Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

amithaba buddha - myself in the mirror


amithaba_buddha_-_myself_in_the_mirror
Phototropic Records, 2010


1. The Ritual Begins (Intro)
2. Ankh
3. Dancing With The Winds
4. Psychic Curse
5. Trip To Kuros
6. Eye Can See You (Original Mix)
7. Regain Control
8. Myself In The Mirror
9. The Alpha & The Omega
10. Exhumed
11. A Blessing Journey

Po wydanej w połowie marca EPce "Psyramid" oraz niespełna dwa miesiące później produkcji "Goa Gate" Amithaba Buddha powraca z porcją jedenastu wyskokowych numerków. Wydawnictwo udostępnia znana i lubiana wytwórnia Phototropic Records.

O "Intro" nie można zbyt wiele powiedzieć poza tym, ze jest bardzo dobre. Zwokoderyzowany, zbramkowany wokalik i kilka filtrów potrafią zdziałać cuda. Zapowiada się nieźle! "Ankh" przypomina radosne produkcje grupy RA. W takim też stylu są wszystkie optymistyczne melodie tutaj zawarte - pachnie to starą piramidą i Egiptem. Sam utwór posiada dosyć ciężką linie beatu, który czasami serwuje nam niezłe doznania. Jest całkiem w porządku, chociaż nie wszyscy lubią taki styl. Lepiej niż przy egipskim poprzedniku bawiłem się przy "Dancing In The Wind" - znowu hiper-radość i pozytyw. Melodie są w zasadzie dobre, ale czegoś im brakuje, aby porwać mnie w ten świat dalej. Być może rozwiązaniem tej zagadki jest fakt, że za projektem Amithaba Buddha stoi Filipe Santos (czyli kolejno Lost Buddha i Pandemonium) i przyznam się bez bicia, że nie do końca przemawia do mnie jego twórczość. Cóż, miałem nadzieje, że nie będzie to kiepska goa-ekshumacja, gdzie wszystkie kawałki są zrobione niejako na jedną modłę. "Psychic Curse" nie przynosi jednoznacznej odpowiedzi, gdyż w zasadzie jest zbliżony brzmieniowo do poprzednika. "Trip To Kuros" pomimo dobrego zakwaszenia rozczarowuje - kolejny raz melodie w podobnym paśmie brzmieniowym. Niestety. A przecież RA i płyta "9th" dobrze pokazała, że nie musi to być wcale wadą, o ile zrobi się to z pomysłem. Trochę więcej charakteru wyraźnie słychać w "Regain Control", "Exhumed" oraz "Myself In The Mirror", ale to wszystko rysuje się jako taka gorsza kopia wspomnianego już RA. Zamykający płytkę "A Blessing Journey" jest w zasadzie niezły, ale wrażenia przesytu całą resztą już nie był w stanie naprawić. Szkoda! Taka śliczna okładka zmarnowana. ;)

Rozumiem, że wielu chciałoby powrotu do goa "podróży międzygwiezdnych i cybernetyki z drugim dnem" w stylu chociażby Dimension 5, czy boskiego Darshan. No cóż, przyjdzie jeszcze trochę poczekać. Album jest zbyt jednowymiarowy, a przez brak pomysłowości i zbliżony wydźwięk praktycznie każdego utworu, gdzie trudno zapamiętać chociażby jeden z nich (poza fajnym wstępem), powiedziałbym, ze nawet plaski.

JetMan