Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

tempo syndicate


tempo_syndicate
Sentimony Records, 2012


1. Boggy Elf - Dream Of Ashvattha
2. ShizoLizer Gin - Kinder Pingui
3. Hypnotriod - The Sleep Detector
4. Unusual Cosmic Process - Insignificant Information
5. Flooting Grooves - Psydeburn
6. Irukanji - Ayalla
7. Sygnals - Among Others
8. Senzar - Nature Moves
9. Daoine Sidhe - Mindslipses
10. Wizack Twizack - Lejon
11. Primordial Ooze - Trial
12. Spectrum Vision - Time Out Man

Ektoplazm podaje iż jest to kompilacja chwytająca w szpony takie podgatunki jak "downtempo, deep trance, swamp". Skompilowana przez Irukanji, czyli projekt prosto z ukraińskiego Kijowa, za którym stoi Ihor Orlovskyi. Nie wszystkie kawałki dobrał moim zdaniem właściwie, ale może nic lepszego akurat nie miał pod ręką, albo koledzy wymusili na nim lojalność pod groźbą nie posłania królika na narty w tym roku. O króliku będzie później, a na razie zerknijmy do środka samej składanki.

Naszą pogiętą mroczną podróż zaczynamy od wyśnienia "Dream of Ashvattha". Jest niepokojąco. Momentami charcząco, a chwilami bębniąco. Coś tam szepcze, coś świergocze - nic specjalnego i nie będę ukrywał, że na przestrzeni lat słyszałem o wiele lepsze introdukcje. Przejdźmy dalej. Kawałek numer dwa to "Kinder Pingui" autorstwa ShizoLizer Gin. Już same nazwy zapowiadają niezwykle ciekawą historię. Jest dosyć klasycznie, czyli usłyszymy mocny wyrazisty bas, który nie zapowiada niczego nadzwyczajnego. Na szczęście mniej więcej w połowie drugiej minuty dostajemy feerię ciekawiej brzmiących leadów. Jest też garść niezłych atmosferycznych efektów w tle i sympatyczna perkusja. Wszystko psuje pachnące amatorką denerwujące użycie sampla przypominającego "pikanie". No po prostu wysokotonowe "pik, pik, pik", które zupełnie tu nie pasuje. Zapewne wkurwione pingwinki zaczęły w desperacji walić dziobkami gdzie popadnie, wydając przy okazji tego typu dźwięki. Miejmy nadzieję, że żaden pingwin nie został skrzywdzony podczas tego nagrania. Mogło być fajnie, skończyło się trochę kiepsko.

Zobaczmy co też przygotowali dla nas w dalszej części tej kompilacji. Hypnotriod i "The Sleep Detector" to dosyć niespójny przykład zmieszania z jednej strony stosunkowo oryginalnego (czyli "nie powielającego bezmyślnie 90% innych transowych utworów") brzmienia i ciekawych pomysłów z kompletnie nierównym miksem i nie do końca pasującymi do siebie motywami. Geniusz czy nieudolność? Jednak mimo wszystko zbyt słabe to jest, żeby ktokolwiek mógł się tym zachwycić. Sorry Hypnotroid, spróbuj inaczej.

No więc na razie jest całkiem słabo. Według informacji na Ektoplazm, kompilacja została wydana w 2012, chociaż wpisy na plikach pokazują 2011. Ciekawe, kto odpowiada za to niezmiernie irytujące przeoczenie. Możecie sobie wyobrazić frustrację fanów nie mogących ustalić, z którego roku pochodzi dany album? To musi być równie straszne jak brak możliwości przytulenia tego szarego królika z okładki. No przyznacie sami, że to coś wygląda trochę jak królik. Do tego samo logo Sentimony Records wygląda jak ten sam królik tyle, że na nartach i z doczepionymi skrzydełkami. I dlatego też logo jest białe. Zapamiętajcie sobie, że królik jeżdżący na nartach jest zawsze biały. No chyba, że jest szary, ale obficie posypany kokainą, ale nie będę rozwijał tej myśli.

