Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

hippy psychedelic culture


Hippy Psychedelic Culture
W pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych na plażach Goa w Indiach narodziła się tzw. Psychedelic culture - współczesna wersja ruchu hipisowskiego.

Odrzucili rzeczywistość społeczną i polityczną, która ich otaczała - powiedzieli nie nudnemu i obłudnemu mieszczańskiemu stylowi życia. Konkurencję w walce o dobra materialne zastąpić chcieli wspólną własnością, nienawiść wolną miłością. Nie uznawali żadnych racji usprawiedliwiających posługiwanie się przemocą występując aktywnie przeciwko wojnie w Wietnamie. Uwierzyli, że mówienie i śpiewanie o miłości i pokoju może wystarczyć, by ludzie zaczęli myśleć i żyć inaczej niż dotychczas. Byli utopią, nastoletnim marzeniem o tym, że o obliczu świata decydują ludzkie serca a nie ekonomia i polityka. Ich miłość do wszystkiego, co najpiękniejsze w naturze ludzkiej roznieciła płomień, który pochłonął ich samych. Byli hipisami...

W 1967 r., w San Francisco, miało miejsce niezwykłe wydarzenie nazwane później Summer of Love - dziesiątki tysięcy młodych ludzi zebrało się, by zapomnieć o ograniczeniach i barierach krępujących ich na co dzień. Muzyka, miłość, sex, nowa estetyka - świat zwariował na tych parę miesięcy. Jak określił to jeden z organizatorów imprezy Human Be-In Allen Cohen, która odbyła się w owym czasie w Golden Gate Park gromadząc ponad 35 tysięcy osób, było to The Gathering of the Tribes in union of love and activism. W umysłach zebranych narodziło się przekonanie, że zaraz coś się wydarzy, że świat jest tylko o krok od zupełnego przewartościowania się i zmiany dotychczasowego sposobu swego funkcjonowania. W powietrzu wyczuwało się przedsmak rewolucji bez gwałtu i przemocy, rewolucji uczuć przepełnionych miłością do drugiego człowieka i odrzucających wszelki gwałt.

Jeszcze raz młode amerykańskie pokolenie lat 60-tych zdobyło się na tak sugestywne i masowe zamanifestowanie swoich uczuć i poglądów dwa lata później, w 1969 roku na festivalu Woodstock. To właśnie wtedy ponad 450 tyś zebranych tam ludzi, mogło usłyszeć psychodeliczną wersję hymnu amerykańskiego zagraną na gitarze przez Jimi Hendrixa. Muzyką, strojem i obyczajami zamanifestowali oni swoją odrębność i krytyczny stosunek wobec wizji świata, do której usiłowało ich przekonać pokolenie rodziców. Idealizm był ich bronią, i największą słabością jednocześnie... Już 4 miesiące później zamierzenie pokojowej rewolucji dobiegło swego kresu, utopione w sensie dosłownym we krwi. W Altamont Speedway niedaleko San Francisco, odbył się koncert zorganizowany i sponsorowany przez grupę The Rolling Stones. Główną gwiazdą koncertu mieli być oczywiście oni sami, ale prócz nich na scenie, pojawić się jeszcze miały tak wielkie ówczesne sławy jak: Santana, Grateful Dead, Jefferson Airplane i Crosby Stills Nash and Young. Jak powiedział Mick Jagger przed koncertem: Jesteśmy mikrospołecznością, mikrokosmosem... który ukazuje całej Ameryce jak każdy powinien zachowywać się, kiedy znajdzie się w miłym otoczeniu.

Stało się jednak inaczej; tak jak musiało się stać, kiedy zbyt doslownie pojmuje się idee przyświecające zjawisku kulturowemu, jakim był Woodstock. Ochrona złożona z Hell`s Angels, wynajęta przez The Rolling Stones do zapewnienia porządku na imprezie, otumaniona piwem i narkotykami, zamiast przeciwdziałać wszelkiemu gwałtowi zaczęła szerzyć go na niesłychaną skalę atakując publiczność w pobliżu sceny kijami do bilarda. Aż podczas koncertu The Rolling Stones doszło w tej sytuacji do nieuniknionego - Hell`s Angels zaatakowali i pobili na śmierć osiemnastoletniego czarnoskórego chłopaka, który znalazł się wtedy pod sceną. To nie jedyne ofiary katastrofy, jaką stał się koncert w Altamond: dwie inne osoby zginęły w swoich śpiworach przejechane przez samochód, a jeszcze inna utonęła. Wydarzenie, które miało być kolejnym przykładem tworzenia się nowego społeczeństwa, stało się jego grobem, nim przekonać się mógł ktoś czy naprawdę ono powstaje, czy naprawdę rodzi się nowa świadomość, a zmiana świata jest na wyciągnięcie ręki. Epoka wolnej miłości, psychodelicznego rocka, kolorowych, wzorowanych na indiańskich ubiorach, strojów i totalnego pacyfizmu odeszła w przeszłość.

