Deadpool
Jeśli dane Wam będzie spotkać osobę, której nie podobał się "Deadpool", możecie śmiało usunąć ją z Facebooka, a jeszcze lepiej zrzucić ze schodów lub wepchnąć pod samochód. Smutnych ludzi mamy już wystarczająco na świecie, co widać po frustratach w polityce. Najnowszy film oparty na komiksach robi pewną rewolucję w tematyce bohaterów w kolorowych trykotach. Mamy tu antybohatera, najemnika o niewyparzonej gębie i zdolnościach błyskawicznej regeneracji całego ciała, który nie boi się zabijać przeciwników, klnie na potęgę, regularnie i bezpardonowo burzy tzw. czwartą ścianę między nim, a odbiorcą, a wszystko to w kochanej kategorii R. Palce lizać.
Powstanie filmu zawdzięczamy dwóm osobom. Pierwszą z nich jest Ryan Reynolds, aktor, którego wiele z Was kojarzy jako bawidamka i twarzy serii o Van Wilderze, zaś za którym w świecie komiksiarzy ciągnie się smród porażki filmów "Green Latern" i "X-Men Origins: Wolverine". Forsował on powstanie filmu o Deadpoolu dobre kilkanaście lat. Drugą osobą (a kto wie czy nie tą samą) jest nieznany osobnik, dzięki któremu do Internetu wyciekł w 2014 próbny materiał poświęcony Deadpoolowi, gdzie nasz antybohater bierze udział w pościgu samochodowym, wykańczając oprychów we właściwym dla siebie stylu. Publiczność zgodnie krzyknęła: "Chcemy film z Deadpoolem!" Wytwórnia szybko podłapała temat i tak oto dostaliśmy pełnometrażówkę. Od początku było to bardzo ryzykowne przedsięwzięcie. Nieznany szerszej publiczności trykociarz ze świata X-Men miał grać pierwsze skrzypce, w dodatku pod maską miał kryć się zhańbiony Reynolds. No i z czasem gruchnęła też wiadomość o kategorii dla dorosłych. Dzieciaków do kina nie zabierzesz, więc i przychody niższe. Czo ten Fox?
Wszelkie obawy okazały się bezzasadne. Film okazał się nie tylko idealną propozycją na nietypowe Walentynki, ale z miejsca podbił serca kilku grup: fanów komiksów, ale przede wszystkim osób, które z komiksami nie mają do czynienia, a z bohaterów kojarzą tylko tych popularnych (Spider-Man, Iron Man, Superman, Batman). Zasługa w tym kilku rzeczy. Film jest tak skonstruowany, że stanowi idealne danie nie tylko dla geeków. Całość to zręczna kombinacja akcji, romansu/dramatu, czarnej komedii i filmu o superbohaterach, podlana szczodrze kilotoną beki (będziecie się śmiali już od początkowych napisów, które zostały zrealizowane w dość specyficzny sposób), szczególnie z popkultury. "Deadpool" naszpikowany jest nie tylko mnóstwem smaczków i odniesień do świata komiksów, więc również "przeciętny" widz będzie miał używanie. Dodatkowo mamy tu kategorię R, więc twórcy, przy stosunkowo małym budżecie 58 mln $, mogli sobie pozwolić praktycznie na wszystko. Jest więc sporo juchy, przekleństwa, często ostry humor, no i oczywiście seks - czyli wszystko to, co tygrysy lubią najbardziej. Kolejnym plusem jest sam Ryan Reynolds. To nie Ryana widzimy na ekranie, tylko właśnie Deadpoola. On się nim stał. Obecnie nie wyobrażam sobie innego aktora w tej roli. Facet włożył w ten film mnóstwo zaangażowania, luzu i serca, co widać nie tylko w filmie, ale również tym, co działo się przed jego premierą. Ryan był istną lokomotywą nietuzinkowej kampanii reklamowej, która, choć może zbyt przydługa i intensywna, mogłaby nauczyć niejedno wieloletnich speców od marketingu.