Niezależnie od prawdziwej daty wydania tej produkcji nie powinno być przecież tak źle. Czwarty utwór, czyli "Isignificant Information", to całkiem znośna utopiona w acidowych pętlach przygoda, chociaż kolejny raz brakowało mi tam naprawdę spójnego flow. Trochę przyjemniej zrobiło się przy odsłuchu Flooting Grooves i "Psydeburn". Ale to wciąż nie było "to". Owe ulotne "coś" dostaniemy dopiero po dobrnięciu do utworu szóstego.

Nie mam wątpliwości - jednym z topowych momentów na tej składance jest wspaniały utwór Irukanji pod tytułem "Ayalla". Czegoś tak dobrego w tym nurcie nie słyszałem od dawna. Jest niesamowita przestrzeń, czysty niepokój i cudowne efekty specjalne. Przefiltrowane krzyki jakiejś dziewczyny w tle powodują ciarki na plecach. Niby wszystko proste i stosunkowo łatwe do zrobienia, ale jest w tym specyficzny klimat braku spokoju i swoistej trwogi. Od połowy drugiej minuty dochodzą przyjemne kwasy w tle, które rozpędzają się razem z perkusją i robią podkład pod mocny aranż na bębnach z solidną dawką pogłosu. Energia i strach w idealnej symbiozie.

Kolejny utwór należy do Sygnals i jest to "Among Others". Muszę przyznać, że nagle zrobiło się całkiem przyjemnie! W końcu czuć ten groove o który chodzi, jest też porządna dynamika i płynność samego transu. Dla odmiany klimat mocno się rozjaśnił, chociaż w porównaniu z mrokiem w "Ayalla" to nawet murzyn bez latarki przypomina najjaśniejszą dostępną na rynku diodę LED. Bardzo fajny kawałek, który od połowy zaczyna jednocześnie przyspieszać i mutować swój klimat w bardziej nerwowy. Skok w mrok do końca się jednak nie odbywa, gdyż powraca do nas cieplejsza melodia, która wspólnie z niepokojącymi bagiennymi pogłosami towarzyszy nam już do samego końca.

Senzar i "Nature Moves" to kolejny zajebisty numer. Wspaniale zaaranżowany początek z typowo dark-transowymi leadami o brzmieniu, które tak wszyscy kochamy. Dalej jest równie dobrze - świetnie rozciągnięta przestrzeń dzięki użyciu lekko rozmarzonych, ale jednocześnie "zaniepokojonych" padów zapewni należyty odlot. Albo moczarowe zabrudzenie butów. ;)

Dobra seria nie kończy się na Daoine Sidhe i "Mindslipses", który proponuje nieco weselsze odmiany transzenia. Jest melodyjnie i przyjemnie. Zgodnie z moimi przewidywaniami druga połowa kompilacji jest czymś dużo lepszym niż jej początek. Znany w tej części bagiennych parków rozrywki Wizack Twizack proponuje nam "Lejon", który jest tak samo irytująco wkurzający jak i oczarowująco bezpośredni. Dobry, konkretny numer od pochodzącego ze Sztokholmu muzyka, który zyskał już należyte doświadczenie w sklejaniu tego typu, wiercących dziury w mózgach słuchaczy, rytmów. Warte odnotowania jest kapitalne stylizowane na goa trance zakończenie z podbijającą energię tańczących melodią i plemiennymi chantami - kto przetańczył sporo godzin do tego typu muzyki dobrze wie, że ciasne korytarze dark psytrance w połączeniu z ciężkimi rytmami i użytą w odpowiednim czasie melodią potrafią wynieść wszystkich bardzo wysoko!

Chwilę wytchnienia proponuje kompletnie popieprzony numer od Primordial Ooze. Mi to przypomina nowojorskiego taksówkarza na jeździe próbnej. Całkiem fajne to, ale drugi raz już tego nie puszczę. ;) Natomiast zdecydowanie mogę polecić powroty do outro, czyli plemiennego "Time Out Man" nasyconego w śpiewy, tłusty bassline i bębny czyli w to, co szare bagienne króliki lubią najbardziej!

Uff, z jednej strony słabiutki początek a z drugiej znakomite kawałki począwszy od tego z numerem szóstym. Aż do samego końca (z wyjątkiem "Trial") jest bardzo konkretnie i Irukanji nie ma się czego wstydzić. Daję solidne 7.5/10.

JetMan