Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

juno reactor - labyrinth


juno_reactor_-_labyrinth
Metropolis, 2004


1. Conquistador Part 1
2. Conquistador Part 2
3. Giant
4. War Dogs
5. Mona Lisa Overdrive
6. Zwara
7. Mutant Message
8. Angels And Men
9. Navras

Aż cztery lata kazała czekać spragnionym wielbicielom etniczno-psychedelicznej magii na swój album ekipa Juno Reactor pod przewodnictwem Bena Watkinsa. Nie powiem, że do tych wielbicieli nie należę, bo należę, wręcz z fanatycznym usposobieniem, a jak wiadomo fanatycy widzą tylko to co chcą widzieć (co w przypadku tej recenzji odegra znaczną rolę - ostrzegam)... Więc ja, kontemplujący przez lata z żywością niezwykłe kompozycje każdego wcześniejszego albumu, dostałem niezły cios (prawy podbródkowy, a potem lewy sierpowy) od mych guru w aspekcie psytrance'u (wiem, jestem naiwny, bo liczyłem na powrót do korzeni), bo takowego jest tutaj jak na przysłowiowe lekarstwo. Bez wątpienia muzyka Juno Reactor z każdym kolejnym longplayem się rozwija - specjalnie mówię o płytach długogrających, bo czas między albumami "Shango" a "Labirynth" grupa umiliła sobie wydając single "Hotaka" oraz "Zwara", zresztą mamy na albumie utwór "Zwara". Niestety! Trzeba to powiedzieć: po raz pierwszy zwątpiłem w Juno Reactor, gdy je usłyszałem... Co za cios... Boli... To było tak...

Pierwsza część utworu "Conquistador" rozpoczyna album w sposób zdecydowanie najlepszy z najlepszych. Od pierwszej sekundy przenosimy się w znany świat Juno Reactor bez żadnych problemów. Początek bardzo prosty, ale dla mnie jeden z najpiękniejszych jakie słyszałem w całym swoim życiu! To jest po prostu wybitne! Jak cały utwór, w którym mamy też gitarę (identyczna jak ta ze znanego "Pistolero"), świetny wokal, trochę też filmowych stringów, a w tle (prawie) cały czas ta niepowtarzalna melodia... Ambient w najznamienitszym wydaniu! Moim zdaniem to najlepsza kompozycja na tym albumie. Następnie mamy drugą partię tego utworu, która wchodzi bez żadnej przerwy, jest jakby logiczną kontynuacją (w końcówce pierwszej części stopniowo dochodzą mocniejsze dźwięki) - jakby, gdyż natychmiast wzrasta dynamika, wchodzi klasyczny junoreactorowy syntezator, w tle męski tym razem wokal (kłania się "Badimo"), mamy też gitarę (ponownie Eduardo Niebla), też orkiestralne stringi, nie mogło naturalnie zabraknąć etnicznych stukotów, a wszystko to oczywiście z regularnym kickiem. Całość ma agresywną formułę. Szczerze mówiąc nie jest to utwór odkrywczy, ma kilka wyśmienitych momentów, lecz jest wtórny. To wszystko w wykonaniu Juno Reactor już było. W gruncie rzeczy bardzo różnią się od siebie te dwa początkowe tracki. Utwór "Giant" rozpoczyna silnie zdistortionowany synth, po chwili wchodząca perkusja wykorzystuje rockowe brzmienia w tym zakresie. Oprócz tego mamy kobiecy wokal (przypominający pewien utwór projektu The Future Sound Of London). Całość tworzy szaleństwo - szkoda, że trwającą zaledwie równe cztery minuty. "War Dogs" rozpoczyna się bardzo pompatycznie, filmowo - po pierwszej minucie dochodzi do głosu tajemniczy wokal. Według mnie znów wtórnie, nie ma tu nowych pomysłów. Piąty track o nazwie "Mona Lisa Overdrive" został stworzony przy udziale orkiestry pod przewodnictwem Dona Davisa. Oznacza to, że główną rolę odgrywają instrumenty filharmoniczne, za to perkusja i bass są typowe dla Juno Reactor. W 2:19 dochodzi kick na 4/4 i znany już z tego albumu ostry synth, perkusja została zrzucona na dalszy plan. "Zwara" to pójście na łatwiznę: byle jaki moim zdaniem wokal, tło znane - chociaż w słabej tutaj formie. Jednym słowem porażka. Ciekawy jest "Mutant Message". Wygląda jak krajobraz po wojnie nuklearnej: posępnie, nostalgicznie, schizofrenicznie. W pewnym momencie następuje kolejny atak zmutowanych ludzi walczących o cokolwiek... Dzieło zniszczenia się pogłębia. Fortepian tworzy fatalistyczny przegląd "dzieła" ludzi... "Angels And Men" to powrót do brzmienia ze spokojniej brzmiącej części albumu "Shango". Nie mogło zabraknąć nowej atmosfery Juno Reactor (filmowej oczywiście), no i wokali. Znakomicie, ale to nieoczekiwanie jeszcze nie koniec! Zaraz wkracza matriksowy "Navras". Co tu można powiedzieć? Słucha się znakomicie, ale nie w tym momencie! Dlaczego został umieszczony na końcu?! Głupi błąd ze strony Juno Reactor - nie spodziewałem się aż takiego. "Navras" znany jest i z soundtracku do wyżej wymienionego filmu, a w samym filmie (dokładniej: w części "Reaktywacja") występuje, jak dobrze sobie przypominam, gdy Neo i jego kompania rozpoczyna bój w barze. Jest bardzo orkiestralnie, mamy skrzypce, stringi, fortepian, flet, etniczne bongosy, wokale niczym z "Masters Of The Universe"... Ale dlaczego na koniec? I dlaczego ten utwór w ogóle znalazł się na albumie?! Nowy album powinien prezentować nową muzykę!

