Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

etnoscope - drums from the dawn of time


etnoscope_-_drums_from_the_dawn_of_time
Digital Structures, 2003


1. Dawn Of Time
2. Sunrise
3. King Size Rizzla
4. Megastamp
5. Sneaky Drums
6. Metalixir
7. Qula
8. Silent Agreement
9. Ki Lan
10. Harmony

(Album można ściągnąć za darmo z Ektoplazm)

Konkretnie: proste acidy, sztampowe aranże, powielany jeden schemat, zasadnicza rytmika, nieabsorbująca atmosfera - tego wszystkiego nie ma na tej płycie. Oczywiście nie zapowiada się transowy przełom, ale przynajmniej armageddon przełożono tym wydawnictwem na inny termin. Nareszcie coś wybijającego się z tłumu, odmienny pogląd w całej procesji wyznających tę samą wiarę. Tytuł płyty jak i nazwa wytwórni (Digital Structures) mówią same za siebie... niczym szwedzkie popołudnie zimne i przestrzenne granie wspomagane jest tu etnicznymi akcentami. Najważniejsze jednak, że nie jest nudno dzięki czemu po pierwszym podejściu kojarzymy cechy wyróżniające poszczególne tytuły. Filmowy i w przeważającej części drumowy "Dawn Of Time" jest szamańskim wprowadzeniem w soniczny obrzęd albumu. "Sunrise" to już taneczna delikatność otrzymana przede wszystkim za sprawą anielskiego, kobiecego wokalu. Nie jest to może Beth Gibbons z Portishead ale swoje zadanie spełnia i słońce faktycznie wschodzi. Szczególnie podoba mi się rozmazany dół utworu. Dalej mamy pogodny "King Size Rizzla" z lekko funkującym rytmem, ale nie nastawiałbym się w tym przypadku na specjalnie wyrazisty kawał muzyki. "Megastamp" jest natomiast ukłonem w stronę niemieckiej filozofii. Masywny, minimalistyczny rytm, stompujący jak prasa Bruderera w zakładzie pracy, wsparty ciekawymi detalami w tle, no i oczywiście werblami. Kolejny utwór kojarzy mi się momentami z graniem brytyjskim. Lekko zakręcony, w połowie przerwany przez stricte Quirk'owy motyw - czyli w kierunku rave'u. Bardziej jednak brzmieniowo niż formalnie. "Metalixir" - szesnastkowy bas dodać sporo perkusji równa się średni efekt. Momentami staje się dość wciągająco ale są tu dużo ciekawsze numery. I wreszcie kawałek do którego w tym tekście spieszno mi było niezwykle... "Qula" to takie Altom'owskie podejście do sprawy ale jakże odmiennie sprawdza się w praniu. Również delikatnie, lekko sterylnie (choć nie aż tak na szczęście) ale ten wokal i po raz kolejny ciekawe smaczki w tle. Robi na mnie wrażenie taka estetyka. Po lekko wzniosłych klimatach muzycy serwują nam oniryczną atmosferę w "Silent Agreement", który urzeka mnie na potęgę. Rozmywający wizję, nużący i omamiający... doprawdy wspaniały utwór. Końcówka płyty to znów lekko rave'owe "Ki-Lan" jak i wolniejszy, odrobinę filmowy "Harmony" - apetyczna kropka kończąca zdanie wypowiedziane w transowej dyskusji zalatującej ostatnio jałowymi hasłami. Ta płyta ma w sobie moc... żadne to odkrycie ale urzeka bez cienia wątpliwości. Niewątpliwymi "hitami" parkietu będą "Sunrise" i "Qula". Tylko słuchać!

Liszu