Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

ion - ionized


ion_-_ionized
Harmonia Records, 2005


1. Fingers
2. Stamina
3. Goblin City
4. Kimono
5. Home Boy
6. Rouse
7. Reality
8. The Muse Of Disaster
9. Flame Up
10. Stage

Sterami projektu Ion kieruje młody mieszkaniec Grecji, kraju w którym nie narzekają na słoneczną pogodę, dobre wina i piękne kobiety. Tak wiec Giannis Geragelos (gdyż o nim mowa) zebrawszy te wszystkie pozytywne wibracje skondensował je i umieścił na krążku o wdzięcznym tytule "Ionized". Jest to porcja solidnego, rytmicznego full onu, stworzonego z myślą o mieszkańcach mniej słonecznych krajów. Powiem szczerze, że nie jest to płyta przełomowa, nie wnosi zbyt wiele nowych rozwiązań, oparta jest na klasycznych full onowych zagrywkach, ale jak przystało na produkcje których celem jest wyrywanie ludzi z butów na parkiecie spisuje się w tej roli doskonale. Mocny, wibrujący bas, twarda stopka i bardzo pozytywna aura tworzona poprzez delikatne lecz rytmiczne melodie, czy to na svocodowanym głosie samego artysty bądź też jakiejś opalonej niewiasty, czy na syntezatorach, tworzy ciekawą nieprzekombinowaną całość. Nie ma tutaj natłoku dźwięków, a te które są nie gryzą się; po prostu płyną i jak dać się im unieść od razu zauważa się, że nasze ciało płynie z nami. :) Z kim mógłbym porównać twórczość Giannisa? Cóż, na mnie robi tak pozytywne wrażenie jak "Fantasy Seeds" Psydropa, tylko że jest to płyta o wiele bardziej zróżnicowana. Poza typowo fullonowym basem i często pojawiającymi się riffami gitarowymi zostaniemy uraczeni porcją egzotycznych (utwór "Goblin City") wokali oscylujących w stronę orientu, a także zwykłych wokali - krótko mówiąc solidna dawka komercyjnego full onu... jednak komercyjnego wcale nie znaczy kiepskiej jakości (nie, nie, tej płyty raczej nie dostaniecie w Tesco :)).

Przejdźmy może po tym wstępie do detali... Płytkę otwiera "Fingerz". Zaczyna się dość powolutku gitarką, potem wchodzi głos z dość banalnym tekstem "extasy"... a potem bum... Po paru zdileyowanych padzikach nasze uszy szturmuje dość szybka, rytmiczna, szarpana melodia. Następnie słychać śpiew o extasy; głos jest dość zgrzybiały, jednak robi ciekawy klimacik na początek płytki. Dalej znów mamy do czynienia z fajną pętelką melodyczna. Utwór ten to zapowiedź, że przy tej płycie raczej nie będziemy mieli dużo wytchnienia od kiwania główką. :) Następny utwór to już nieco inna bajka. "Stamina" zaczyna się czymś co na moje ucho przypomina svocoderowanego Delay Lame. :) Najprawdopodobniej tym bawił się Giannis w tym utworze... strasznie lubię te dźwięki. Utwór klimatycznie podchodzi trochę pod Sirius Issnes. zapętlone dźwięki z wahwah (popularnej kaszki ;)) oraz długie pady robią ciekawą przerwą pomiędzy Lamą... Jak dla mnie ten kawałek trochę za długo się rozkręca, ale to w sumie dobrze, gdyż jak powolutku dochodzą nowe elementy i wjeżdża główna melodia (okolice 5 minuty) to ciarki lecą mi po plecach. Chyba dopiero tu zaczyna się przygoda... powietrze chyba wokół już zjonizowało. :) Zaczyna się wspomniany już utwór "Goblin City" (który bardzo lubię za jego lekko chilloutowy klimacik), pojawiają się w nim egzotyczne głosy których podejrzewam nie powstydziłby się Shpongiel w jakimś swoim kawałku. Mimo iż płytka operuje typowo fullonowym schematem utworów (a więc pewnym szablonem), gdzie wszystko się ładnie rozkręca a później mamy ściszenie, to pady i po cichu narastające melodie potrafią zaskoczyć. Po "Goblin City" wchodzi mój lider "Kimono", który mimo wszystko powinien albo zaczynać albo kończyć tą płytkę, gdyż chyba najbardziej odbiega od jej klimatu. Na sam początek raczy nas sampel z "Ghost In The Shell" (najważniejsza scena filmu gdy duch jest w ciele tego robota)... Szczerze mówiąc Giannis ukradł mi pomysł. ;p Następnie wkracza gitarka i piękna melodia na sinuskach.... takie lejące się do uszu bąbelki... niczym słońce... Następuje zwolnienie tempa, wchodzi fajny lead... i tak już zostanie do końca. Wejdą jeszcze te leady hipassowe - klasyka. :) Melodia w tym utworze sprawia że chce się żyć, a kiedy jeszcze wchodzi bas można mówić o przesileniu. :) Następny utwór, "Home Boy", jest już nieco mniej cukrowy, bardziej mroczny i hipnotyczny; taki Shift w przedszkolu. :) "Rouse" to utwór który przypadł mi najmniej do gustu. W sumie jest całkiem fajny, jednak nie ma tego czegoś i chociaż po 5:47 robi się ciekawie i hipnotycznie to cała reszta jakoś mi nie leży. Najbardziej mnie denerwuje ta melodia niczym nowy kawałek tego gościa od "Children". Na szczęście następny utwór rekompensuje te dość mieszane uczucia. Wiadomo że podróż powoli się kończy, wracamy tam skąd jechaliśmy. Utwór "Reality" to Brenda z Beverly Hills, a Brandonem jest Stamina. Podobieństwo zauważalne na pierwszy rzut oka... znów lama na początku. Jest to chyba najspokojniejszy utworek na płycie. "Muse Of Disaster" to kolejny majstersztyk który udowadnia, że Ion to prawdziwy talent. Delikatne połączenie progresywnych brzmień z siłą full onu. Utwór zaczyna się niczym jakiś Miraculix - fajne lejące się bąble, potem wchodzą progresywne brzmienia, chordy co to się pojawiają na szybkich fadeach i tak szybko znikają, a także bębenki które odbiegają od klasycznego kick druma czyli bonga... i idealny kobiecy wokal, który nie jest zbyt nachalny. Mamy tu może lekko banalną melodię, ale idealnie wpasowaną w całość. Zdecydowanie najbardziej progresywny utwór. "Flame Up" trzyma ten klimat, choć niewątpliwie jest dużo słabszy... Następnie finał... mocne leady... niemalże ambientowa jazda spod znaku Shpongle, tylko że dużo za mało przeszkadzajek, jednak sam w sobie miły. Fajne zakończenie płytki, taki 303 szczyt całej płytki.

Podsumowując: wiadomo, transowi puryści nie przepadający za full onem raczej nie popatrzą na tą płytkę przychylnym okiem, jednak z racji młodego wieku Giannisa (23 latka) warto zwrócić na niego uwagę i myślę że jeszcze nie raz o nim usłyszymy... Chłopak będzie musiał wybrać pomiędzy full onem (a ten tworzy solidny, jednak bez większych rewelacji), a bardziej progresującymi klimatami. Wiadomo, każda płytka ma jakieś wady, a tej płycie można zarzucić pewną schematyczność, jednak co z tego jak i tak się fajnie tego słucha i co ważniejsze miło się do tego rusza... Jak na debiutancką płytę kawał dobrej roboty!

Ocena: 7/10

Double Miu