Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

fearsome engine - biting point


fearsome_engine_-_biting_point
Nano Records, 2009


1. Consciousness Conductors
2. Beyond Imagination
3. Silver Liner
4. Synaptic Surgery
5. Acid Head
6. Drugganaut
7. New Horizon
8. Crazy
9. Rocks To Rocketships

Nano Records nie może raczej narzekać na popularność czy brak dobrych wydawnictw. Tym razem ta renomowana wytwórnia postawiła na nowego konia w trwającym już kilka ładnych lat galopującym wyścigu psytransowych wierzchowców. "Biting Point" to album, który postanowiłem uhonorować wysoką notą jeszcze przed jego ukazaniem się, czy nawet narodzinami samego projektu Fearsome Engine. W porządku, przesadzam, ale z drugiej strony mówimy tu o poskramiaczu trancefloorów i ex-członku projektu Cosmosis. I to jeszcze w barwach Nano Records. To się nie mogło nie udać. Nie ukrywam, że na rezultat tej kooperację czekałem z wyjątkową niecierpliwością i entuzjazmem. Skazani na sukces od samego początku, Tristan Cooke i Jeremy Van Kampen a.k.a. Laughing Buddha dostarczyli nam inteligentnie zmajstrowaną wybuchową paczkę, zdolną błyskawicznie zdetonować każdy psytransowy dancefloor na świecie i z łatwością zburzyć spokój domowych pieleszy.

To już pewna tradycja, że wielkie rzeczy zaczynają się najczęściej z hukiem. Nie inaczej jest w przypadku "Consciousness Conductors", gdzie szybko możemy się przekonać z jakiego rodzaju materiałem mamy do czynienia. Jest to pompujący psytrance o brytyjskim posmaku, gdzie transowa elegancja, wieloletnie doświadczenie, wyraźnie elementy full-onowe i niczym nieskrępowana parkietowość mieszają się w jeden dobrze wyważony twór. Już na tym poziomie słyszymy, że płycie nie można odmówić przede wszystkim rozmachu. Głośniki tłoczą solidne porcje psytransowego blockbustera, który ani myśli zwolnić, ewentualnie na moment przed kolejną dozą szaleństwa. A to dopiero początek! Eskalacja energii trwa z numeru na numer. Kiedy już myślimy, że zaznamy spokoju, chłopaki z Fearsome Engine dorzucają jeszcze do pieca, przez co ten transowy kocioł praktycznie non stop bucha kipiącą energią. Numery mają ciekawą budowę, odpowiednie narastanie i zmyślnie umieszczone detonacje. Szczególnie zauważalne jest to w moim ulubionym numerze "Acid Head", który służy tu za jedną z głównych sił napędowych krążka. To prawdziwy dynamit zamknięty w ponad 9 spektakularnych minutach - żyć nie umierać! Oczywiście płyta ta to nie tylko zlepek pękatych basów i szybkiego rytmu. Do naszej dyspozycji oddano lekką ręką gustowne melodie, obowiązkowe kaskady kwasów oraz całą gamę dźwiękowych detali jak świdry, spirale, pogłosy, szmery, świsty, gwizdy, stuki i puki czy wreszcie typowe dla Tristana blaszane soniczne patenty. Zawarte tu numery nie są zaledwie kalką poprzedników, a każdy z nich wyróżnia się od reszty swoimi indywidualnymi cechami. Przykładowo mistrzowski "Synaptic Surgery" wraz z jego przefiltrowanymi na wszelkie sposoby bełkotami przywodzi na myśl udział Hallucinogena, aczkolwiek trzeba zaznaczyć, że Posford nie miał z tą płytą nic do czynienia. "Drugganaut" z kolei ma pewne izraelskie naleciałości, jednak ewentualne ciągoty w kierunku tamtejszych tandetnych popisów łagodzi brytyjskie podejście do dobrej, kwaśnej balangi. Koneserzy tematu będą zapewne zachwyceni momentami, kiedy można obcować z motywami rodem z lat 90-tych poprzedniego stulecia, nawiązujących do klasyki. Pojawiają się one w utworach "New Horizon" (druga połowa) czy "Crazy" (bardzo klimatyczne staroszkolne intro). Nie twierdzę, że nie jest to zasługa Tristana, ale najpewniej jest domniemywać, że stało się tak zapewne za sprawą Jeremiego, który swego czasu udzielał się z Brianem Halseyem jako Cosmosis i to właśnie te stare cosmosisowe triki czuć tu najbardziej. Ciekawy jest także koniec płyty w postaci "Rocks To Rocketships", gdzie Brytyjczycy nie serwują standardowego dla wielu albumów chilloutowego numeru, lecz dozują kolejną dawkę psytransowych emocji, choć odbywa się to już w znacznie bardziej stonowanych warunkach w zestawieniu z resztą tłustych kąsków. Tak czy siak produkcje Fearsome Engine mają jeden wspólny mianownik: wszystkie numery zap&*#$%lają szybkim sprintem, wodząc bez trudu transerów za nosy i wyzywając na pojedynek nagłośnienie. Przeróżne pomysłowe efekty dźwiękowe i sample świetnie wpisują się w momenty zwolnienia akcji i wychodzi to rewelacyjnie, dając chwilę wytchnienia gdy wszystko się kumuluje przed finałem. Jest w tym wszystkim pewna szablonowość, bowiem słyszeliśmy tego typu chwyty już nie raz, ale zrobiono to w taki sposób, że nie będzie nam to zaprzątać głowy ani przez chwilę. Nie kiedy psytransowy silnik jest rozpędzony do takich obrotów jak tu.

