Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

stereofeld - soul mirror


stereofeld_-_soul_mirror
Sun Station Records, 2016


1. No Fear
2. Soul Mirror
3. Mad Trippin
4. Track With No Name
5. Progression Session
6. Touched By God
7. TraumRaum
8. Morning Chai
9. And The Beat Goes OM
10. Do Not Despair
11. Pitchslap
12. Aethereal Spaces

Stereofeld to całkiem zaprawiony w boju (początki jego kariery przypadają na połowę lat 90tych- sam środek złotego okresu) DJ i producent muzyki z Niemiec. "Soul Mirror" to drugi (po wydanym trzy lata temu solidnym acz pozbawionym szczególnej magii "Frequenzwechsel") album od tego pana. Wydawca to Sun Station Records poprzez platformę Ektoplazm. Nie ma co owijać w bawełnę - podczas nagrywania tego materiału natchnienia mu nie brakowało!

Pierwszy utwór zaczął się jakoś niespecjalnie, ale dopiero po wejściu pokolorowanej na niebiesko melodii coś we mnie drgnęło. Czy to po prostu wiosna, czy to ten Stereofeld? Chwilę później nie było już wątpliwości, że to prawdopodobnie obie te rzeczy. A sam kawałek przemienił się we wspaniały poranny progresyw z przytupem.

Znacie to uczucie, gdy zaczynacie słuchać nowego albumu który zupełnie nie zapowiadał się na coś szczególnie wyjątkowego i każdy kolejny następujący po sobie kawałek okazuje się być lepszy od poprzedniego? Tutaj jest podobnie. Pierwszy numer był naprawdę niezły ale tytułowy "Soul Mirror" nie oddaje mu pola i kontynuuje dobrze rozpoczętą podróż. Poza czysto goaśkowatymi melodiami dostajemy też fajniutkie arpeggia czyli to, co tygrysy lubią najbardziej. Nie spodziewałem się tego, ale to naprawdę świetna płyta.

Pompujący "Mad Trippin" z pogiętymi leadami jest jednym z takich numerów, które powinny być grane na letnich festiwalach - mocno zapadający w pamięc nie tylko dobrze dobranymi wstawkami (sample z 5:52). Jednocześnie czuć tutaj niezły dystans do siebie Stereofeld - "Track With No Name" to wesolutki, funkujący imprezowicz z bananem na ustach. Kolejne wyróżniające się cudo to "Progression Session" z fantastycznym drugim tłem i melodyjnymi leadami. Wszystko to obficie polane tłustym progresywnym sosem.

Przy okazji "Touched by God" zdałem sobie sprawę, że to jak do tej pory najlepsza progresywna produkcja roku. I to biorąc pod uwagę również złoty okres tego gatunku. Jest to czysty old-schoolowy progress w najlepszym wydaniu. Genialne motywy przewodnie (ten liryczny początek, achhhhh) powodują zmrożenie kręgosłupa i posłanie całej energii w stronę tańczącej reszty ciała użytkownika. ;) Wspaniała melodia, acidy i fenomenalnie dobrany bas tworzą tą specyficzną atmosferę w której każdy z nas się kiedyś zakochał zaczynając swoją przygodę z psytrance.

Nie zawodzi również perfekcyjny "TraumRaum". Mamy tutaj czystą zabawę formą, dużo ciekawych dźwięków i co ważne, każdy numer wyróżnia się na tle pozostałych. Kawałki mają w sobie charakter i nie są przewidywalne. Powiem tyle, pieprzyć Kapitana Małpę i ich zblazowane towarzystwo. Nie potrafią ani tworzyć konkretnej muzyki, ani tego ukryć. ;)

Album zawiera aż dwanaście utworów a więc jeszcze trochę przed nami. "Morning Chai" nie zawodzi. To fajny poranny upliftingowy numer. Odniosłem też wrażenie, że album jest nagrany dużo ciszej od większości obecnie wydawanej muzyki. Za cicho? A może to wszyscy pozostali nagrywają za głośno? Colin z OOOD zremasterował ten materiał w naprawdę ciekawy sposób. Pierwszy album Stereofeld brzmiał zupełnie inaczej. I w zasadzie, poza kilkoma utworami nie było tam niczego o tak wysokim poziomie. Im dłużej go słuchałem, tym silniejsze było odczucie iż to po prostu brzmieniowa odmienność tego materiału świadczy również o jego mocy - nie ma tutaj polukrowanych, chirurgicznie czystych dźwięków - zamiast tego dostajemy feeling z początku lat 2000, z tamtym zabrudzonym i bezpośrednim przekazem. Zanim jeszcze wszyscy zaczęli hurtowo powielać schematy, a muzyka brzmieć identycznie. Wielkie brawa zarówno za sam pomysł, jak i wykonanie.

Numer dziewiąty nieco spowalnia proponując odprężające pejzaże w sam raz do wolniejszych odmian bujania się na parkietach.

Track dziesiąty jest jednocześnie senny (rozmarzone melodie i ogólna atmosfera) i energetyczny (kombinacja perkusji, basu i stopy). Sporo ciekawych sampli. Początkowo wydawały mi się jakieś takie dziwne, inne. Może dlatego, że wszyscy przywykli do kolekcji sampli z pakietów typu "Vengeance sound bank" które spłyciły kreatywność do poziomu wyschniętego strumyczka w którym kiedyś kąpały się żółwie. A teraz pozostały po nich jedynie puste skorupki. Wszystkie umarły.

Tutaj tego nie ma, słuchając początku "Pitchslap" poczułem się (już po raz jedenasty od ostatnich osiemdziesięciu minut!) jakbym zaczynał kolejną zupełnie nową podróż. Czasami podczas tworzenia albumu inwencja płynie sama i tworzy się jeden wspaniały utwór za drugim. Tak musiało być w tym wypadku. Niesamowity kawałek. Nie mogę wyjść z podziwu za ogólną dawkę pozytywnych emocji które wywołuje sama melodia zaserwowana pod jego koniec. A to tylko część całej opowieści.

Ostatni track to jeszcze jeden intrygujący przykład doskonałego transzenia. Jest łagodnie, pozytywnie i niebanalnie. Perfekcyjne zakończenie wybitnego albumu.

Cóż, ciężko będzie komuś przebić ten poziom tym bardziej, że w zasadzie nikt nie potrafi już tworzyć takiej muzyki. Najzabawniejsze, że album jest do ściągnięcia za darmo. Jedyni ludzie, którzy są wstanie wydawać takie perełki, nie chcąc za nie ani grosza, to tacy, którzy naprawdę kochają muzykę i dzielenie się nią. Jak to ktoś napisał w komentarzach do albumu na Ektoplazm "That's how prog should sound! Good old times can come back, if there's soulful music again. Like Stereofeld." Pozostaje mi tylko się z tym zgodzić.

Ocena: 9.5/10

JetMan