Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

vibrasphere - lungs of life


vibrasphere_-_lungs_of_life
Tribal Vision Records, 2008


1. Decade
2. Breathing Place
3. Ensueno (Morning Remix)
4. Waveguide
5. Analog Marinade
6. Follow Me
7. Dewdrops (vs Ticon)
8. Erosion (Glenn Morrison & Bruce Aisher Remix)
9. 102 Miles From Here (Solead Remix)

Piąty album Vibrasphere to również 10 lat istnienia duetu na scenie muzyki elektronicznej. Jeden z najbardziej znanych progresywnych projektów dostarczył całe mnóstwo bajecznej muzyki, nieistotne czy z bitem, czy bez. Numery takie jak "Mental Mountain", "San Pedro", "Newport", "Manzanilla", czy "Nino Loco" już na stałe zapisały się w pamięci każdego, kto miał styczność z twórczością Rickarda Berlglofa i Roberta Esltera. Jeśli chodzi o "Lungs Of Life" (pierwotnie album miał być dwupłytowy i nazywać się "10") każdy widział, że już na wczesnym etapie robiło to wrażenie: 10 lat istnienia Vibrasphere, klimatyczna okładka, przyjemny tytuł. A jak wyszło? Jest średnio, ale z mocnym odchyleniem w stronę dobrego.

Richard i Robert zadbali na "Lungs Of Life" o sprytne połączenie nowego materiału z odświeżeniem kilku starych numerów tak, aby stworzyć spójną całość. Wszystkie stare numery, a są to "Ensueno", "Erosion" i "102 Miles From Here", zostały wzięte z poprzedniego albumu o nazwie "Exploring The Tributaries". Tu doczekały się remixów w wykonaniu Berglofa i Esltera, dalej kanadyjskich twórców house, czyli Glenna Morrisona i Bruce'a Aishera, oraz francuskiego duetu tech-house'owego Solead. Wszystko to stanowi (aż) jedną trzecią płyty, co, jak będę się później starał dowieść, jest poważną słabością albumu. Wracając jednak do nowego materiału, na początek mamy jak zawsze wspaniały chillout w utworach "Decade" i "Breathing Place". Są to oczywiście jak zwykle świetne downtempowe numery. Śmiem pokusić się o stwierdzenie, że "Decade" to jeden z najbardziej klimatycznych utworów tego rodzaju w wykonaniu Vibrasphere. I człowiek już zaczyna mieć nadzieję, że coś z tego będzie, jednak zaraz potem dostajemy kolejne nowostki, które okazują się być po prostu nudne i bezpłciowe. Bo cóż innego mogę powiedzieć o utworach, które wloką się niemiłosiernie i brzmią, jakby muzykom się w ogóle nie chciało? Na nieszczęście ta tendencja spadkowa utrzymuje się do 6 numeru włącznie, chociaż tutaj pokuszono się o wstrzyknięcie w utwór nieco werwy. Nie wystarcza to jednak, by padać na kolana, a już tym bardziej przy tym szaleć na parkiecie. Nie da się zaprzeczyć, ze wraz z nadciągającym końcem płyty duet odzyskał poziom, ale, co ciekawsze, nie dzieje się to za sprawą własnych sił. Paradoksalnie, chyba najlepszymi numerami nie są te będące stricte autorstwa Vibrasphere, ale boski remix niemniej boskiego utworu "Erosion" i mocna kooperacja z duetem Ticon, czyli "Dewdrops". Te dwa numery, a także dwa pierwsze, są dość istotne dla całego albumu, ponieważ to dzięki nim historia rozwija się interesująco i nie pozwala zapomnieć o tej płycie. Wszak kto się spodziewał gościnnego występu Ticon? Chyba nikt. A jest i w dodatku zgrabnie acz delikatnie nawiązuje do ich albumu "2am", przez jednych wychwalanego pod niebiosa, przez innych niemiłosiernie krytykowanego. Od wspólnego numeru szwedzkich tytanów biją emocje. Na każdym kroku czuć, że gdzieś tam, pośród gęstych ciemnych chmur widnieje słońce, a euforyczny ładunek mocy uwolniony w miarę trwania utworu ciągnie nasze ciało do tańca. Wielka szkoda, że tego samego nie mogę powiedzieć o wielu innych produkcjach z tego krążka.

Szwedzi odrobili swoje zadanie domowe i wydali kolejny album. No właśnie - kolejny album. I to wszystko. Niby jest sensownie prowadzony, a Szwedzi trzymają pewien poziom swoich muzycznych kompozycji, jednak czegoś tu brakuje. Nie można się oprzeć wrażeniu, że materiał zdaje się być wydany naprędce. Poza dwoma utworami, w dodatku chilloutowymi, nowy materiał wcale nie rzuca na kolana, zaś stare utwory, co prawda z remixowej oprawie, to aż jedna trzecia płyty. Wszystko to zapowiadało się na naprawdę imponujące przedsięwzięcie. Miałem nadzieję, że, z uwagi na okrągłą rocznicę, swoim rozmachem i skalą album przyćmi może nie wszystkie dotychczasowe dokonania artystów, ale przynajmniej chociażby najnowsze. Co prawda płyta nie ma może wielkiego związku z prawdopodobnie największymi osiągnięciami w historii istnienia projektu, to jest płytami "Echo" i "Lime Structure", czy nawet nowszą "Archipelago", ale to wcale nie jest powodem, żeby po nią nie sięgnąć. Wręcz przeciwnie, urokiem tej płyty są wciąż delikatnie prowadzone elektroniczne historie, zwłaszcza chilloutowe numery oraz produkcja powstała przy udziale duetu Ticon. Mimo wszystko, liczę na powrót Vibrasphere na właściwe tory i że w końcu da się poczuć ich dawny klimat. Co prawda Vibrasphere nie rozpieszczają nas obecnie za bardzo pod tym kątem, ale pożyjemy, zobaczymy.

Templar