Oczywiście "Deadpool" to nie tylko Ryan. Rolę jego ekranowej partnerki i (nie do końca takiej) damy w opałach powierzono ślicznej Morenie Baccarin, którą niektórzy kojarzą z seriali "Homeland" czy "Gotham". Aktorka zachwyca nie tylko urodą, ale również wyjątkowym zgraniem i chemią, jaką ma z głównym bohaterem. Ponadto jest to kobieta z pazurem, o czym przekonać się można nie tylko po jej życiorysie czy niesztampowych scenach łóżkowych, ale również konfrontacyjnym finale filmu. Dalej mamy T. J. Millera, który gra Weasela, barowego ziomka Deadpoola, stanowiącego kolejny element komiczny film. Menażerię barwnych postaci wzbogaca dwójka X-Menów: Brianna Hildebrand jako Negasonic Teenage Warhead i Stefan Kapičić jako Piotr Rasputin a.k.a. Colossus. Pierwsza to nastolatka o wybuchowym (dosłownie) mocach, zaś dobroduszny i staroświecki Colossus to jeden z najbardziej znanych mutantów, mający super-siłę i zdolność zmiany ciała w stal. Dwójka ta świetnie się uzupełnia, pokazując relacje duetu mentor-uczeń i stanowiąc bardziej stonowaną przeciwwagę dla popieprzonego antybohatera. Wspomnę Jest też Leslie Uggams, czyli Blind Al, niewidoma czarnoskóra babuleńka z pociągiem do koksu, która użycza Deadpoolowi chaty m.in. jako bazy wypadowej, składu broni i miejsca do masturbacji.
Oczywiście bohaterowie są definiowani poprzez swoich przeciwników. Filmy na podstawie komiksów Marvela to istna ruletka pod tym kątem. Mamy więc świetnych Lokiego i Magneto, a zaraz obok nich sztampowych przeciwników z serii Iron Man. Poza lustrem, wrogiem nr 1 Deadpoola jest niejaki Ajax (w cywilu: Francis - oba imiona są obiektem żartów głównego bohatera), w którego wcielił się Ed Skrein. Brytyjski aktor i raper nie wywrócił nogami świata złoczyńców, ale swoją rolę wzmocnionego genetycznie chłodnego psychopaty odegrał jak najbardziej poprawnie, a jego akcent tylko punktuje. Rolę jego sługuski piastuje znana zawodniczka MMA (przecież nie napiszę aktorka) Gina Carano. Podobnie jak jej szef, ona również dysponuje mocami (w skrócie: wyjątkowo silna z niej baba), a że jej fizjonomia babochłopa tylko potęguje ten efekt, wyjątkowo efektownie wypadają jej sceny walk z mutantem Collosussem, który przecież do słabeuszy nie należy. Aktorstwa w niej niewiele, ale ta umiejętność nie jest szczególnie potrzebna w przypadku jej postaci. Ogólnie filmowi złole udani, a sceny ich klepania się po ryjach z tymi dobrymi wypadają świetnie.
Osobny akapit należy się muzyce. Nie osiadający na laurach Junkie XL, którego znacie pewnie z fenomenalnej ścieżki do ostatniego "Mad Maxa", zaserwował tu naprawdę nietuzinkowy koktajl dźwięków, który jak ulał pasuje do nie do końca normalnego świata głównego bohatera i jego ferajny. Warto śledzić tego utalentowanego człowieka. Dodatkowo soundtrack wzmocniono utworami pokroju wyluzowanego "Shoop" Salt-N-Pepa (gorąco polecam!), który możecie kojarzyć z kampanii reklamowej filmu, czy zadziornego "X Gon' Give It to Ya" autorstwa DMX. Wisienką na torcie jest oczywiście "Careless Whisper" Wham!, który, użyty w odpowiednim kontekście, kradnie szoł.
Mógłbym jeszcze pewnie długo pisać, ale zdecydowanie warto zobaczyć ten film. To gwarant dobrej zabawy w kinie, szczególnie we dwoje (o czym wspomina nam sam główny bohater). W chwili, gdy piszę te słowa, zaliczył on pół miliarda zielonych i ściąga kolejne, niekoniecznie komiksowe osoby do kin, które wychodzą z seansów z bananem na twarzy. Biorąc pod uwagę, że był nie lada eksperymentem, mógł być poważną klapą i jest zarazem filmem z kategorią R, to niebywały wyczyn. Zasługa w tym świeżego podejścia do trącającego nieco hurtową produkcją świata filmów na bazie komiksów, świetnej kampanii promocyjnej, w którą zaangażował się nie tylko sztab wyjątkowo kumatych ludzi, ale przede wszystkim głównego winowajca całego zamieszania, czyli sam Deadpool Reynolds. Wytwórnia Fox odkuła się po fantastycznej klapie z "Fantastic Four", a Ryan odzyskał twarz po wtopach "Green Latern" i "X-Men Origins: Wolverine" (gdzie również zagrał Deadpoola, ale chyba lepiej o tej wersji nie wspominać...). Sequel dostał już zielone światło. Czekamy!