Oczekując na tą płytę miałem nadzieję na naprawdę ciekawie zrealizowane utwory skąpane w brytyjskim klimacie. Już wypuszczone wcześniej przez wytwórnię jako teaser w postaci singla "The Fearsome EP" utwory "Beyond Imagination" i "New Horizon" zaostrzyły niemały apetyt i pokazały z czym będę miał do czynienia. Spodziewałem się rozmachu porównywalnego chociażby ze świetną płytą "Chemisphere" Tristana. Moje oczekiwania były tym większe, że projekt Fearsome Engine przypomina mi inny sympatyczny duet, mianowicie AMD (Aphid Moon + Dickster) - dowiódł on krążkiem "Big Fish", że co dwie głowy to nie jedna. Oczywiście nie zawiodłem się. Dzięki dwóm edycjom festiwalu Ozora przekonałem się już, że Tristan to prawdziwy szaleniec - w pozytywnym znaczeniu tego słowa. To co robi z ludźmi na parkiecie jest nie do opisania. Wielu uważa, że nie ma on sobie równych i można się w tym spokojnie zgodzić. Jego wyczucie symbiozy tej muzyki, jej odbiorców i jej imprezowego aspektu przekłada się na utwory i da się odczuć tu na każdym kroku. We współpracy z Laughing Buddhą, architektem niesamowitej płyty "Cosmology", który również jadł psy-chleb z niejednego transowego pieca, nie mógł nie sprostać zadaniu i wybrednym gustom muzycznych smakoszy. Muzycy mieszają doskonale swoje style, dzięki czemu nie słychać żeby przeważał któryś z nich. W każdym z utworów odnajdziemy elementy właściwe dla obu artystów, co potwierdzi każdy kto jest z dyskografiami Tristana i Laughing Buddhy za pan brat. Nie dość, że psy-eksplozji na dużą skalę jest tu sporo, to jeszcze jest tu moc przeróżnych detali i przede wszystkim psychodelii. Dynamiki jest tu tyle, że można by nią spokojnie obdzielić kilka innych płyt, a sam "Acid Head" to prawdziwy gejzer mocy. Krótko mówiąc: Tristan i Jez dali radę na całej linii. Jest to psytrance tak dobry, jak gdyby muzycy za jego sprawą próbowali odreagować wyjątkowo słabe wyspiarskie jedzenie. Mimo wszystko czegoś mi na tym krążku zabrakło i mam nadzieję, że to bliżej niesprecyzowane coś odnajdę na kolejnej płycie duetu. Jeśli chodzi o "Biting Point" to nieistotne jest w jakim rodzaju psytransu gustujemy. To pakiet z przednią zabawą, masą efekciarstwa i dobrej muzyki w jednym. Jeśli ktoś tego nie przyswaja, to albo niech się nie przyznaje, albo niech jak najszybciej rozpoczyna poszukiwania dobrego gustu.

Templar