Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

afgin - astral experience


afgin_-_astral_experience
Suntrip Records, 2009


1. Astral Experience
2. Old Is Gold (Part 2)
3. Journey Through Acid
4. Dreams In Motion
5. Emotions
6. Heaven's Tears
7. Northern Exposure
8. Aden Prayers

To ostatni z listy wydanych ostatnio przez Suntrip Records długo zapowiadanych poważnych albumów goa trance, z którymi należy sie liczyć. Tak przynajmniej powinno być w zamierzeniu dystrybutora tej płyty.

Tytułowy "Astral Experience" znalazł się na pierwszej pozycji i jest to całkiem nośna muzyka. Całość ma dobre motywy przewodnie i ogólnie to jeden z najlepszych utworów na krążku. Druga cześć "Old Is Gold" jest co prawda fajnie skomponowana, ale jakoś mnie nie przekonuje. Są melodie, ale jakoś nie potrafiły sie wgryźć do mojej głowy. Obiecujący tytuł trzeciego kawałka nastraja bardziej optymistycznie. I zgodnie z zapowiedzią od samego początku atakuje nas przyjemnie wygładzony kwasik, z którym później są robione różne rzeczy. ;) Ogółem utwór na plus, ale przez cały czas czegoś brakuje. Może jednego leadu więcej, dodatkowej przeplatającej wszystko melodii, albo bardziej szarżującej perkusji? Wiecie o co mi chodzi. Być może na jakimś naprawdę mocarnym systemie nagłaśniającym odkrywa swoje drugie oblicze? Czy są jeszcze dzisiaj DJe grający wyłącznie goa trance? ;) "Dreams In Motion" miał to szczęście znaleźć się również na jeszcze gorącej składance "Pure Planet 3" (notabene pod szyldem konkurencyjnej Kagdilia Records) - jest całkiem w porządku, a po bardziej szczegółowe dywagacje ;) odsyłam do tekstu odnośnie wspomnianej kompilacji. Piąty z kolei kawałek pod tytułem "Emocje" to z jednej strony solidna porcja melodyjnego psytransu, a z drugiej znowu jak gdyby odgrzewanie tego samego kotleta. Podobne odczucia miałem w przypadku najnowszej Filterii - w kółko to samo. Czy "styl" danego twórcy musi koniecznie oznaczać korzystanie ciągle z dokładnie tych samych wzorów brzmieniowych i dźwięków? No co tu ukrywać, to nie są czasy Astral Projection (ani tamta moc, niestety), a artyści tacy jak Cosmosis czy Dimension 5 jakoś nie mieli wielkiego problemu z proponowaniem nam zróżnicowanych dźwiękowo numerów. Zaraz, zaraz. W zasadzie obraz tej płytki, który zaczyna sie tutaj pojawiać, to po prostu kolejny, politycznie poprawny kompakt bez większego polotu. W tym miejscu należy sie kilka linijek dywagacji, jak to drzewiej bywało ;), a jak jest teraz. Pierwsza część "Pure Planet" to było coś nowego, mimo wszystko. Ta składanka, podobnie jak wydany rok wcześniej debiut Ethereal, zaszczepiła odwagę artystów w sens nagrywania tego typu muzyki w obecnych latach, a może goa trance zawsze dobrze się sprzedawał? W zasadzie po pewnym czasie "zachwytu" nad "nową falą" pojawił się przesyt, że "to już było", że nie ma nic poza dopieszczeniem technicznym itd. Ale obecnie nie uważam, żeby o to chodziło. Po prostu, tak jak dawniej, pojawiają sie płyty, które są jak nagłe olśnienie, ale też i takie, które nie mają w sobie nic poza kunsztem technicznym - po prostu nudne i nieciekawe, jak moim zdaniem przereklamowana najnowsza płyta Filterii. Są nowe płyty, które brzmią cudownie, zalicza się je do "nowej fali goa" i ... zupełnie mnie nie ruszają. Tak się stało z Afginem. Miała być bomba termonuklearna, a skończyło się na dwóch, góra trzech mocnych fajerwerkach i odpaleniu złamanej zapałki. ;) Ot, nic takiego. Po kilku wyśmienitych utworach na rożnych kompilacjach Afgin (jeszcze raz warto wspomnieć genialny "Tribute To The Sun"!) nam "nie zaskoczył" z żadnym genialnym materiałem, podarował nam za to wiele wersji tego samego schematu, niestety. W takim wydaniu "na jedno kopyto" wolę już przytoczonych wcześniej Ethereal i ich "Anima Mundi" (Tranceform Records, 2003). Też wszystko do siebie zbliżone, ale jednak po bliższym przyjrzeniu się - różne. I diabelnie głębokie. I w tym rzecz. Także to nie chodzi o to, że kiedyś muzyka była inna, bo zawierała w sobie coś innego - jeśli nadal może mnie cieszyc wydany niedawno Merr0w, który z początku po kilku przesłuchaniach wydal mi sie hałaśliwy, oklepany i nudny (rzuciłem go w kąt po kilku dniach - dopiero później, po zagłębieniu sie w niego na spokojnie odkrył swoja wewnętrzną poezję... to po prostu nie są kolejne utwory zrobione na kolanie bez większego pomysłu, to coś znacznie lepszego), to nie jest to kwestia roku wydania danego materiału. Dźwięk to dźwięk, niesie ze sobą taką samą moc - ten z 1999, czy ten z 2009. To nie ma znaczenia. Liczy się przekaz i to co zawsze, czyli owe nieuchwytne "coś" ("cosik" ;)). Jestem głęboko przekonany, że współcześni twórcy tacy jak Afgin, wspomniany Merr0w, albo taki Astrancer (jego "Dzog Chen" czy "Blazar" zrobiłyby większe zamieszanie 10 lat temu, ale to wyłącznie dlatego, że wtedy ogólnie wydawano MNIEJ muzyki, a ludzie nie byli tak oswojeni z goa - co nie zmienia faktu, że ten artysta jest geniuszem) wkładają w tworzenie swojej muzyki tyle samo serca, co kiedyś Astral Projection czy Dimension 5. Powracając, trochę lepiej jest w przypadku epickiego "Heaven's Tears" z dobrym początkiem i bardziej ciekawym od poprzedników rozwinięciem tematu. To drugi po "Astral Experience" naprawdę porządny kawałek i nawet wspomniane podobieństwo już tak nie drażni. Niestety, w zasadzie już nie oczekując żadnej nagłej zmiany na lepsze, dostałem kolejną porcję podobnych rytmów w utworze "Northern Exposure", który momentami ociera się o coś naprawdę konkretnego, ale w zasadzie ma podobny współczynnik prawdopodobieństwa znużenia słuchacza jak pozostałe tutaj zamieszczone. Ale chyba nie oczekiwaliśmy, że każda nowo wydana płyta goa będzie doskonała, prawda? Nie jest to też efekt mojego znużenia tym gatunkiem, który mógłby wpłynąć na werdykt. ;) Jeśli potrafisz podejść do 1000-nego z kolei wydawnictwa goa trance jakbyś w ogóle nie wiedział czym jest ta muzyka i słuchać kolejnej melodyjnej płytki tak, jakbyś to robił po raz pierwszy w życiu - wtedy można bardzo łatwo rozpoznać, które z nich są genialne, a które przeciętne. Gdy zatracasz tą umiejętność - wtedy każdy kolejny album psychedelic trance będzie nudny, wtórny i bez polotu. To bardzo proste - wielu "starych wyjadaczy" (choć nie wszyscy!) narzeka, że teraz goa jest inne niż kiedyś. Moim zdaniem to bzdura. Jest takie samo, jak było. Goa trance to goa trance, więc może po prostu nie słuchajcie go teraz, skoro Wam nie podchodzi. Przestańcie na rok, czy półtora. Ja tak zrobiłem - skoczyłem w bok prosto w dark psychedelic, czego nie żałuję, a teraz mogę na nowo cieszyć się zarówno starszymi wydawnictwami, jak i tymi nowymi. W ten sposób osiąga się jakąś "świeżość" spojrzenia. Inną sprawą jest czego w ogóle odbiorcy oczekują po goa trance wydawanym obecnie? Bo fakt, że ta płyta nie jest niczym zachwycającym, już znacie. Kończący płytę "Aden Prayers" to już klasycznie downtempowa produkcja. Może się spodobać lub nie. Niczego jej nie brakuje, płynie spokojnie do przodu i w zasadzie to według mnie jedna z ciekawszych pozycji na tej płycie. Dobrym akcentem jest motyw pojawiający się w okolicach czwartej minuty - zaraz po jego wejściu robi się całkiem ciekawie.

