób, które były na Moondalli w poniedziałkowy wieczór spotkało się na plaży w Brzeźnie, w miejscu nieistniejącego już klubu Uśmiech.

I tak właśnie wyglądała Moondalla 2006 w mych oczach. Teraz pora na podsumowanie tego wszystkiego. Nowa miejscówka wypadła dobrze. Było sporo kurzu, ale wyobrażałem sobie, że będzie to gorzej wyglądało. Po opadach deszczu kurz zanikał, więc aż taki mankament to nie był. Wejście na skarpy, które otaczały scenę, było świetną opcją spędzenia wolnego czasu. Wokół rozciągały się wielkie obszary zieleni, a gdy tylko schyliło się głowę widzieliśmy bawiących się na mainie i życie na polu namiotowym - piękny widok. Oczywiście różnica pomiędzy poprzednimi miejscówkami była, ale ta także miała swój urok. I nie wiem jak można mówić, że miejscówka była brzydka i mało zielona. Pewnie, że mainfloor był twardy i szarawy, no ale czego można oczekiwać na terenie byłej żwirowni. Palmy tam rosnąć na pewno nie będą. Wspomniane skarpy w nocy spełniały dodatkowy atut, którego poprzednie miejscówki były pozbawione. Wyświetlane były na nich wizualizacje, które dodawały uroku i wkręcały podczas nocnego szaleństwa. O VJach jeszcze nie wspominałem, ale wszyscy zrobili kawał dobrej roboty i zapewne naturalne ekrany motywowały ich do wyczarowywania nowych wizji. Szkoda, że pojawiło się tak mało osób miotających ogniem, bowiem skarpy były idealnym miejscem do ich popisów. W sobotnią noc dwoje żonglerów dawało popis swych umiejętności i z dołu wyglądało to świetnie. Ach marzyło mi się, by skarpy obstawione były ze wszystkich stron przez dziesięciu żonglerów ogniem - wówczas dawałoby to świetny efekt. Nawiązując jeszcze do miejscówki to jak już wspominałem na początku, świetnie zlokalizowany i urządzony chillout sprawiał, że z chęcią się do niego zaglądało. Jeśli chodzi o muzykę to było o wiele lepiej niż przed rokiem. Oczywiście zdarzały się też takie "perełki" jak Live InJoy o 23 lub Gobit w niedzielne południe, jednak ja jestem zadowolony i usatysfakcjonowany porcją dobrej muzyki. Gdybym musiał sklasyfikować i umieścić na podium grających to wśród producentów wygrałby Orion przez Stellar Magnitude i Kino Oko, a wśród DJów zdecydowanym zwycięzcą Moondalli został Epix przed Yanzanem i Nomatrixxem. Jedynym muzycznym błędem był po części timetable. No bo jak wytłumaczyć mroczne granie Prophets Of Orion w sobotnie przed południe oraz smucący Live InJoy o 23. Takich pomyłek można by się doszukiwać więcej, a tracą na tym wszyscy. Grający, bowiem ich muzyka nie trafia w odbiorców tak jak powinna, a odbiorcy są zawiedzeni stylem, jaki prezentuje dany DJ lub producent. Jeśli chodzi o dekoracje to było z umiarem. Bałem się, że kolejny raz będziemy mieli replay z 2004 roku, ale tym razem organizatorzy postarali się i zaskoczyli czymś nowym. W nocy bardzo dobrze to wszystko się prezentowało. Może w dzień było troszkę blado, jednak mi to aż tak wielkiej różnicy nie robiło. Z tego, co mi wiadomo to i tak mainfloor miał wyglądać inaczej, ale osoba odpowiedzialna za przygotowanie pewnych elementów dekoracji nawaliła. W nocy dekoracje świetnie były uzupełniane przez wizualizacje. Wracając jeszcze do dekoracji, wiele osób narzekało, że Toga nie zawiesiła świetnych backdropów autorstwa Neili. To, że są one świetne to wiem, jednak gdyby zawisły to pewnie pojawiłaby się kolejna grupa malkontentów mówiących, że znów wisi to samo. Ale tak to już jest, że nie wszystkim się dogodzi.

