Po tygodniu od powrotu traktuję cały wyjazd jako tzw. Enduro. Myśle że doświadczenia wyniesione z zuchów
i innych ekstremalnych sytuacji przydały się w takich warunkach i pozwoliły na obiektywną ocenę tego co się działo.
W pełni zgadzam się z relacją a dodam jeszcze że "ciesze się" z tego że łyknelismy bilety w listopadzie po 60€- łatwiej to teraz strawić niż gdybyśmy mieli wydać 100€.
Tą rurę która się sadziła i podeszła do nas w poniedziałek rano z pytaniem "dlaczego nie zjechaliście po rozładowaniu samochodu", chciałbym gdzieś jeszcze spotkać na swojej drodze. Moją kulturalną odpowiedź "bo nie rozładowaliśmy wszystkiego" w tej chwili rozbudowałbym o staropolski lewy prosty.
Zjeżdżając po zakończeniu festynu widzieliśmy w jakiej odległości od maina koczowali ludzie i cieszę się że dojechaliśmy w niedzielę wieczorem jako numer 54,55 i 56 na liście.
Według mapki toalet było chyba kilkanaście. Po wizycie w poniedziałek w jednej z nich przemiana materii u normalnego człowieka powinna przyhamować maksymalnie albo najlepiej stanąć. Uważam że Krzyżacy mieli lepsze konstrukcje. Przypuszczałem że to co zobaczyłem to nie była "toaleta" ale podest pod toi toie, które dojadą. Myliłem się. Toi toie nawet jeżeli mieliby zamówione i tak nie wjechałyby. Na szczęście mielismy zestaw Potty. Co chwila czołgo-traktor holował tych którzy zatonęli w błocie. Jedna droga dojazdowa na miejsce to poważny błąd w takich warunkach. Mieli krótkofalówki ale nie kierowali ruchem. Jak ktoś utknął to nie dojechała ani woda ani prowiant. Chyba na szczęście nikt nie doznał kontuzji która wymagałaby konsultacji lekarza.
Na miejscu nie widziałem nikogo tak wyglądającego a oznaczenia "FIRST-AID" na przyczepie sprzedającej browar nie zachęciłyby mnie do skorzystania z pomocy.
Water supply- w najwyżej położonym miejscu ale tylko jedno. Ludzie brawami witali "czołg" z wodą.
Prysznice w sile 5 szt! Na tyle ludzi wystarczyłoby... ale w średniowieczu.
Pomagałem ekipie naciągnąć dekoracje. Stalowa lina pękła podczas naciągania i połowa dekoracji legła. Rzuciłem uwagę że lina powinna być tak ze 3x grubsza bo jak dmuchnie halny na takiej połoninie to nie będzie co zbierać. Jak sobie wzięli do serca, widać bylo po kilku godzinach od "zainstalowania". Bakus uwiecznił trochę dekosów. Ładnie to mogło wyglądać ale niestety nie na 1800 mnpm.
Dwa punkty w których "kucharze" przyrządzali niczym szwedzki kucharz w Muppet Show to zdecydowanie za mało. Jeżeli ktoś nie miał zapasów a trochę ludzi przenoszących się z festu na fest jednak było, miał wczasy odchudzające. Pierwsi autochtoni z chlebem, serem, warzywami, naleśnikami i samogonem pojawili się w piątek. Samogon wpłynął korzystnie na odbiór rzeczywistości. Tak dla porównania za zupę z marchwi (łeee) zapłaciłem obok maina 5€. Za ponad litr 80% tuici, 1kg kawał sera, kanapkę i naleśnik zapłaciłem u rodziny rumuńskiej pod drzewem 10€.
Pełno psów które co chwila się gryzły, srały gdzie popadnie a w nocy rozgrzebywały śmieci. A podobno miało być bez psów. Atawizm "włascicieli" nie intresujących się zwierzakami jest dla mnie niezrozumiały.
Na początku widziałem człowieka z ochrony jak przykleił jakiemuś Rumunowi za to że: "nie zapłacił, udawał że nie jest Rumunem i nie rozumie". Myslę że moja interwencja uchroniła koleżkę przed oklepem.
Pełen profesjonalizm ale na wichurze a nie na feście.
Oświetlenie zerowe. Jak ktoś nie miał latarki to 2 noce kiedy nie było księżyca pagibł.
W skrócie podsumowując: brak wyobraźni oraz umiejętności w każdej dziedzinie, minimalny nakład środków, maksymalny zysk. Obym takich organizatorów spotykał na swojej drodze jak najmniej.
Rumunia- piekny kraj, wspaniali ludzie. Mój ulubiony fest TC 2007 i TC 2009 ale niestety od tego roku- niekoniecznie.