Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

electric universe - blue planet


electric_universe_-_blue_planet
Spirit Zone, 1999


1. Fly
2. Compressor
3. Renania
4. Meteor
5. Rock Da House
6. The Tribal Session
7. Magnetic Field
8. The Space Dimension
9. Lovescience
10. Journey Into Outer Space

Jeśli jest jakiś utwór w dyskografii Electric Universe, który trzeba koniecznie znać, to jest to rzecz jasna "Meteor". Płyta "Blue Planet", na której znalazł się ów klasyk, jest niczym dobra bombonierka z wszelkiego rodzaju czekoladkami. Znajdzie się więc coś dla amatorów mlecznych słodkości, jest też coś dla fanów gorzkiej czekolady, a i miłośnicy czekoladek z różnorakimi nadzieniami nie będą rozczarowani. Dla każdego coś dobrego.

Do całej zabawy zaprasza nas "Fly". Genialna i jakże prosta perkusja oraz hipnotyzujące tło wiodą nas przez cały numer. Z czasem dochodzą również świdrujące dźwięki TB-303. Utwór jest żywym dowodem na to, że można osiągnąć niesamowite efekty przy minimalnym użyciu środków. "Compressor" nie przypadł mi szczególnie do gustu i nie mogę powiedzieć o nim nic pozytywnego poza tym, że jest. Chwile z nudnym poprzednikiem w pełni rekompensuje za to niesamowicie intensywny "Renania", gdzie co rusz czekają na nas kaskady żywiołowych, elektryzujących dźwięków i acidowe eksplozje, spięte razem nieskomplikowaną perkusją. Tak oto doszliśmy do fenomenalnego utworu "Meteor", bez którego ten album nie byłby tym samym, a któremu warto chyba poświęcić najwięcej miejsca. Do Borisa dołączył tu gitarzysta Roland Wedig, który odpowiada za niesamowite gitarowe solówki w utworze. Dynamiczne i zdecydowane gitarowe riffy wyróżniają ten numer spośród morza psytransowych produkcji i były jednym z powodów dla których z miejsca przypięto mu łatkę kultowego. Nie ma co się dziwić statusowi tego kawałka, skoro zapada nam w pamięci już po pierwszych sekundach jego trwania. Naładowany jest idealną kombinacją energii i potężnych melodii, wspartych niezapomnianym brzmieniem gitary, przez co po dziś dzień jest on wizytówką twórcy, podobnie jak "One Love" z pierwszej płyty sprzed lat. Numer piąty, czyli krzykliwy "Rock Da House" to kolejny zwrot o 180 stopni, gdyż mamy tu do czynienia z brejkami. Nie jestem fanem tego typu produkcji, ale trzeba przyznać, że wyszło to artyście całkiem nieźle. Utwór przykuwa zwłaszcza uwagę dobrze wmontowanymi kwaśnymi partiami, które zaznaczają swoją obecność w drugiej połowie jego trwania. Nazwa kolejnego utworu nie mogła być bardziej wymowna. "The Tribal Session" sprawi, że po raz kolejny nie będziemy się mogli nadziwić tej płycie, a stopa (jak nie obie) zacznie wybijać plemienny rytm. Po w pełni elektronicznym wstępie witają nas żywe, tribalowe bębny w sprzężeniu zwrotnym z mocnym bitem i świetną perkusją. Za obecność "żywych" instrumentów odpowiada Maddi Tation i trzeba przyznać, że zaangażowanie tej osoby w proces tworzenia albumu było strzałem w dziesiątkę ze strony niemieckiego twórcy. Jest to idealna ścieżka dźwiękowa do pląsów przy ognisku o zachodzie słońca, gdzie rytm wyznacza miarowy bit. "Magnetic Field" to już mniej intensywne doznania, co wcale nie znaczy, że jest nudno. Wręcz przeciwnie, sunie on gładko niczym szybowiec na bezchmurnym niebie, przywracając na pierwszy plan elektroniczne brzmienia i na nowo definiując pojęcie "poranny psychedelic trance". Z początku połamany "The Space Dimension" przekłada mowę robotów na muzykę i z czasem przechodzi w rasową, transową hipnozę z ewidentnym goa-posmakiem. "Lovescience" to zrobiony z dbałością o każdy detal stonowany trans wpadający w płynące downtempo. Koniec lotu następuje wraz z "Journey Into Outer Space", gdzie pokazuje jeszcze jedno ze swoich wielu oblicz, tym razem jako kreator wyśmienitego, przestrzennego chilloutu, z którego przebija głębia i magia kosmosu.

Nie da się ukryć, że jest to bardzo oryginalny album. Wraz z każdym utworem czuć, że Boris Blenn jest twórcą, który lubi mieszać różne gatunki i czerpać z różnych szufladek elektroniki, co czyni zresztą z dużą klasą i zręcznością. Album mieni się różnymi barwami niczym kameleon, podając co chwila na kosmicznej tacy inne muzyczne danie. Bardzo dobrze zaaranżowane utwory z łatwością zabierają nas w podróż po obrzeżach galaktyki, wystarczy zresztą przywołać tytuły takie jak "Fly", "Renania" czy "Magnetic Field", a i bardziej ziemskie klimaty nie będą nam obce, jeśli wspomnieć o pełnym rdzennych motywów "The Tribal Session". Niewątpliwym gwoździem programu jest oczywiście "Meteor", który po prostu trzeba znać. Stawiam go na tej samej półce co produkcje takie jak "Astral Projection - Kabalah" czy "Man With No Name - Teleport". Pozostałe utwory co prawda bledną w jego świetle, ale nie oznacza to, że są słabe. One również mają wiele do zaoferowania, choć może nie dorastają mu do pięt w wielu aspektach. Słysząc zawarte tu utwory, niektórzy mogą się oburzać, że Blenn nie mógł się zdecydować w jakim klimacie nagrać płytę. Cóż, właśnie brak jednostajności i natężenie różnorodnych klimatów sprawiają, że w pełni eklektyczny "Blue Planet" pozostaje jednym z moich ulubionych, jeśli nie ulubionym albumem autorstwa Borisa Blenna jaki wydał pod szyldem Electric Universe.

Templar