Welcome to the Polish Psychedelic Trance Portal

the visions - a trip to psychedelic trance


the_visions_-_a_trip_to_psychedelic_trance
Avatar Records, 2003


1. Asia 2001 - Orion In Maroc
2. ManMadeMan - Angel Hair
3. Adrenaline Drum - The Magician
4. Asia 2001 - Bais 51
5. Toi Doi - Replicant
6. Cosmosis - The Cave Of Medusa
7. Elysium Project - Pure
8. Dreamfish - Fishology

"The Visions - A Trip To Psychedelic Trance" to kompilacja z roku 2003 wydana przez nasze rodzime SPv Poland na licencji izraelskiego Avatar Records. Na płycie znajdują się m.in. Cosmosis, Adrenaline Drum czy ManMadeMan. Już sam utwór numer sześć stał się dla mnie tak łakomym kąskiem, że postanowiłem wejść w posiadanie tej kompilacji, nawet pomimo faktu, że dwa z ósemki zawartych na płycie tracków już słyszałem. Może poza projektem Dreamfish wszystkie transowe "kapele" są powszechnie znane osobom, które już kilka lat przebywają w astralnym świecie, a taki stan rzeczy powoduje oczywiście podniesienie wymagań dla takiej kompilacji. :)

Pierwszy track na tej płycie jest porządnym przedstawicielem Goa. To samo w zasadzie można powiedzieć o kolejnych trzech utworach: politycznie poprawne, z niezłym klimatem, ale bez przesady jeśli chodzi o jakiekolwiek przebłyski geniuszu. W szczegółach wygląda to jednak tak: "Orion In Maroc" ma spokojny, ambientowy początek (do 1:07), asysty w postaci kobiecego wokalu (jak dla mnie słaby) oraz powtarzanych co chwilę paru lekkich, tribalowych uderzeń, no i trochę arabsko brzmiące melodie - nie są co prawda jakieś wybitne, ale dobrze komponują się z klimatem (tak - klimat to najmocniejszy atut tego kawałka). Mam słabość do dołującego Goa - "Angel Hair" ma za to u mnie dużego plusa, pomimo tego, że pod względem technicznym jest na zwykłym poziomie utworów tej grupy (czyli niezbyt wysokim). Na stan "dołowania" ma wpływ głównie ostatnia melodia - gdyby nie ona to w sumie o utworze bym szybko zapomniał. Harel Prusski w swym utworze "The Magician" spisał się dość dobrze, tak jak we wcześniejszych kawałkach tak i tutaj na czele peletonu wysuwa się fajna atmosfera. Czwarty kawałek na tej płycie i drugi w wykonaniu Martina Coopera (czyli Asia 2001) reprezentuje te same wartości co wcześniej, szkoda że i tu znalazło się miejsce dla tego samego jak mnie słuch nie myli wokalu - tylko trochę uciętego (na szczęście), melodie zdecydowanie lepsze niż w "Orion In Maroc". Sytuacja o której wspomniałem na początku ("politycznie poprawne Goa") zmienia się wraz z kawałkiem numer 5 - "Replicant" to dawka szybkiego, dobrze skonstruowanego transu: podobają mi się w szczególności te trochę niepokojące psychedeliczne wstawki, które ładnie asystują głównym motywom; na minus wyłącznie złe rozłożenie bassu na słuchawkach - mam na myśli jego radykalną stereofoniczność, z początku nie działało to najlepiej, ale problem mija gdy nie korzystamy ze słuchawek, no i melodie - niezbyt odkrywcze, jednakże ogólnie z zadowoleniem przyjmuję fakt, że Gilles Coia (czyli Toi Doi) dołącza do grona artystów o jakimś potencjale. Jest jeszcze jedna zaleta: niecodzienne zakończenie - monolog... Cóż mogę rzec o następnym utworze? Bilbo Bagginz, czyli Cosmosis, to jeden z moich faworytów w wyścigu po nagrodę dla najlepszego nieizraelskiego twórcy Goa. Jego track jest doskonałą kontynuacją twórczej myśli zapoczątkowanej przez pana Bilbo - w skrócie: kto zna klimat produkcji Cosmosisa, ten będzie po prostu zachwycony - mam nadzieję, że w takim stopniu jak ja, bo być bardziej zachwyconym daną kompozycją chyba się nie da. Perfekcyjnie wpleciony kobiecy zmodyfikowany głos tworzący niejako melodię, obowiązkowa dawka acidu, okalający całość bass, no i fenomenalne brzmienie odbierane głównie dzięki doskonałym dźwiękom budującym melodie... Co do głównej melodii z końca utworu to przypomina ona trochę muzykę z filmów o Jamesie Bondzie (takie mam skojarzenie :)). Przedostatni utwór stanowi zwolnienie akcji tej płyty - "Pure" to typowa produkcja Kristiana Thinninga (kto nie zna: wolne, proste, majestatyczne Goa: nie genialne, ale rzemieślnicze). Staje się nudny już po pięciu przesłuchaniach... Ostatni track to czysty ambient posiadający tylko i wyłącznie dwie wady - wokal oraz melodyjkę graną na instrumencie, którego nazwy nie potrafię wymienić. Atmosfera z końca tej kompozycji prezentuje się jednak z jak najlepszej strony.

Kompilacja ta to - z wyjątkiem wyjątkowego utworu Bilbo Bagginza - praktycznie samo rzemiosło. No ale jest to widziane/słyszane zmysłami osoby, która wyżej ceni swój własny wysublimowany gust, aniżeli dobre (?), parkietowe (???) Goa - stąd ta ocena. Jeśli brać pod uwagę czysto dancefloorowy aspekt tego krążą to w zasadzie płyta nadaje się chyba na koniec imprezy, bo połowa tracków jest zwyczajnie wolna.

Ocena: 5/10

Pedro