To mógł być pierwszy poważny niewypał Marvela. Super-foch i odejście reżysera z projektu, słabe promo przyćmione machiną reklamową Ultrona, zupełnie nowa dla ogółu franczyza i to jeszcze... Człowiek-Mrówka? Wyszło pysznie. Podczas gdy grupa herosów z "Avengers: Age of Ultron" nie dostarczyła jak trzeba, "Ant-Man" urzeka nową jakością w komiksowej stajni. Mały, a wielki.
Poza komiksowymi geekami, Ant-Man nie jest raczej postacią znaną szerszej publiczności ot tak. Batman, Superman, Spider-Man czy Wolverine - ok, ale Ant-Man? Brzmi jak kpina. Marvel nie zasypiał jednak gruszek w popiele. W momencie kiedy udało im się wprowadzić na ekrany kin gadającego szopa z wielkimi spluwami i urokliwe chodzące drzewo (odsyłam do "Guardians of the Galaxy"), mogą już w zasadzie wypuścić wszystko i sprzeda się świetnie.
W komiksach Ant-Man to jeden z założycieli grupy Avengers. Filmowe uniwersum rządzi się innymi prawami i tym razem Hank Pym (bo tak nazywa się ów bohater w cywilu) to starszy pan (Michael Douglas), który niegdyś zasłynął wynalazkiem umożliwiającym zmniejszanie przedmiotów i żywych istot, a sam bawił się w młodości w bohaterskie trykoty. W wyniku splotu różnych zdarzeń z korporacyjną chytrością na czele, nowym "Mrówkiem" ma się za to stać Scott Lang, niezwykły złodziejaszek z problemami rodzinnymi w tle (żona i córka mają już nowego faceta i tatusia).
Sam film jak na Marvela jest bardzo kameralny, szczególnie jeśli zestawić go z epą Avengers czy Guardians. Jest to jego największa (sic) zaleta, bo trzeba jednak odsapnąć od tych wszystkich eksplozji i ratowania świata przed kosmitami/robotami itd. Jego trzon stanowi tzw. heist movie z motywami rodem z "Ocean's Eleven" czy "Mission: Impossible", a w to wszystko sprytnie wpleciono element rodzinny (warto zaznaczyć mega chemię pomiędzy głównym bohaterem, a jego córką). W zasadzie przez większą część jego trwania film ten ogląda się jak produkcję zupełnie nie związaną z uniwersum Kapitana Ameryki i reszty. Oczywiście kiedy już pojawia się wątek superbohaterzenia, mamy to podane w zupełnie nowych szatkach: dużo w tym zabawy konwencją i autoironii. Sceny ze zmniejszonym Ant-Manem wypadają b. dobrze i cofają nas do czasów, kiedy z wypiekami oglądaliśmy "Kingsajz" czy "Kochanie, zmniejszyłem dzieciaki". Trening "od zera do bohatera" na wypasie. Nawet wydawałoby się kulminacyjne sceny trącają mocno dystansem i tak oto zaobserwujemy (znaną z trailera) scenę walki dobra ze złem na... zabawkowej ciuchci (Thomas the Train w roli życia!). Takich smaczków bez pompatycznego kija w dupie jest więcej...
Casting był zawsze mocną stroną filmów Marvela i nie inaczej jest tutaj. Zupełnie nieznany mi wcześniej Paul Rudd wypada bardzo wiarygodnie w roli zawadiackiego włamywacza, który najchętniej wróciłby do spotkań z córeczką, ale niestety musi chcąc nie chcąc stać się częścią superbohaterskiej machiny. Stworzył wiarygodną postać, która jakże różni się od Iron Mana, Thora i reszty. To zwyczajny koleś, który równie dobrze mógłby być naszym sąsiadem i z którym fajnie by było iść na browara. Stary Douglas jako jego mentor to klasa sama w sobie i kolejny solidny punkt programu, widać było, że dobrze się bawił na planie i czuje się świetnie w komiksowym otoczeniu. Na znaną z serialu "Lost" Evangeline Lilly miło popatrzeć (choć fryz ma przechujowy) i dobrze uzupełnia w.w. duet, dissując regularnie juniora i seniora. Koleżkowie Scotta też dają radę i piastują role multi-kulti rozweselaczy. Słabo wypadł jednak główny łotr (w tej roli znany z "House of Cards" Corey Stoll) - korporacyjny CEO-psychopata, któremu technologia pomieszała pod czaszką. Aktorsko świetny skądinąd Corey dał z siebie fulla, jednak ciency przeciwnicy to częsta bolączka filmowych Marveli i słabizna leży w cienko rozpisanej roli, tak więc jego Yellowjacket znajduje miejsce na ławce lamusów tuż obok kiepskich do bólu wrogów Iron Mana. Do takiego Lokiego za wysokie progi. Dizajn za to zajebisty.
Ogólnie "Ant-Man" to luźny, humorystyczny film heist-superhero z pomysłem i bez spinania gumy, w sam raz na letni wieczór. Nie trzeba oglądać 20-tu innych produkcji spod znaku Avengers i spółka, by dobrze się na nim bawić, ale znajomość nie zaszkodzi (szczególnie, że pojawia się kilka mocno zaakcentowanych i dobrze wkomponowanych smaczków z Marvelverse).
PS. Jak zwykle "prawdziwki" zostają do końca napisów.
Mamy dwie bonusowe sceny: jedną w trakcie napisów, drugą po. 2016: "Civil War"!
Templar - Movie jak jest.