Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

sesto sento - come together


sesto_sento_-_come_together
Com.Pact Records, 2006


1. Sesto Dance
2. Rollercoaster
3. 1st Quality (with Thiago Peduti & Gabriel Rocca)
4. Perfect Day
5. Disconnecting
6. Trance In Motion (vs Apocalypse)
7. People
8. Glory
9. Pumpkin
10. Frozen Dream

Sesto Sento to trzech chłopaków, którzy, mimo bardzo młodego wieku, są już legendą izraelskiej sceny psytrance nowej generacji. Nie da się ukryć, swoją twórczością sporo namieszali, wprowadzili kilka znaczących zmian i... ostatnio popadli w rutynę. Bardzo wysoką formę mieli w trakcie i tuż po publikacji drugiego albumu "The Bright Side", jednak później nie potrafili zaskoczyć mnie niczym szczególnym. Po "In Trance We Trust" Gataki (1/3 Sesto Sento) i "Twilight Zone" Ferbi Boys (pozostała dwójka grupy), który nie był na tyle porywający jak się spodziewałem, wszystko wskazywało na to, że chłopaki wypalili się na jakiś czas. Aż do momentu wdania tej właśnie płyty. Sesto Sento ewidentnie gwiazdami są, zauważyli to już dawno i postanowili tą drogę kontynuować. Na płycie tej zmienili swój styl upraszczając go, ułatwiając, banalizując i dosładzając. Często bawią się kiczem, co nawiązuje nieco do produkcji innej mega gwiazdy, Infected Mushroom. Jednak w tym przypadku nadal potrafią zaciekawić, zaskoczyć i sprawić, że utwory pamięta się dość pozytywnie. Płyta "Come Together" jest określana mianem psytrance, czyli spadkobiercy Goa, synonimu uczuć, wzniosłych melodii, mistycznego klimatu... Niestety dzisiejsza forma do której Goa wyewoluowało jest niczym innym jak taneczną maszyną. Podobnie sprawa ma się z tym albumem, który jest imprezową pigułą, prostą, przyjemną i wciągającą. Tempo na nim oscyluje pomiędzy 145 do nawet 152 BPM, co początkowo mnie przeraziło (ostatnio rzadko wybiegam powyżej 135 BPM), ale ostatecznie nie okazało się takie złe. Górę wzięły imprezowe aspekty i moc jaką ta płyta sobą niesie. Pamiętam, że za pierwszym razem zwróciłem uwagę na fakt nieco innej formy produkcji. Na albumie tym poszczególne melodie i motywy przeplatają się, jedna wchodzi w drugą, nawiązuje do niej, kolejny instrument przejmuje wątki poprzedniego, wspomaga go i rozwija. Właśnie teraz sobie uświadomiłem, że już dawno nie słyszałem takiej formy. A na tym przecież opierała się część Goa i... komercyjnego transu lat 96-99. Nie ukrywam, że bardzo pozytywnie mnie to zaskoczyło, sprawiając, że każdy kawałek czymś mnie interesował. Pamiętam, że chyba najbardziej pozytywne wrażenie wywarł na mnie utwór "Perfect Day". Chłopaki postawili w nim na przekaz, upraszczając maksymalnie wszystko co się da. Kawałek posiada więc prostą linię basową, raptem dwa typy wysokotonowej perkusji i niezwykle banalne w brzmieniu i tonacji melodie. Jednak śmiem twierdzić, że niewielu twórców potrafi w tak porywający sposób przekazać tyle emocji. Utwór bawi mnie przypominając podstawowe paterny rozmaitych muzycznych programów komputerowych. Pamiętam, jak nieudolnie próbowałem bawić się w muzyka tworząc dziecinne melodie z banalnym brzmieniem. To samo jest w tym utworze, chłopaki powrócili do korzeni pokazując prostotę, ale zmasterowaną na miarę dzisiejszych czasów. Nic nie ujmuje to jakości tym producentom, oni już kilkukrotnie pokazali swój niemały talent, zresztą jak już wspomniałem, niewielu potrafi stworzyć coś naprawdę