Na początku wspominałem, że Moondalla ma to do siebie, że zjeżdża się na nią sporo znajomych. Podobnie było i tym razem, przez co zabawa była przednia. Szkoda tylko, że tak mało osób zjawiło się na Moondalli. Nie rozdano nawet 900 opasek, co jest dość sporym zaskoczeniem dla wszystkich, tym bardziej, że w ubiegłym roku, przez Moondallę przewinęło się około 1000-1200 osób. Co spowodowało, że na tegorocznej edycji pojawiło się tak mało osób? Miejscówka, line up to raczej odpada. Ceny wejściówek raczej także. Przecież 70 zł to nie jest tak dużo i przez cały rok takie pieniądze idzie zdobyć. Ja wiem, że do tego dochodzi dojazd i wyżywienie. Jednak to wszystko powinno zamknąć się w sumie 200-300 zł. W skali roku to naprawdę nie jest tak dużo i jeśli się chce to takie pieniądze się zdobędzie. Jeśli chodzi o promocję festiwalu, my ze swojej strony robimy wszystko, by na Moondalli pojawiło się jak najwięcej osób, jednak też nie dotrzemy wszędzie. Nie każdy ma Internet, a ulotki nie zawsze docierają tam gdzie powinny, lub nawet nie są dostarczane danym osobą, które mogą pomóc w ich rozprowadzeniu. Jako przykład podam poznaną na Moondalli, Marzenę, która z Internetu korzysta rzadko, a była już na Solipse w 2000 roku oraz na Voov w Niemczech, mieszkała ponad dwa lata na Goa, ale do lipca 2006 roku nie miała pojęcia o tym, że takie coś jak Moondalla istnieje! Ulotki powinny być w sklepach muzycznych, barach wegetariańskich i przyjemnych knajpkach, do których uczęszczają klimatyczni ludzie. No i przede wszystkim powinny pojawić się dość wcześnie. Ulotki na Boom Festiwal 2006 w obiegu były już w lipcu 2005. Polska to nie kraj, w którym można line up trzymać wiecznie w tajemnicy, bowiem ludzie znajdą sobie inny festiwal w tym samym terminie. To nie Voov, Boom gdzie i tak zjedzie kilka tysięcy ludzi. Na każdym festiwalu jaki znam, mniejszym lub większym, są bilety na dany dzień lub cały festiwal. Dana osoba może chcieć usłyszeć tylko konkretnego DJa, producenta, a nie zalegiwać na całym festiwalu. A tak znając dokładny, podkreślam dokładny timetable może wybrać się na jedną noc, tak by kolejną noc spędzić już...na innym festiwalu. Dlaczego u nas nie wprowadzi się takiego rozwiązania? Słowacy, Czesi potrafią to dlaczego my nie? Dokładny timetable to też dobra sprawa; rozumiem, że komuś może coś wypaść i choćby bardzo chciał to i tak nie da rady się na festiwalu pojawić. Na zachodnich festiwalach dziury w timetable "zaklejane" są innymi producentami. Nie oczekuję tego od Togi, że jak taki Saiko-Pod strzeli focha i nie zagra to nagle sprowadzi mi w zamian Talamascę, ale ja i zapewne wiele osób życzyło by sobie, by ci którzy są na festiwalu grali zgodnie z planem grania jaki jest nam podawany, a nie, że DJ który jest na terenie festiwalu nie gra o danej godzinie, bowiem jest niedysponowany. A jak już go ktoś zastępuje to nich później gra znów w swoim czasie, zaś ten, który "zamulił", wypada z obiegu. Pewnie znalazłoby się kilka osób, które nie pojechały na Moondallę po tym, jak w poprzednich latach nie usłyszały tych, których tak bardzo chcieli usłyszeć. Jest to mały szczegół, który naprawdę miłośnikom tej muzyki ułatwia życie. Oby na kolejnej Moondalli to się poprawiło. Sprawa kolejna - śmieci. Tylko, że tutaj to już można mieć pretensje tylko i wyłącznie do bawiących się. Pomimo tego, że przy wejściu każdy otrzymywał worek to i tak był syf. Może nie taki wielki jak przed rokiem, ale był. Tego raczej w tym kraju się nie zmieni i nie ma się co dziwić, że za granicą postrzegają nas jako brudasów. Na szczęście kultura zabawy była większa niż kultura osobista, przez co zabawa należała do bardzo udanych. Szczególnie zwrócić uwagę należy na miejscową młodzież, która bawiła się na Moondalli razem z nami. Nie starali się pokazać, kim to oni nie są, tylko pochłaniali muzykę o której istnieniu do tej pory nie mieli zielonego pojęcia. Oczywiście, że i wśród nich pojawiali się "agenci specjalnej troski", ale czy wśród osób przybyłych na Moondalle z innych rejonów kraju takich przypadków nie było? Z rozmów, jakie przeprowadziłem w niedzielny wieczór z miejscowymi, Moondalla bardzo im się podobała i bardzo by chcieli ponownie za rok mieć możliwość zabawy w Janowej Dolinie. Jedynie co mi się nie podobało to fakt, że miejscowi mogli swobodnie poruszać się poza mainfloorem. I nie chodzi mi o to, że udawali się w tam celach rabunkowych, tylko że teraz każdy zaginiony przedmiot może być przypisany właśnie im, no bo to przecież "tubylcy" i jak tylko trafi się okazja to z niej skorzystają. To tyle odnośnie ludzi oraz ich małej liczby. Warunki sanitarne niczym nie zaskoczyły i były takie jak dotychczas. Ważne, że toalety były cały czas w miarę czyste, a wody nie brakowało. Pozytywnie zaprezentował się także chaishop, który przez chyba działał non stop.

Tak to wszystko wyglądało moim okiem. To, że było kilka niedociągnięć widział każdy, jednak dobrej zabawy i spotkań ze znajomymi nie są w stanie przyćmić żadne wady. Na koniec zastawiam sobie miejsce na pozdrowienie wszystkich, z którymi dane było mi się spotkać na tegorocznej Moondalli, podziękowania dla Togi oraz wszystkich, którzy w mniejszym czy większym stopniu przyczynili się do tego, że Moondalla wyglądała tak, a nie inaczej. Było dobrze i mam nadzieję, że za rok ponownie spotkamy wszyscy na Międzynarodowym Festiwalu Kultury Trance Moondalla 2007.

PS. Wprawdzie nie chciałem nikogo wymieniać z imienia lub ksywy, to chciałem przekazać serdeczne pozdrowienia dla Marzeny, którą dane było mi poznać w niedzielny wieczór. Mam nadzieję Marzeno, że zajrzysz na naszą stronę i w wolnej chwili opiszesz nam swoje wspomnienia z Goa, a w przyszłości z Meksyku.

Styropian