Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

space tribe - the ultraviolet catastrophe


space_tribe_-_the_ultraviolet_catastrophe
Spirit Zone, 1997


1. All You Need Is Spirit And Nothing
2. Live What U Love
3. The Ultraviolet Catastrophe
4. Know Your Dopefiend
5. The Journey Is The Goal
6. Nuclear Fission Chips
7. The Source Energy


To niesamowita płyta, kwaśna, epicka. Monumentalna. Katastrofalnie piękna i ultrafioletowo smaczna. Również stara, ale w tym wypadku ten fakt akurat traci na znaczeniu. Jeśli kochacie styl Olliego Wisdoma, będziecie w niebie! Jeśli nie, może się przekonacie... to wyznacznik australijskiego transu, z minionej epoki, bo jego obecne dokonania odbiegają (na minus) od tego, do czego nas przyzwyczaił. Pierwsze skojarzenia? Szarpiący, strunowy, rwący niczym górski potok... echa kanionów i przestrajanie multiplikatora przez obcych (nie pytajcie mnie, co to jest multiplikator ;)) Każdy utwór to historia. Opowieść. Początek, rozwinięcie i koniec - jakże banalne, ale dopiero słuchając płyty z 1997 roku ponownie dotarło do mnie (nie ma to jak empiryczność) ile obecny trance stracił z ówczesnego uroku "snucia wizji własnych, prywatnych światów". A owych światów znajdziemy tutaj kilka, dokładnie siedem bo tyleż jest utworów.

"All You Need Is Spirit And Nothing" - i wszystko jasne, śliczny wstęp (mantrujący, kobiecy wokal), a dalej porywa nas już muzyczne tornado Kosmicznego Szczepu. "Live What U Love" jest cięższy niż poprzednik. Niewygładzone krawędzie dźwięków i skromne, aczkolwiek dobrze pomyślane ciągi melodyjne układają się w utwór może nie "łatwo wchodzący do głowy" ale na pewno skomplikowany i potrafiący nas wchłonąć w siebie. Rozległy, głęboki i wielowymiarowy "The Ultraviolet Catastrophe" to ponad dwunastominutowa epopeja, zaskakująca wielowątkowością, wytworzonym klimatem i porywczym transowym spektaklem, a wszystko doprawione lekką ironią. Jak dla mnie maestria porównywalna chociażby z "Pleiadians - Celaeno", tyle że z szybszym beatem. Mój ulubieniec.. Zaraz za nim siedzi "Know Your Dopefiend" - również podsycony czarnym humorem i niespotykanymi dzisiaj momentami ciszy pomiędzy kolejnymi instrumentami/samplami, które łatwo wychwycić. Pomimo to i obecnych "luk" w muzyce wydaje się ona znacznie bardziej pełna niż wiele obecnych produkcji. Słychać datę produkcji, oj słychać, ale ze względu na styl Space Tribe, swoisty specyficzny jazgot kangurzastego potwora którego dopuszczono do sekwencerów zbyt wcześnie, ma to tutaj sens. Momenty takie jak ten w 02:50 to prawdziwe cukierki, których dzisiaj w transie brak... A wiecie jak tego typu patenty genialnie działają na open-airach? Ech, wspomnienia. :) Podróżujemy przez życie. Co jest celem? Szczęście, miłość, pieniądz, wyjazd do Tokio? Nie nie, "The Journey Is The Goal" - samo podróżowanie. Życie samo w sobie. Na tym polega rozwój. Na budowaniu wiedzy, struktur opisujących rzeczywistość. Które wcale nie muszą być trafne, ale mogą. Potem i tak można je dobudować/zbudować nowe. Więc dlaczego mamy niekiedy wrażenie, że się cofamy a nie idziemy do przodu? Cóż, gdy się pływa, to też trzeba rękoma raz do tyłu, raz do przodu... :) Tyle ostrego Zen na dziś. Jeśli chodzi o utwór to spodobała mi się ładnie budowana atmosfera, która zmienia nieco kierunek pod sam koniec numeru. "Nuclear Fission Chips" to chyba najlżejszy w odbiorze numer na płycie, stopniowo się rozwija, brak tutaj charakterystycznej dla tego artysty kwaśnej nuty, przestery mieszczą się w normach umożliwiających w miarę bezpieczne słuchanie, a zamiast tego wyłącznie wolno sunące do przodu motywy. Ostatni track to "The Source Energy", drugi pod względem długości na płycie (11:28) i jeden z lepszych na tym CD. Trudny do ogarnięcia, zapamiętania co też się w nim dzieje, złożony i zakwaszony rozciągniętymi melodiami.

To trudna w odbiorze muzyka, ani to radykalne minimalowe "umc trtr umc", ani przystępne goastyczne "ooommm namah shivaya". Poziom kwaśności większy niż u Posforda, który przy Space Tribe wydaje się być zaledwie przystawką do prawdziwej kwaśnej zupy... ale na to składa się także toporny mastering i w wielu momentach kulejąca jakość sampli. Tylko tak jak mówię - ja kocham ten antyczny feeling, jest w nim więcej mocy niż w dzisiejszej chirurgicznej precyzji składania perkusji... Polecam.

Ocena: 8/10

JetMan