ciekawego z banału! Kolejnym utworem faworytem jest dla mnie "People". Powiem krótko, imprezowy pewniak, który jest szybki, szalony i nie pozwalający odpocząć. Zawiera (znów) proste melodie, ale tak porywające, że powinny poruszyć każdego. Nie da się ustać w miejscu, a gdy się nie jest na imprezie, nie tupać nogą w rytm tego kawałka. Ja nie potrafię się mu oprzeć! Ciekawi mnie jeszcze utwór "Disconnecting". Owszem, zawiera bodaj najgłupszy zestaw słów jaki kiedykolwiek słyszałem w transowym kawałku, jednak pomijając to nie da się ukryć, że coś w nim jest. Posiada interesującą opowieść, zawieszającą, skupiającą uwagę, niejednoznaczną i nieco smutną w przekazie. Jest jak dobry film który się pamięta, o którym się myśli jeszcze trochę czasu po obejrzeniu. Potrafi wciągnąć nawet mimo tej bezsensownej słownej wyliczanki. Oprócz różnych motywów, które bardziej lub mniej mi nie odpowiadały w tym albumie, prym wiodą ósmy, a przede wszystkim dziewiąty track. Wcześniejszy podkręca tempo do 152 BPM nawiązując do starego niemieckiego rave-u. Jednak jak większość (oprócz kilku wyjątków) tej muzyki - niczym nie ciekawi. "Pumpkin" natomiast to jeden wielki shit brzmiący jak podkład do bajki o Barbie w połączeniu z manieczkami. Ta, ta tada, ta ta da... szlag mnie o mało nie trafił jak tego słuchałem, tutaj chłopaki bardzo, bardzo przesadzili. Ich eksperymenty potrafiły być niezrozumiałe, ale nie tak beznadziejne! Na szczęście obraz płyty ratuje "Frozen Dream" ze słodkim wokalem Sapir Asi. Ładne melodie na skrzypcach, wokal, delikatna struktura, przyjemnie się tego słucha w trakcie sjesty. Tylko gdzieś już to było... Tak, pod koniec lat 90tych podobnie brzmieli Talla 2XLC, Taucher, Resistance D, Kai Tracid, czy inni muzycy z masowych niemieckich "trensowych" składanek. Pamiętam, wsłuchiwałem się w ich ciekawsze produkcje jeszcze zanim poznałem psytrance i nie spodziewałem się, że ktoś jeszcze odkurzy ten temat. "Come Together" miał być płytą przełomową. I jest! Sesto Sento stoją u progu wielkiej sławy. Wykorzystali to idąc podobną drogą jak Infected Mushroom. Jestem jej przeciwnikiem, ale ja nie należę do tego tercetu, moje zdanie nic tu nie wniesie. Grupa kilkukrotnie kiczuje, słodzi i upraszcza, jednak pod tymi zabiegami unosi się cały czas specyficzny zapach Sesto produkcji, wyszukanego doboru tematów, efektów i kompozycji. Nadal cały czas majstrują przy brzmieniu każdej melodii, ich utwory są pełne zmian i świetnych smaczków. Potrafią przemycić jeden motyw, który na długo pozostaje w pamięci i nie daje spokoju. I do tego robią to z niesamowitą łatwością! Ciągle ujawniają ogromny potencjał twórczy, możliwości i chęci. Obawiam się, że pójdą w tą stronę, w którą idzie większość Izraelskiej sceny, czyli na imprezową masowość i łatwość. Trochę szkoda, bo śmiem zaryzykować, że mogli byśmy mieć do czynienia z fenomenem pokroju Shpongle... No ale może kiedyś, po kilkunastu latach kariery skupią się na poszukiwaniu tego czegoś. W biografiach wielu znanych muzyków tak było, że przez kilkanaście lat gwiazdorowali i tworzyli muzykę dla mas. Dopiero gdy mieli już zapewnione dostatnie życie i bagaż doświadczeń, zajmowali się czymś głębszym, pełniejszym, bardziej odkrywczym. Ciekawy jestem co przyniesie przyszłość tym chłopakom. Zarówno ta bliższa jak i dalsza. Ja nadal jestem Sestofanem, który na swój sposób odbiera ich produkcje.

Amnesia