Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

ocelot - you live in a zoo


ocelot_-_you_live_in_a_zoo
Zaikadelic Records, 2010


1. Deeper Into Trance
2. Monstrous Cephalopod
3. Monkey Business
4. You Live In A Zoo
5. Let's Dance!
6. The Cathartic Process
7. I Have Found it
8. Bamboo Massage
9. The Pirates Tale
10. Side Winder

Hell yeeeeeeeeeah! Zaikadelic! Nadeszła wiekopomna chwila! "Ocelot - You Live In A Zoo" na półkach sklepowych! Ach, cóż to jest (jet!) za płyta! ;) Ileż przejść było z wydaniem tego albumu! Historie prawie jak z "Klanu". ;) Natomiast co mnie pozytywnie nastroiło to sam sposób wypięcia się Aarona na piratów, którzy chcieli być bardzo cwani i podłapali skądś jego materiał, szybko skompilowali i wypuścili w sieć jako płytę "Let's Dance" ad 2009. Peacock był jednak bardziej cwany, grzecznie podziękował za zainteresowanie i przy okazji celnie zauważył, że jeśli już ktoś piraci jego twórczość, dobrze by było, gdyby chociaż robił to ze skończonym materiałem i dbał o odpowiednie przyporządkowanie tytułów do kawałków. Tego typu wypięcie się zamiast frustracji spowodowanej wyciekiem materiału, nad którym sie pracowało, przemawia do mnie o wiele bardziej niż niedawne narzekania Posforda odnośnie ostatniej płyty wspomnianego pana jako Shpongle. Rozumiem, że to nie taka muzyka i nie ma co porównywać - mimo wszystko wrażenie pozostaje. Muzyka dla muzyki, nie dla pieniędzy! Kto kazał Posfordowi używać cholernej orkiestry i robić z tego wszystkiego medialne show, które na pewno więcej kosztuje? ;)

