Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

ra - earthcall


ra_-_earthcall
Suntrip Records, 2016


1. Terra
2. Predator Remix
3. Sacred Sands
4. Crossing Planet
5. 2th Hour
6. Touch a Star
7. Causatum


Mamy przed sobą trzeci album Ra. Wydarzenie samo w sobie. Czy duet z Norwegii uniósł ciężar odpowiedzialności? I tak i nie - ale o tym później.

Solidna okładka. Im dłużej na nią patrzę, tym bardziej mi się podoba. Trudno w zasadzie powiedzieć, co ma do końca przedstawiać - czy jest tam w tle ukryta piramida, egipska maska faraona czy może coś jeszcze innego. Albo wszystko to razem. Albo zupełnie nic tego typu i to po prostu ładny symetryczny kolaż geometrycznych kresek. ;) Tak czy inaczej - jest fajna. Nie chciałem tej płyty (tak, wydana również jako CD! W obecnych czasach to potrafi zdziwić, szczególnie jeśli chodzi o goa) oceniać zaledwie po jednym czy dwóch odsłuchach, gdyż pierwsze wrażenia często są błędne, szczególnie obcując z muzyką, którą się kocha. Jeśli poza początkową euforią i zachwytem album zaoferuje coś więcej, będzie można do niego wracać i odkrywać nowe warstwy kryjące się pod początkowo dosadnym blichtrem pozłacanym złotem faraona - będzie dobrze. Sama specyfika projektu norweskiego duetu - Ra - wymusiła na nich trwanie przy tej specyficznej i chyba wyjątkowej egipskiej stylizacji. Osobiście nie mógłbym ciągle nagrywać muzyki, która musiałaby zawierać się w jakimś szczególnym kanonie, więc tym większy ukłon należy się dla muzyków, ktorzy wciąż potrafią zaskoczyć nowymi odcieniami tej orientalnej atmosfery. Albo po prostu nie chce im się zmienić syntezatorów. ;)

Muszę też dodać, że nigdy do końca nie byłem wielkim fanem Ra. Chociaż doceniam kult stojący za Norwegami i ich wkład w scenę. Mimo wszystko "To Sirius" (Blue Moon Productions, 2000) to była - i wciąż jest - porządna goa-kosiarka. Nie licząc downtempowo-ambientowego materiału "Unearthly", wydanego przez Altar Records w 2002 roku, jest to trzeci pełnoprawny album od Christera & Larsa. Co by nie mówić o orientalnej stylistyce, introdukcje do utworów są po prostu śliczne i często powodują ciarki przechodzące po plecach. Pierwszy numer poza przepiękną introcukcją jest dosyć nijaki i kończy się dokładnie wtedy, kiedy powinien się na dobre zaczynać - pojawia się świetny, oldchoolowy lead i... w tym momencie następuje wyciszenie i koniec kawałka. Szkoda. Remiks "Predator" wypadł trochę lepiej, głównie ze względu na fajną i dobrze znaną nutę przewodnią - podstawowy motyw jest po prostu dobry przestrzenny i goastyczny.

Nie mogę pozbyć się wrażenia, że niekiedy te nowe albumy goa nie mogą się w pełni zdecydować, czy być "staroszkolnymi" czy "neo goa". Najwidoczniej nie do końca udaje się połączyć obie szkoły. Pisałem już o tym wcześniej w innych recenzjach - jak dla mnie sporą część magii goa trance stanowi brzmienie, które NIE jest sterylnie czyste. A te wszystkie nowe VSTi i syntezatory brzmią po prostu zbyt idealnie. Nie ma w nich tego "pazura", który stanowi o sile dawnych albumów, brakuje w nim nieprzewidywalności i wszystko przypomina wizytę w labolatorium. Przyjemnie i płynnie, ale bez specyficznej głębi. Na pewno nie jest tak, że wszyscy artyści nagle zapomnieli jak się tworzy dobre goa, albo stracili pomysły.

Być może numery brzmiały "głębiej" w oryginalnych wydaniach (o ile takie były, bo to tylko teoria), a to co słyszymy, to ich brzmieniowe odpowiedniki "new age". Remix "Predator" jest odbiciem lustrzanym pierwszego numeru - gdyż tym razem to początkowe minuty są naprawdę dobre, a później zaczyna wiać nudą. Z kolei "Sacred Sands" ponownie oczarowuje świetna introdukcją i niezłym początkiem, zobaczymy jak będzie dalej... A dalej no cóż, nieco bez wyrazu. Niby jest wszystko co potrzebne, ale jednak jakoś nie wyczułem zbyt dużego flow poza całkiem dobrym etapem mniej więcej w środku utworu, który na szczęście jeszcze bardziej rozkręca się pod koniec dzięki przyjemnemu i stylizowanemu na (niespodzianka!) egipskie arpeggio.

I tak oto dotarliśmy do jaśniejszej części tego albumu, gdyż zarówno "Crossing Planet" jak i "12th Hour" to świetne, wypakowane energią goa-masakratory które momentami nie pasują do reszty albumu, gdyż poziom ich dynamiki jest zdecydowanie większy. Jest energetyczna pompa, świetne porywające melodie i kapitalny dynamiczny flow. O to właśnie chodzi. Przedostatni "Touch a Star" również jest naprawdę niezły, z dobrą wpadającą w ucho melodią i fajnym atmosferycznym tłem z efektem "ściany dźwięku". Świetne melodie w tle nie pozwalają się nudzić. Na zakończenie dostaliśmy "Causatum". Jest to dosyć odtwórczy downtempowy utwór zamykający album. Jest całkiem w porządku, ale też nie odkrywa niczego, czego już byśmy nie znali. Jest po prostu ok.

Mój faworyt na albumie to zdecydowanie "12th Hour", który jest wypełniony po brzegi wspaniałymi melodiami w niesamowitej psytransowej otoczce. Jest naprawdę wyjątkowy i wysuwa się zdecydowanie na prowadzenie. Typowy "natchniony" kawałek. Kompletny ideał - polecam. Na pewno będę do niego wracać. Szkoda, że nie wyszło do końca z resztą albumu i nie zapada zbytnio w pamięć. Niestety, smutno o tym pisać ale w pewien sposób album jest rozczarowaniem. Trzy-cztery (w zależności od nastroju słuchacza) naprawdę znakomite numery i... tyle. Nie wiem dlaczego tak wyszło. Reszta jest po prostu dobra, ale niczym się nie wyróżnia. Miałem niezły problem z ocenieniem tej produkcji. Zagorzali fani Ra na pewno będą zachwyceni. Mimo wszystko płyta powinna dobrze sprawdzić się na parkietach, a "12th Hour" jest po prostu niesamowity - to spory plus.

Ocena: 8/10

JetMan