Dzisiaj o hipisach mówi się jako o fakcie historycznym, subkulturze młodzieżowej, która przeszła do historii ruchów kontrkulturowych. Twierdzi się, że ich czas minął dawno temu. Ale czy na pewno...? Czy naprawdę stanowią oni dzisiaj zamkniętą kartę historii? Czy stosunek do świata oraz rodzaj wrażliwości wobec jego spraw reprezentowany przez nich zupełnie nie przystaje do naszej dzisiejszej rzeczywistości? Czy u progu ery społeczeństwa informatycznego hipisowskie ideały mogą być jeszcze komuś bliskie? Okazuje się, że tak.

Muzyka spod znaku New Beat, którego najgłośniejszym reprezentantem była grupa Front 242, zaczęła coraz śmielej rozbrzmiewać w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych na plażach Goa. Aranżacyjnie doszło do małej rewolucji muzycznej - mocny elektroniczny rytm, tzw. bit, wysunięty został na pierwszy plan. To właśnie jego wyrazistość zadecydowała, że zespoły reprezentujące ten nurt przyjęto aż tak entuzjastycznie. Jednak potrzeba bitu "wolnego", nie skrępowanego aranżacją utworu była jeszcze większa - podczas imprez organizowanych na indyjskich plażach zaczęto grać więc pierwsze utwory skomponowane przez muzyków przebywających na Goa. Rytm w tych instrumentalnych utworach panował niepodzielnie, był podstawą aranżacji, i to wokół niego rozgrywała się cała dramaturgia kompozycji. Pojawił się styl muzyczny nazwany później Goa Trance lub zamiennie Psychedelic Trance.

To nie był jeszcze jeden z rodzajów muzyki tanecznej, jak np. techno lub house. Ten styl, powstały z zetknięcia się europejskiej muzyki elektronicznej z plażami i słońcem Goa stworzył subkulturę, wykreował styl życia, który wybrało później dziesiątki tysięcy ludzi na całym świecie.

Od drugiej połowy lat 90-tych w prasie zachodniej zaczęły pojawiać się pierwsze artykuły mówiące o dziwnych imprezach organizowanych na plażach Goa. Szok wzbudzały informacje mówiące o tym, że potrafiły one trwać nawet po kilka dni a ich uczestnicy, wyglądający jak hipisi w latach 60-tych, nieustannie tańczyli z krótkimi przerwami na sen do dziwnej, elektronicznej muzyki granej przez didżejów. Był to już czas, kiedy psychodelia pochodząca z Goa, padła na podatny europejski grunt, na razie w Anglii. Jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać tam niezależne wytwórnie wydające płyty z psychedelic trance oraz kolektywy organizujące imprezy. Na ulicach miast, zwłaszcza Londynu, pojawili się kolorowo przebrani ludzie z długimi włosami. Wkrótce fluid kolorowej psychodelii przedostał się na kontynent - w niemieckich, francuskich czy hiszpańskich miastach zaczęły powstawać pierwsze trance shopy oferujące płyty, stroje, dekoracje a imprezy nieśmiało pojawiające się tu i ówdzie z czasem zaczęły zamieniać się w wielkie, wielotysięczne zgromadzenia. Krajem, w którym szczególnie rozwinęła się Psychedelic Culture są Niemcy. Ilość osób zaangażowanych w nią oraz ich działania zdecydowały, że zajęła ona dominującą pozycję w świecie niemieckich ruchów kontrkulturowych. Obecnie jest to już cała machina, na którą składają się dziesiątki niezależnych wytwórni płytowych, kolektywów organizujących imprezy, trance shopów oraz pismo o nazwie Mushroom wychodzące w kilkudziesięciotysięcznym nakładzie w dwóch wersjach językowych: niemieckiej i angielskiej.