Charakterystyczne brzmienie Juno Reactor to jedyny walor tego albumu... Szok? Muszę to subiektywnie stwierdzić, że tak. Myślę, że ta przygoda z filmem źle zrobiła grupie, gdyby tylko nie poszli aż tak bardzo w tę stronę... Mieli kilka (no powiedzmy, iż nigdy nie ma tylko jednej i tylko dwóch) dróg do obrania, wybrali właśnie taką. Przeklinam dzień, w którym Ben Watkins zgodził się współtworzyć muzykę do "Matrixa"... Każdy praktycznie utwór można potraktować w mniejszym bądź większym stopniu jako tło do filmu o zagładzie. Inna sprawa to (ale z tym się każdy zgodzi) czas trwania całości, który jest zatrważająco krótki! A odliczając z niego znane, wcześniej wydane pozycje, to mamy zaledwie sześć nowych kompozycji, trwających łącznie zaledwie około 35 (!) minut. To dla mnie niezrozumiałe. Na pewno ten album ma największe szanse spodobać się osobom, którym daleko do psytrance'u (no dobra - Juno Reactor skończyło już dawno z psytransem, ale niech tak będzie ze względu na sentyment). Pewnie i fani muzyki filmowej będą uradowani. Ale ja nie jestem rad z tego powodu, nie tak wyobrażałem sobie ten album. Filmowość przytłoczyła klasyczne brzmienie Juno Reactor. Co z tego, że słychać bardzo jasno i wyraźnie, że to JEST Juno Reactor, skoro... Ahh!... Tak narzekam i narzekam i narzekać jeszcze mógłbym, bo się zawiodłem - to według mnie najgorszy longplay grupy: nie do końca podobają mi się melodie, zdecydowanej większości czegoś brak, nie ma tutaj trudnych dźwięków, które w moim przypadku ustanowiły osobisty kult Juno Reactor. Doskonale sobie przypominam, jak to było z wcześniejszymi albumami, z którymi się po prostu dochodziło do pewnego stanu przez kolejne przesłuchania, do momentu w którym mogłem powiedzieć w myślach: "Tak, teraz już rozumiem, rozumiem ten klimat, poznałem tę tajemnicę, mogę od teraz się nią delektować". "Labirynth" jest pod tym względem płytki. Większość utworów jest jednoznaczna, nie pozostawia pola do popisu wyobraźni - jest tak i tak i tak ma być...

Jestem od Juno Reactor uzależniony. "Labirynth" to bogaty album. Epika narysowana od nowa. Perfekcyjny mastering. Tony łatwo przyswajalnych dźwięków. Dobra kolejność do ósmej ścieżki. Cudne "Conquistador Part 1" oraz "Mutant Message". Juno Reactor to Juno Reactor...

8/10

Pedro