Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

nissimyani - are you free


nissimyani_-_are_you_free
Phonokol, 2003


1. Fresno
2. Psychedelic X & L
3. Peyote
4. Visit From God
5. Jamaica Fields
6. Perny
7. Fuck Out
8. Energy Wave
9. Sponky
10. Start Up

Rok dwa tysiące trzeci był bardzo dobrym rokiem, jeśli chodzi o psychedelic trance. Wytwórnia Phonokol wydawała wtedy swoje najlepsze albumy - miedzy innymi ten opisywany tutaj. Zawdzięczamy go dwójce młodych artystów, jak można sie spodziewać, pochodzących prosto z Izraela. Yan Azulay i Nissim Mohadeb stworzyli naprawdę solidną porcję spektakularnego psychedelic trance, którą Wasz biosystem będzie trawił zarówno w wersji sluchawkowo-dousznej, jak i imprezowo-membranowej. Mało tego, jest spora szansa, iż będzie się domagał dokładki! Okładka. Prosta, nie przekombinowana. Na pierwszym planie mamy tutaj fantastycznego, wielkiego czerwonego muchomora (w zasadzie nie ma kropek, ale umówmy się, że jest to właśnie ten gatunek ;)), który zerka na nas swoimi posępnymi, doświadczonymi wzrastaniem oczami. W zasadzie to ma on dwie pary oczu, w ogóle dwie twarze, a druga strona covera pokazuje więcej grzybków na czymś w rodzaju lewitującej ziemnej mini-wyspy. Dlaczego lewitującej? Czy to konkurs "Tysiąc pytań w pięć minut"? Hm, chyba lepiej będzie przejść do samej muzyki. :)

Tak wiec zaczynamy. "You are listening to the trip report here on... " Pierwsze słowa, które do nas docierają sa wielce obiecujące. ;) Startujemy z wielce intrygującym tytułem "Fresno". Bąblujący bas i naprawdę miły lead wchodzący w okolicach czwartej minuty uprzyjemni nam klubowe harce. Ogólna suma sampli, dźwięków i efektów jest jak najbardziej na plus. Wraz z nastaniem tajemniczo brzmiącego "Psychedelic H & L" wiadomo już, że jeśli chodzi o tak zwane "brzmienie", nie wszystko jest idealne. To znaczy biorąc pod uwagę parametry odbiorcze zestawu audio-in, który większość ludzi ma dostępnego za darmo i od urodzenia w postaci pakietu na całe życiem czyli ludzkiego słuchu, naprawdę nie ma się do czego przyczepić. Tutaj go nie stracimy ani nie pokaleczymy. Są natomiast tacy, którzy potraktują ten album z obrzydzeniem stwierdzając: "co to jest, przecież to staroć, jak to w ogóle brzmi, tutaj rezonuje, tutaj niewygladzone, no i jakie to szorstkie!" Cóż, nikt tego słuchać nie musi. Osobiście wierzę, że to, co prowadzi muzyka, muzykę i odbiorcę to sam dźwięk. I tutaj nie ma o czym mówić. Nie mamy krystalicznie czystego dźwięku i parametrów brzmieniowych tak dobrych, że nawet przelatująca mucha pofatyguje się i wyląduje na obudowie głośnika, żeby posłuchać. Zamiast tego jest dynamika i sa sample o MDMA i LSD! :D Niczym żongler zręcznie manipulujący dwudziestoma różnymi obiektami, podrzucając je to tu, to tam - taki jest "Peyote". Porywająco kwaśny (uwielbiam to słowo, poza tym tylko ono pasuje do odczuć wywoływanych przez tego typu muzykę) i strunowo niepowtarzalny, niczym ewidentnie osobliwy trip po przyjęciu meskaliny. Fantastyczna, pocięta i pogięta perkusja sunąca do przodu bez żadnych hamulców. To przykład jak fenomenalnie radosne werble potrafią dodać radości całemu utworowi. No i cala reszta – ostre energetyzujące rozwiązania. Prawdziwy morderca! Aż tu nagle w pewnym momencie pojawia się gitarka, co jeszcze byłoby do zniesienia, gdyby nie następująca po niej nieco infantylna melodyjka, przywodząca na myśl euro-techno. Na szczęście po chwili powracamy do szybszego i bardziej konkretnego prowadzenia nas na właściwe taneczne tory. Cóż, trzeba pamiętać, ze to Izrael. "Visit From God" zapewnia odlot podobnie jak narkotyk, o którym możemy posłuchać podczas zapoznawania sie z tym kawałkiem. Do tego trochę angielskiej flegmy i jest całkiem nieźle. Ale znakomicie zaczyna być dopiero przy jednym z najbardziej bezpośrednich pakietów radości i optymizmu, jakie w ogóle słyszałem kiedykolwiek w psychedelic trance. Pesymizm ulatuje bez żadnych przeszkód, podobnie jak przy "Little Fluffy Clouds" autorstwa kultowego The Orb. Cóż, mamy świetnie wzbogacone i ubarwione wokalne wstawki przypominają zachwyt jakiegoś rastamana, który dopiero co odkrył w piwnicy swojego dziadka tajemna skrytkę ze 100 kg najlepszych gatunków marihuany, skręcił jointa, odpalił, zaciągnął sie i wyszedł na ulice. Świeci słońce, mamy wiosnę no i wszędzie krótkie spódniczki. A na słuchawkach Nissimyani. :D Poza tym ten twardy, gumowy bassline jest po prostu wyśmienity. Kolejny utwór podtrzymuje odpowiedni nastrój poprzednika. Jest wyrazisty i melodyjny - naprawdę dobrze sie tego słucha. "Fuck Out" ponownie zwraca na siebie uwagę doskonała perkusja i przyjemnymi samplami. Jeden z moich faworytów - przyjemny, typowo letni psychedelic. "Energy Wave" także ma w sobie kilka charakterystycznych szczegółów, które wyróżniają go na tle pozostałych trackow. Na szczęście uniknięto przesłodzenia, a i za słono także nie jest, zatem osiągnięto balans. "Sponky" to ponownie przede wszystkim ciekawe rozwiązania jeśli chodzi o efekty specjalne, dobry bas, zapadające w pamięć leady i melodie. Na sam koniec mamy ironicznie "Start Up" - nieco wolniejszy, ale równie doskonały. Prosty, ale fajnie zaaranżowany motyw przewodni, pomysłowe rozwiniecie i dobry finał ze świetnymi padami ładnie zgrywającymi się z cala reszta, aspirując do czegoś więcej niż tylko banalnego, typowo izraelskiego psytrance. Co tu dużo pisać - lepiej posłuchać samemu zadając sobie tytułowe pytanie "Are you free?"

Podsumowując: nieprawdopodobnie swobodna, unosząca swoja wolnością płyta. Niektóre numery, często grane i wspominane jako niezastąpione w 2003 roku - sprawdzają się wyśmienicie również i w obecnych czasach. :) Jak najbardziej polecam.

JetMan