Lecz skupmy się na sednie sprawy. Dwa utwory poniżej sześciu minut? O co chodzi? Proszę pana, czy to nadal jest psytrance? ;) Dzięki temu, przez takie dziwaczne zrządzenie losu, możemy Cieszyc się nowym albumem Ocelota dwa razy- w zasadzie są to dwa różne albumy. Takie to dziwy nastały! Lecz jak ma się wspomniana produkcja do tego, do czego poczciwy Kot zdążył nas przyzwyczaić, począwszy od starożytnego "Vector Selector", frunąc przez waginalnego "Psymatixa", wreszcie skacząc przez futerkowate "9 Lives"? Pomijam wyciszony diament w postaci albumu "One". Otóż album jest niczym kuchenna tarka na Wasze gałki oczne. Zrobi z nich wspaniale, wypasione niczym stado ozorowych owieczek talarki. Czy będziecie się pocić z podniecenia? Być może na parkiecie. W domu co najwyżej nabawicie się kontuzji stop - od miarowego wytupywania rytmu. Ewentualnie przyda się zestaw pierwszej pomocy, gdyż analogicznie urazy glowy ("bujanie aranżem" przy pomocy górnej części ciała ;)) mogą wystąpić z podobna intensywnością. Przykładowo "Monkey Business" gniecie cudnym basem kręgosłup niczym wysokociśnieniowa pompka do roweru. Żeby to chodziło wyłącznie o bas! Perka, kick, efekty (tutaj wymienię charki, pomruki, splunięcia, skowyty, zawodzenia - i ten wspaniały, cybernetyczno-gwiezdny feeling, który potrafi tak dograć do swoich numerów jedynie ów "kotek"). Przerwa na reklamę. Pascal gotuj? Nie, nie. Raczej "Kuchcimy z Aaronem". A doskonały twisted psytrance robicie tak: bierzecie trochę zakręconych pomysłów w proszku, może być tez plasterek świeżego ideogramu, utłuczone linie basu, werbel zielony, open-hat zmielony, trochę efektów specjalnych, gałkę muszkatołową (oops, to nie z tej bajki) i gotujecie z odrobina ciepłych padów... Pokręcony styl Ocelota ukazuje sie nam w pełni już w otwierającym album "Deeper Into Trance" - mnogość całego aranżu i na wpół schizotyczne, a jednocześnie idealnie pasujące dodatki w tym utworze świecą bardzo jasno. Potem do tego dodajecie kwaśne pętelki, kolorowe i mocne. Mogą lekko fluoryzować. Gotujecie to wszystko przez jakiś czas. Sprawdzacie smak na uszach i rdzeniu kręgowym... Oczywiście nie obeszło się bez tak uwielbianego przez Aarona odpowiednio przefiltrowanego vocodera, dającego bardzo specyficzny efekt - czysta energia. Przykładowo "Monstrous Cephalopod" to tego typu imprezowy wymiatacz. "You Live In A Zoo" schodzi dużo głębiej wprost do sedna istoty muzyki Aarona. Nie wszystkim to się spodoba - nie każdy ogarnie tą ścianę dźwięku, która nawet nie jest dokładnym spolaryzowaniem tego, co czułem słuchając "Dancing Galaxy" Astral Projection, gdyż Peacock nie ucieka od melodii czy symetrycznych sinusoidalnych rozwiązań aranżacyjnych - lecz rozpisywać tutaj jego muzykę na poszczególne elementy składowe to głupota. Należy chłonąć ją w całości. Tutaj wspomnę o graniczącym z obłędem mega intensywnym "Masażem Bambusa", "Bambusowym Masażem", "Masującym Bambusem" or what have you... Użyję klasycznej sentencji - czysta poezja. Pokrzywienie muzyczne nabiera tempa przy biomechanoidalnym tatuażu wygrywanym na zakolczykowanej harmonijce ustnej wziętej w zastaw od obcej cywilizacji. Znajdzie się też miejsce na balonik z podtlenkiem azotu. "Let's Dance" szybuje wysoko! "The Cathartic Process" to kolejny kawałek, który - coś mi podpowiada - bedzie często grany przez siatkę osobników uwielbiających dark. Dodatkowo brzmienie całego krążka jest tak diabelsko wypieszczone, iż Wasze kobiety będą musiały pobrać dodatkowe lekcje odnośnie zasad krążenia/ukrwienia Istotnych Organow. ;) I jeżeli już wydaje się Wam całkiem ok, to przecedzacie wszystko przez sitko (dowolne ADSR) i macie psytrans, do którego można dodać trochę poskręcanych wariacji na LFO. Gotowe! Prosimy wysyłać smsy pod wskazany numer. Do wygrania dziewięć pieczonych lotów na planetę Ocelota. Paraliżująco piękny futurystyczny wstęp do "The Pirates Tale" i spora ilość mówionych sampli/wstawek/wokali pokazuje swobodę wyrażania siebie Ocelota. To zdanie było mdłe, ale posłuchajcie wejścia z początku czwartej minuty - typowy orgazm uszny! :D Ocelot jest po prostu BOSKI. Ta sentencja również okazała się niemrawa. Więc może tak - nic co słyszałeś do tej pory nie przygotowało Cię do tego, co usłyszysz! Eeech.. też nie. To nie ma sensu - słowa nie oddadzą Magii tej płyty, a tym bardziej tego utworu. Tak poza tym to czyżby oczko w stronę fanów - "Piracka Opowieść"? Humm?! ;) Najbardziej zabawne, że ostatni kawałek albumu to jednocześnie pierwszy z owej nigdy-nie-wydanej spiraconej płyty. "Side Winder" paradoksalnie jest jeszcze lepszy niż wcześniej, twórcze rozwiniecie idei zapoczątkowanej we wcześniejszym, niedokończonym materiale. Utwory 9 i 10 to jak dla mnie absolutni faworyci, ale cała reszta również miażdży. Nie wiem ile fanklubów na świecie wyznaje geniusz Peacocka, ale nie ma w tym niczego dziwnego. Gość jest arcygenialny. Niektórzy się nie zmieniają - w tym wypadku mamy do czynienia z niewysłowionym kunsztem młodego artysty, który nie ogląda się na obecnie panujące trendy scenowe, śmieje sie z full-onikowego dyskotekowego kiczu mizernie sunącego po parkietach na całym świecie (co tez niektórzy usiłują nam sprzedać jako "psytrance XXI wieku"), czy też sika czystym, fluoroscencyjnym moczem na niemrawe neo-goa podrygi i gra na nosie wszystkim ultrafioletowym niedowiarkom. Osobiście czekam na następną płytę, chociaż zdaje sobie sprawę, ze "You Live In A Zoo" wystarczy wszystkim na kolejne dwanaście miesięcy.

Hell yeah! Kupować za wszelką cenę. Pożyczyć pieniądze od wujka/babci/dziewczyny. Zgłosić podanie o kredyt. Kupić tysiąc płyt i wytapetować sobie pokój. Ale już. No. ;)

JetMan