Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

water


water
Altar Records, 2009


1. Asura - Marianna Falls
2. Androcell - Seahorse Dreams
3. Chronos - Planetarium (Aquarius Edit)
4. Astropilot - Voda
5. Aes Dana - Cyan
6. Man With No Name - Sugar Rush (Kanc Cover Rework)
7. Shakri - Lysergic Atmosphere
8. Zymosis - God Is Mine (DJ Zen Extended Remix)
9. RA - Creation Of Tefnet

Druga zaraz po "Air" płytka od Altar Records zapowiadała się całkiem nieźle. Kompilacja "Woda" to dziesięć sączących się z głośników wilgotnych utworów w sam raz na upalne popołudnia. Charles Farewell w swoim wodospadzie przekazuje nam dokładnie ten nastrój - spokojny i leniwy z podniosłym finałem.

Androcell i "Sny Koników Morskich" (hehe) to chilloutowy klasyk w pełnym tego słowa znaczeniu, z perfekcyjnym perkusyjnym akompaniamentem płynącym w tle na równi z głównym prostym, aczkolwiek wpadającym w ucho melodyjnym motywem przewodnim. Chronos metafizycznie rozkręca się mniej więcej od końca drugiej minuty. To bardzo charakterystyczny, błękitno-fioletowy utwór z nieco zbyt słodziutkim jak dla mnie finałem w szóstej minucie, lecz to nie zaciera pozytywnego odbioru. "Voda" od Astropilota kolejny raz udowadnia, że pod tą marką nie skrywa się pierwszy z brzegu twórca muzyki - utwór jest świetny. Głęboki, rozmarzony, pełen pięknych padów, a jednocześnie nie pozbawiony pewnej dynamiki. Francuski Aes Dana nie zawodzi, dostajemy tradycyjny psytrans w jego wykonaniu. Ta formuła jeszcze jakiś czas nam się na pewno nie znudzi. Mimo to ciekawiej brzmi dla mnie spokojniutki, "plumkający" re-edit utworu Martina Freelanda, czyli "Sugar Rush (Kanc Cover Rework)". Słucha się tego bardzo przyjemnie. Kolejny utwór to "Lysergic Atmosphere" to wałkowany do bólu temat LSD i naturalnie wstawki z wykładów Terrence'a McKenny, które zawsze milo jest sobie przypomnieć. Wszystko w oprawie poprawnego psy-chillu bez większych wzlotów, ale i bez upadków (tudzież kwasów ;)). Zymosis serwuje "God Is Mine", który wziął w obroty DJ Zen i dzięki temu mamy ponad trzynastominutowego potworka - tak długiego, że czas przy nim zwalnia. Na szczęście płytę kończy znakomity sentymentalny "Creation Of Tefnet" od niezastąpionego duetu skrywającego się pod pseudonimem RA.

Ogółem - płyta nieco zbyt niezobowiązująca, ale dokładnie taki był tez zamiar - w końcu chodziło o żywioł wody, który został oddany całkiem konkretnie. Jeśli miałbym wskazać jakieś wady, to w przedstawionych nam ramach downbeatu i chilloutu zabrakło jakiegoś wyjątkowego tsunami. Miejscami robi się po prostu nudno i zapominamy, że w ogóle czegoś słuchamy - nie mogłem tego powiedzieć po odsłuchu bliźniaczej kompilacji "Fire". Zamiast tego mamy idealna podkładkę pod zasypianie, tudzież wylegiwanie się na hamaku. To tez dobrze. :) Pamiętajmy, że jest lato i nie zawsze potrzebujemy zabierać ze sobą metafizykę do plecaka. ;)

JetMan