Głównym elementem ogniskującym w sobie wszystko, co składa się na tę subkulturę są imprezy, a zwłaszcza tzw. open airs - organizowane na wolnym powietrzu, w wybranych miejscach z daleka od ludzkich siedzib i w otoczeniu porażającej swą urodą natury. To nie są zwykłe taneczne party. To są misteria, podczas których następuje duchowe oczyszczenie i pełna harmonia z naturą i kosmosem. Stąd taką wagę przykłada się do ich wystroju zewnętrznego. Bogactwo ornamentyki prezentowanej na nich jest niekiedy powalające pod względem rozmachu, skali i bogactwa. To niemal odrębna dziedzina sztuki. Miałem okazje być obecnym, w 1996 roku w Londynie, na imprezie zorganizowanej przez transową firmę Flying Rhino, która jak się okazało, przeszła do historii tamtej sceny, jako jedna z najlepszych, które kiedykolwiek zorganizowano. Otóż na miejsce wydarzenia wybrano stary, nieczynny już wiktoriański teatr. Gdy znalazłem się w jego wnętrzu w dniu imprezy, oniemiałem z zachwytu - stałem pośrodku pogańskiej świątyni, a wokół mnie odbywał się dziwny obrzęd, którego główny element stanowił taniec. Kilkaset osób, wyglądających jak hipisi w latach 60-tych, tańczyło w otoczeniu wielobarwnych wizerunków hinduskich bóstw Shivy i Ganesha, otoczonych przez dziesiątki palących się kolorowych świeczek, a dym z kadzideł, rozstawionych przy płótnach przedstawiających bajkowe pejzaże, snuł się cienkimi nitkami ku sufitowi potęgując swą egzotyczna wonią poczucie nierealności. Wnętrze teatru pogrążone było w półmroku - jedynym źródłem światła były kolorowe świeczki.

Wkrótce okazało się, że imprezy tego typu zaczynają przyciągać ludzi z zewnątrz. Zaistniała podobna sytuacja jak w przypadku festiwali rockowych epoki hipisowskiej, na które zjeżdżali nie tylko hipisi, ale również ogromne rzesze ludzi nieidentyfikujących się bezpośrednio z nimi. Atmosfera wolności i oczyszczenia duchowego poprzez taniec stała się atrakcyjna dla ludzi stłamszonych przez ciasny gorset cywilizacji rynkowej. Niemal na całym świecie, a zwłaszcza w Europie, pojawiły się ogromne imprezy z udziałem wielu tysięcy ludzi, trwające nieprzerwanie po kilka dni.

Przez Niemcy w okresie letnim przechodzi fala ogromnych open airów, z których największy Voov Experience potrafi zgromadzić nawet 20 tyś ludzi. Nie mniejszych rozmiarów imprezą, o kultowym już statucie, jest organizowany raz na dwa lata w najpiękniejszych rejonach Portugalii Boom Festival, na którym miałem okazję być w ubiegłym roku. To właśnie na nim swą premierę miał film Liquid Crystal Vision opowiadający historię transowego ruchu, w którym co rusz padały zwroty typu psychedelic culture czy psychedelic society. Psychodelia stała się głównym punktem odniesienia w estetyce całego ruchu i sposobem wyrażania własnych emocji poprzez muzykę, ubiór, oprawę plastyczną imprez. Niemal dokładnie za pomocą tego samego kodu estetycznego wyżywali się artystycznie hipisi.

Nie tylko jednak psychodeliczna estetyka łączy scenę transową z hipisami. Wspólna jest im również fascynacja rozwojem duchowym i życiem w zgodzie z samym sobą, wspólne odniesienie do buddyjskich haseł nawołujących do kontemplacji własnego wnętrza i samodoskonalenia się.

W przeciwieństwie jednak do hipisów scena transowa właściwie nie interesuje się światem zewnętrznym - nikt tu nie nawołuje do przeprowadzenia pokojowej rewolucji, która uczyni świat lepszym, nikt nie ma poczucia misji. Słowa Jaggera o daniu przykładu całej Ameryce, wypowiedziane przed feralnym koncertem The Rolling Stones w Altamond, nie znajdują w przypadku psychedelic culture żadnego odniesienia. Tutaj chodzi o jak najgłębszą podróż w głąb siebie samego i odnalezienie w ten sposób wewnętrznego spokoju.

Tekst: Leszek Rakowski