Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

s-Range - 2001


s-Range_-_2001
Spiral Trax, 2001


1. Re-Entry
2. Yellow Base
3. Reality Check
4. Complete Delete
5. DOS
6. Darwin Project
7. Morning Star
8. 2001
9. Maser
10. Off

Skandynawia to dość specyficzny region północnej Europy. Charakteryzuje się surowym klimatem, długimi i mroźnymi zimami. Śniegu jest tam pod dostatkiem. Jak odnosi się to do opisywanej płyty? Ano tak, że zarówno wytwórnia Spiral Trax, która wydała "2001", jak i nasz opisywany bohater S-Range (Anthony Sillfors) pochodzą ze Skandynawii, a ściślej mówiąc ze Szwecji. Każdy choć trochę zorientowany w temacie wie, że transowi muzycy ze Skandynawii potrafią zrobić kawał dobrej muzyki, często utrzymanej w zimnym, progresywno-minimalnym klimacie. Można odnieść wrażenie, że klimat w którym żyją często przekłada się na muzykę jaką tworzą. Wystarczy posłuchać takie tuzy jak Vibrasphere, Son Kite, czy Atmos, by od razu poczuć szwedzkiego ducha progresywnej muzy.

Nie owijając w bawełnę, "2001" to kawał konkretnego transu. Kawałki zawarte na tym albumie posiadają mroczną głębie i minimalno psychedeliczną konsystencję. Rozpoczynający "Re-Entry" zabiera nas w prawdziwie hipnotyczną podróż. Zamykając oczy czuję chłód bijący po twarzy, widzę zmarznięte pustkowie, a na horyzoncie wschodzące słońce. Wszystko dzięki idealnie zgranym dźwiękom. Loopy perkusyjne, pady, jak i cała aranżacja numeru to prawdziwy majstersztyk. Przy "Yellow Base" klimat staje się bardziej mroźny i minimalny. Charakterystyczny bass, wraz z konkretnym kickiem, nadaje utworowi monotonny (ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu) posmak. Początek "Reality Check" to prawdziwa hipnoza. Brzmi jak wers powtarzany przez szamana z innej planety. Kawałek nabiera tempa, ma iście progresywną budowę. Troszkę szkoda, że po 6 minucie wszystko wraca do normy. Przydałaby się jakaś puenta na koniec... "Complete Delete" jest podobne. Kosmiczne dźwięki i smaczne, powtarzające się cały czas kwaśne sekwencje tworzą bardzo psychedeliczną atmosferę. Numer nie uraczy nas jakimś mega powerowym kopniakiem, ale uwierzcie mi, gdybym usłyszał ten kawałek na imprezie to jednym susem skoczyłbym na parkiet. Kawałek ma w sobie to "coś" co kręci w tego typu produkcjach. "DOS" to takie leniwie przygrywanie, ale... tylko na początku, gdyż końcowa melodia, połączona z minimalną perkusją jest naprawdę bardzo skoczna. Brzmi trochę jak stuningowany "stary", minimalny Atmos. :) Poranek na płycie wyczujemy wraz z kawałkami "Darwin Project" i "Morning Star". Ten drugi brzmi niczym produkcja grupy Human Blue (no tak, w końcu ta sama wytwórnia :)). Nie jest to bynajmniej cecha negatywna. Kawałki trzymają cały czas poziom płyty. Przyszła kolej na tytułowy "2001". Bez dwóch zdań najlepsza produkcja na albumie. Wzór do naśladowania jeśli chodzi o progresywną budowę utworu. Świetna perkusja (wsłuchując się w nią mam przed oczyma jakiś wodny świat, Waterworld), która tworzy szkielet całego kawałka, przepełniona arktycznymi padami, brzmi fenomenalnie. Prawdziwa perełka, która spali niejedne stopy na słonecznym open airze. :) "Maser" i "Off" nie robią niestety dobrego wrażenia. Można je potraktować jako wyłącznik płyty. ;)

Sumując: "2001" nie jest albumem przełomowym, ale niewątpliwie ma w sobie to "coś", co sprawia, że często lubię do niego wracać. Przede wszystkim płyta jest ciekawa, nie przynudza jak wiele współczesnych progresywnych produkcji. Nie jest to też przygrywanie bez smaku i aromatu. Płyta jest odpowiednio przyprawiona i posiada motywy, które brzmią współcześnie nawet po tych kilku latach od premiery.

8/10

Bubblegum