Powracając do bohatera recenzji, w przypadku "Astral Experience" nie wiem czy można mówić o zrobieniu albumu "na siłę", bo to przecież debiut. Czegoś zabrakło. Jest melodyjnie, mamy doskonałe brzmienie i tą całą "otoczkę" i w zasadzie niczego naprawdę interesującego to nie tworzy. Posłuchałem i odłożyłem na półkę. Po jakimś czasie dałem jej kolejną szansę i efekt podobny. Na kolejna próbę przyjdzie jej poczekać kilka dobrych miesięcy, o ile w ogóle ja dostanie. ;) Ciekawa sprawa, bo identycznie stało sie z ostatnim "popisem" Hallucinogena w wersji "na żywo". Tyle, że tam mamy głównie starszy materiał w innej otoczce i gitarowe wariacje, natomiast tutaj zupełnie nowy materiał. De gustibus ex. Obecny styl tego artysty do mnie nie trafia, być może Wam się to bardziej spodoba. Jeśli preferujecie "starsze" brzmienia - zazwyczaj te bardziej chropowate i mocniej zakwaszone - poszukajcie czegoś, gdzie znajdziecie twórców takich jak przykładowo Artifact 303, Jikkenteki, Pandemonium, Anakoluth czy E-Mantra. To będzie to. Zatem obecnie z mojego punktu widzenia wynik przyjacielskiego pojedynku dwóch wytworni, Kagdilia Records vs Suntrip Records, wygląda bardziej korzystnie dla tej pierwszej, a co do samej płyty - kwestia indywidualnego gustu odegra największą rolę.

JetMan